post-title Bajkowy świat

Bajkowy świat

Bajkowy świat

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Magiczne miejsce, które każde dziecko chętnie odwiedza, to Teatr Lalek – niezapomniane przeżycia, pierwsze obcowanie ze sztuką. Mało kto podczas przedstawienia zastanawia się, ile trwa przygotowanie widowiska. A proces powstawania lalek? Drewniane kukiełki, żyłki, sznurki, lalki ze smutnym wyrazem twarzy, lalki z uśmiechem…

Cały sztab ludzi pracuje nad tym, by widz znalazł się w świecie fantazji. Nad taką grupą ludzi, tworzących przedstawienia w bratysławskim Teatrze Lalek, czuwa Beata Westrych-Zázrívec – Polka z Krosna.

 

Czytanie bajek do poduszki

Jak większość Polek mieszkających na Słowacji osiadła w Bratysławie, ponieważ wyszła za mąż za Słowaka. „Po skończeniu liceum plastycznego chciałam studiować na Akademii Sztuk Pięknych w Toruniu, nie dostałam się, wyjechałam więc do pracy do fabryki szkła w Bratysławie, by w ten sposób zdobyć punkty na studia” – wspomina Beata.

Miłość zdecydowała o jej dalszym losie. Ślub, narodziny córeczki, urlop macierzyński spowodowały, że już nie walczyła o indeks na uczelnię. „Jestem zadowolona ze swojego życia, realizuję się zawodowo, ale jedyna rzecz, której żałuję to to, że nie poszłam na studia” – mówi Beata. Po urlopie macierzyńskim startowała w konkursie na stanowisko artysty rzeźbiarza w Teatrze Lalek. Wygrała.

Z teatrem jest związana od 20 lat, 5 lat temu awansowała na stanowisko kierownika produkcji. Ma na swoim koncie wiele przedstawień i mnóstwo wyrzeźbionych postaci z bajek. „Do snu czytam sobie bajki, bo żeby stworzyć wierną postać, trzeba ją naprawdę poznać” – wyjaśnia Beata. To trudna praca, czasami trwa tygodniami, wymaga precyzji w rękach.

„W moim zawodzie nie mogę sobie pozwolić na długie paznokcie, pokaleczone ręce często zdobi plaster” – mówi z uśmiechem. Lubi dzieci i tworzy z myślą o nich. „Pamiętam swoje pierwsze przedstawienie, wyraz twarzy dzieci, które siedziały na widowni” – wspomina Beata i wyjaśnia, że pracownicy muszą chodzić na premiery i próby generalne z udziałem widzów. „To zupełnie inny świat – ten z kurtyną i reflektorami.

Na scenie nasze kukiełki zupełnie inaczej się prezentują niż w pracowni” – ocenia. Cieszy się, że może nieść radość małym ludziom. Ona, jako dziecko, nie miała możliwości odwiedzania teatru lalek, ponieważ w jej mieście taki nie istniał.

Drewniany świat

Jej lalki „występują” nie tylko w bratysławskim teatrze – na zamówienie robiła drewniane postaci do włoskiego filmu czy do wiedeńskiego prywatnego muzeum lalek. „To jest Rubens. Aby mógł powstać, przeglądałam różne materiały, żeby wiedzieć, jak wyglądał, jak się ubierał” – opisuje, pokazując figurkę.

„Niektóre postaci tworzę na podstawie szkiców czy portretów, które pozostały po tych osobach”. Rzeźbienie w drewnie wymaga precyzji i cierpliwości. „Postać z gipsu można poprawić, jak się coś nie uda, w drewnie takiej możliwości nie ma“ – wyjaśnia nasza bohaterka. Teraz planuje stworzenie w Bratysławie małego muzeum lalek.

 

Słowacka Superstar

„Kiedyś, gdy wracaliśmy z mężem i córką z Wiednia samochodem, poprosiłam Monikę, żeby zaśpiewała, by czas się nie dłużył” – wspomina Beata. „Zdziwiłam się, że nawet ładnie śpiewa, a przecież ani ja, ani mąż nie mamy zdolności muzycznych”.

Córka miała wtedy 18 lat. Dwa lata później słowacka publiczność zaczęła śledzić program „Slovensko hľadá SuperStar”. Również Beata z mężem siedzieli przed telewizorem, śledząc losy uczestników programu. Wśród nich była ich córka.

Byli zdziwieni, że wystartowała w słowackiej edycji „Idola”, tym bardziej, że, jak twierdzi Beata, córka w domu nigdy nie śpiewała. „Zgłosili ją znajomi, a ona, ponieważ jest bardzo aktywna, chciała spróbować swoich sił” – mówi Beata.

Przeszła eliminacje, później znalazła się w pięćdziesiątce młodych talentów słowackich. Do dziesiątki najlepszych się nie dostała, ale była w piątce rezerwowych, z których w ybierano jedenastą osobę do finału. Niestety, Moniki nie wybrano, ale jej pojawienie się w programie spowodowało, że zaczęła dostawać propozycje nagrań i pracy w mediach.

„Chcieliśmy, żeby córka miała dobrą przyszłość. Choć przejawiała zdolności plastyczne, wybrała szkołę handlową, w której szkoliła znajomość języków – wyjaśnia Beata – ale kto wie, jak bardzo występ w tym programie zmieni jej przyszłość?”.

 

Polskie drogi

Na myśl o swoich początkach na Słowacji Beata się uśmiecha i twierdzi, że z dala od swojej rodziny, od rodziny męża (pochodzącego z Żyliny) musiała się nauczyć samodzielności. „To procentuje w moim życiu zawodowym, ponieważ, przygotowując cztery przedstawienia rocznie, muszę odpowiednio gospodarować pieniędzmi, których na sztukę wciąż brakuje”.

Jest zadowolona ze swojej drogi życiowej. Sumiennie obiecuje sobie, że będzie częściej mówić po polsku, żeby nie wypaść z wprawy. „Teraz moja córka lepiej mówi po polsku, więc postanowiłyśmy, że w soboty będziemy mówić tylko po polsku”. Beata często wysyłała córkę na wakacje do Polski, gdzie u babci, wraz z dziećmi siostry, doskonaliła ten język. Nasza rozmówczyni zdradza też, że Monika ma dużą motywację do mówienia po polsku – ma chłopaka z Polski…

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 4/2005