post-title Andrej Rudavský o galopujących jeźdźcach i pielgrzymach

Andrej Rudavský o galopujących jeźdźcach i pielgrzymach

Andrej Rudavský o galopujących jeźdźcach i pielgrzymach

 WYWIAD MIESIĄCA 

Z Andrejem Rudavskim spotkałam się w jego atelier w bratysławskiej dzielnicy Podunajské Biskupice. Tworzy otoczony swoimi pracami, które stoją w ogrodzie i wewnątrz budynku. Ma przed sobą sporo pracy. Właśnie planuje rekonstrukcję budynków składających się na jego pracownię i miejsce odpoczynku. Z entuzjazmem oprowadzał mnie po różnych częściach i piętrach kilku budynków połączonych ze sobą i wyjaśniał, co powstanie w miejscu wyburzonych ścian. „Ten balkonik zrobiłem dla żony (też artystki), bo ona lubi tworzyç przy zachodzie słońca”- wyjaśnia Rudavsk˘. Ma wiele pomysłów i energii, by dokończyç swoje wielkie dzieło.

Podziwiałam go, biegając za nim po krętych schodach prowadzących do różnych zakątków przemyślanej budowli, starając się dotrzymaç kroku 71-letniemu mężczyźnie. Urodził się w Polsce, koło Krosna, w Posadzie Górnej. W latach 1954–1960 studiował w Pradze w Wyższej Szkole Przemysłu Artystycznego u profesora Wagnera (Vysoká škola umeleckého priemyslu). Tworzy przede wszystkim rzeźby z kamienia, brązu, żelaza i drzewa, zajmuje się malarstwem i rysunkiem.

 

Jak Pan zapamiętał Polskę?

Pamiętam, jak Niemcy zaatakowali Polskę, jak polscy żołnierze uciekali do lasów, a ludzie im nosili jedzenie. To były specyficzne, smutne czasy. Nasz dom był na obrzeżach wsi, koło lasu. Takie sceny obserwowałem wieczorem, a wieczór jest zawsze magiczny. Potem przyszły dni, kiedy nasz świat wyglądał jak katastrofy, które obecnie widzimy w telewizji: wszystko było pomieszane – ludzie, zwierzęta. Spłonął nasz dom.

Przenieśliśmy się w okolice Hlohovca. I nagle to, co zobaczyłem, nie mieściło mi się w głowie: wszystko było poukładane, zorganizowane, uporządkowane jak podług szablonu: winnice w rzędach, jeden krzaczek za drugim. W zderzeniu z chaosem, który przeżyłem w Polsce, to było dla mnie coś niezrozumiałego. To był inny świat. Wojna pozostawiła we mnie smutek.

 

W jaki sposób fakt, że mieszkał Pan w Polsce wpłynął na Pana twórczość?

Gdybym się urodził na Słowacji, miałbym pewnie inną wrażliwość. W mojej twórczości nie byłoby tego poziomu myślowego, który zyskałem w Polsce. Maluję obrazy jeźdźców, pielgrzymów. To motywy, które przewijają się w moich pracach, choć obecnie w innej formie niż kiedyś. One niosą ze sobą cały mój świat.

Pani jest bardzo dociekliwa, musiałbym pani zbyt dużo o sobie opowiedzieć, a ja nie chcę. Mam swoje powody, abym miał takie, a nie inne podejście do miejsca, gdzie się urodziłem. Dlaczego Pani o to pyta?

 

Chcę Pana poznać.

Dlaczego musi Pani wszystko wiedzieć?

A co Pan skrywa?

Człowiek musi mieć swoje tajemnice.

 

Dowiem się tyle, ile mi Pan powie. Kiedy Pan zauważył, że ma Pan talent?

Nie zauważałem tego. Jako chłopiec, w domu, strugałem samolociki, robiłem talerze z drewna.

 


Śni Pan czasami o Polsce?

A wie Pani, że teraz już nie?

 

A wcześniej?

Tak, ale to już było dawno. Nawet zapisywałem te myśli, pisałem wiersze, ale potem je spaliłem. Są lepsi poeci ode mnie. Czasami coś jeszcze znajduję ze swojej poezji…

 

Utrzymuje Pan kontakty z Polską?

Gdy studiowałem w Pradze, mieszkałem z polskimi studentami, mówiliśmy po polsku. Teraz te kontakty z Polakami mam dzięki sztuce. Miałem kilka wystaw w Polsce, chyba ze trzy razy w Warszawie. W Oświęcimiu w 1971 roku przygotowałem w obozie koncentracyjnym ścianę – relief o długości 12 metrów i 3 metrach wysokości. Ale potem ją zburzono. W sumie zniszczono siedem moich prac.

 

Dlaczego?

Niech Pani nie zadaje takich pytań. To był komunizm. Nawet w Oświęcimiu moja praca się nie zachowała. Dowiedziałem się o tym od znajomych.

Nie powiedziano Panu, że likwidują Pańskie prace?

Nie. To były czasy, kiedy na Słowacji wysadzano rzeźby dynamitem.

 

To musiało być straszne uczucie.

Tak, w 1973 roku komitet partii zdecydował, że będą likwidować sztukę. Wiedzieliśmy mniej więcej, którzy autorzy są na czarnej liście. W Bratysławie w ten sposób zniszczono 38 rzeźb, z tego siedem moich.

 

Udało się coś uratować?

Tak, jedną rzeźbę mam na podwórku. Ktoś w Levicach schował ją zapakowaną w czarny papier. Chciałem ją wymienić za inną moją pracę. Zaproszono mnie do komitetu partii w Levicach i zaproponowano mi wymianę za popiersie Lenina, które miałem zrobić (śmiech).

 

Przystał Pan na propozycję?

Nie. Od razu wiedziałem, że nie mogę tego zrobić.

W jaki sposób tamta rzeźba do Pana wróciła?

Po rewolucji przygotowywano wystawę, do której w efekcie nie doszło. Rzeźbę przywieziono z Levic i do dziś stoi u mnie na podwórku. Mam ją pożyczoną. Zobowiązałem się, że nie będę dokonywać żadnych zmian w dziele, choć jestem znany z tego, że często przerabiam swoje prace.

Pozostałych prac szukałem na różnych wysypiskach śmieci. Jeden znajomy zawiózł mnie do kamieniołomu koło Devinskej Novej Vsi i znalazłem tam fragmenty różnych prac, w tam także moich. Te fragmenty wkomponowałem w inną rzeźbę, która teraz stoi w Čunovie.

 

Inaczej tworzyłby Pan, gdyby nie było komunizmu?

W tamtym okresie cały czas sobie zadawałem pytanie, czy ktoś mnie śledzi. Z drugiej strony taki stan rzeczy powodował, że tworzyłem kapliczki, najpierw delikatne, potem z kolcami. Gdy mnie pytano, dlaczego święte kapliczki są otoczone kolcami, odpowiadałem, że muszą się bronić. W powietrzu stale wisiały obawy i strach. Taki stan rzeczy musi się odbić w twórczości artysty.

 


Pańskie prace są umieszczone po różnych zakątkach świata, m.in. w Norwegii, Włoszech, Indiach, Ameryce. Jak Pan odbierał ten świat zza żelaznej kurtyny?

Na początku ten świat mienił się w różowych farbach, potem zrozumiałem, że nie wszystko jest różowe.

A co podczas podróży wywarło na Panu największe wrażenie?

To, że zawsze byłem odbierany jako Czech. Studiowałem w Pradze, podziwiam czeską kulturę, lubię ją, Praga to wspaniałe miasto, ale dlaczego każdy widział we mnie Czecha? Jestem Słowakiem. Do niektórych podróży nigdy nie doszło. Na przykład, gdy instalowano moją rzeźbę w Indiach, miałem tam pojechać, ale na moje miejsce wyjechała jakaś pani z ministerstwa.

 

Co chciałby Pan przekazać polskim czytelnikom, którzy, podobnie jak Pan, przywędrowali z Polski na Słowację?

Co ja mogę przekazać? Każdy nosi w sobie wspomnienia, ma z życia tyle, ile z niego weźmie i ile jest w stanie przyjąć. To wszystko, co człowiek skrywa, to jego tajemnica, a tajemnice są najpiękniejsze. Dlaczego to mam zdradzać?

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 2/2005