post-title O dwóch takich, co „dają czadu”

O dwóch takich, co „dają czadu”

O dwóch takich, co „dają czadu”

 WYWIAD MIESIĄCA 

To jedni z najbardziej znanych i popularnych muzyków w Polsce, grający utwory inspirowane folklorem. Ich przeboje, takie jak „Do Milówki wróć”, „Lornetka” czy „Ściernisko” nuci cała Polska.

Bardzo charakterystyczni, a jednocześnie nie do odróżnienia – bracia-bliźniacy: Łukasz Golec (trąbka, flugelhorn, śpiew) i Paweł Golec (puzon, tuba, śpiew), stoją na czele 9-osobowego zespołu „Golec uOrkiestra”. Udało mi się z nimi porozmawiać w listopadowy wieczór, tuż przed ich koncertem w Wiedniu. Na pytania odpowiadali chętnie, z otwartością i lekkością bycia. Jak sami twierdzą, mają temperament jak Harnasie. Podobno, jak się dowiedziałam od żony Łukasza – Edyty, są zupełnie inni, ale niewidoczna nić porozumienia między bliźniakami powoduje, że mają podobny gust w wielu sprawach – często bywa tak, że niezależnie od siebie kupują takie same rzeczy lub bez wcześniejszego uzgodnienia identycznie się ubierają.

Mieszkacie w miejscowości Milówka, niedaleko granicy słowackiej. Czy istnieje współpraca między Wami a słowackimi muzykami?

Łukasz: Założyliśmy „Fundację Braci Golec”, której celem jest muzyczne kształcenie dzieci. Przyjeżdża do nas nauczyciel ze słowackiego pogranicza – Roman Capik, który gra na heligonce. To taki bardzo popularny na Słowacji akordeonik guzikowy. My z kolei występowaliśmy na Słowacji właśnie na festiwalu heligonek.

 

W rozmowach ze słowackimi góralami używacie gwary?

Ł: To bardzo zbliżone dialekty i jeśli ktoś mówi “cystą” gwarą to idzie się porozumieć.

 

Dlaczego Słowacy kochają folklor bardziej niż Polacy?

Ł: Na Słowacji są szkoły folklorystyczne, u nas tego nie ma. Ale widzę, że nastęuje powrót do „folkomanii”. Są też przecież pewne regiony, gdzie się bardzo dba o folklor.

 

Na przykład w Milówce?

Ł: Tak, podobnie jest w całym Beskidzie Żywieckim i Cieszyńskim. U nas we wsi są trzy potężne zespoły, duża orkiestra i chór.

 

Skoro Milówka jest taka umuzykalniona, dlaczego właśnie Wam udało się zrobić zawrotną karierę?

Ł: W tłumie ludzi znajdzie się jeden talent.

 

Czy to tylko kwestia talentu?

Ł: Albo daru od Boga? Trzeba mieć szczęście.

Paweł: Uczyliśmy się w szkole muzycznej od najmłodszych lat, inni koledzy w tym czasie w piłkę grali.

 

Czyli na swój sukces zapracowaliście ciężką pracą?

P: Tak, od czwartej klasy uczęszczaliśmy do szkoły muzycznej, oddalonej od Milówki o 14 kilometrów, a to, jak na polskie warunki w tamtych czasach, oznaczało wyrzeczenia. Wszyscy wiemy, jak działała komunikacja, 60-minutowe opóźnienia były na porządku dziennym. Zwykła polska rzeczywistość.

 

Były chwile zniechęcenia?

P: Różnie bywało, ale nas mobilizował starszy brat Rafał. Dziś pisze dla nas teksty i jest naszym menedżerem.

 

To odkrywca Waszych talentów?

P: Tak. Można powiedzieć, że dawał nam baty, ale za to jesteśmy mu dzisiaj wdzięczni.

 

Czujecie się prekursorami wprowadzenia folkloru na salony?

Ł: Na pewno nie byliśmy pierwsi. Przecież Moniuszko, Chopin i inni czerpali z ludyczności. Folklor jest dziś obecny w muzyce, jedzeniu czy w wystroju wnętrz. Swego czasu folklor wprowadzał do swojego repertuaru zespół „No To Co?”. Dziś być może folklor kojarzony jest z „Golec uOrkiestrą”, bo mamy najwięcej przebojów.

 

Sporo osób zaangażowanych w „Golec uOrkiestra” to Wasza rodzina. Dlaczego?

Ł: To kwestia zaufania. Wychodzimy z założenia, że rodzinie będzie bardziej zależeć na sukcesie, niż komuś innemu.

 

Który z braci bliźniaków jest starszy?

Ł: Tego nikt nie wie, nawet mama. Jesteśmy tak podobni, że nie mogli nas rozróżnić. Zawiązano nam wstążeczki, ale mama dzieci wykąpała i wstążeczki zsunęły się z rąk.

P: Między Bogiem a prawdą to przecież bez znaczenia, który z nas jest o pół minuty starszy – po równo dzielimy obowiązki związane z firmą.

 

Czy któryś z Was dominuje w zespole?

Ł: Różnie bywa. Ja jestem dyrektorem artystycznym, Paweł jest głównym księgowym.

 

Rozumiecie się bez słów?

P: Tak.

 

Czy w takim razie łatwiej jest Wam zrozumieć zachowania innych bliźniaków? Na przykład braci Kaczyńskich?

P: To, że idą ramię w ramię, to jest normalne, zdziwiłbym się, gdyby było inaczej, gdyby jeden brat drugiego nie popierał.

Ł: Polityką się nie zajmuję, ale rozumiem chłopaków. Brat trzyma stronę brata. Tak powinno być, nie? Rozumiem, że muszą walczyć jeden o drugiego, jak im rzucają kłody pod nogi.

 

Czy braciom Golcom też ktoś rzuca kłody pod nogi?

Ł: Różnie bywało. Życie czasami przynosi niemiłe niespodzianki, np. kiedy nie zapłacono nam za koncerty, które zagraliśmy w Kanadzie.

 

Wasze piosenki są pogodne, mają bawić publiczność.

Ł: No, wiadomo, ludzie chcą się bawić, trzeba grać „pod nogę”, prawda? Ale wbrew pozorom taką lekką i przyjemną piosenkę najtrudniej napisać. Najtrudniej zrobić coś prostego.

 

A jak Wam się to udaje?

Ł: Trzeba się z „górą” pojednać. Trzeba robić, samo się nie zrobi. Na sto piosenek wybieramy dziesięć – naszym zdaniem najlepszych.

 

Kto dokonuje wyboru?

Ł: My. Do tego trzeba mieć „czuja”.

 

A zdarzyło się kiedyś tak, że graliście koncert, a ludzie się nie bawili?

Ł: Nie, nigdy. Graliśmy nawet takie koncerty, na których byli ludzie z 40 krajów i wszyscy się bawili.

 

Krytycy Waszego stylu zarzucają Wam, że gracie „rockową Cepelię”. Jak często musicie się bronić przed takimi ocenami?

Ł: Ja się w ogóle nie bronię. Nasza muzyka broni się sama. Przecież nasze kawałki stały się hymnami kilku szkół w Polsce! My robimy swoje. Czym mamy się przejmować? Sprzedaliśmy 5 milionów płyt, jeździmy po całym świecie, czemu i komu się będę tłumaczył? A choćby i nawet to była Cepelia, czy to jest coś złego? Folklor to piękna sprawa. Dla mnie człowiek, który umie mówić gwarą, to człowiek wartościowy. Ile ludzi na świecie, tyle zdań, prawda? Każdy pisze, mówi, co chce – na tym polega demokracja i wolność. Jeden kocha rock and rolla, a inny jazz.

 

Potrafilibyście robić coś innego oprócz grania?

P: Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Póki co, to jest całe moje życie.

Ł: Oprócz muzyki? Muzyką zajmujemy się prawie od początku – kiedy mieliśmy po 4 lata, ojciec nauczył nas grać na cymbałkach. Słuchajcie, my z tego żyjemy, co my tu będziemy kombinować dalej? Trzeba pisać piosenki, jechać z tematem. Pracujemy nad nową płytą, będzie parę szlagierów – znowu.

 

Kiedy ukaże się ta płyta?

Ł: Na wiosnę. Takie pismaki, co piszą o Cepelii, to niech się tam…!


Co jest Waszym największym sukcesem?

Ł: Że gramy, że to się jakoś kręci, że ten wóz jakoś jedzie, nie stanął w miejscu, prawda?

P: To wszystko jest jednym wielkim sukcesem. Przede wszystkim pierwsza płyta, pierwsze piosenki: „Lornetka” i „Crazy is mai lajf”, z którymi wyszliśmy przed większą publiczność. Gdyby tego nie było, nie gralibyśmy koncertów i nie byłoby wielu propozycji, które miały miejsce. Sukces to to, że w krótkim okresie czasu zagraliśmy trzy razy na festiwalu w Sopocie, i to, że mogliśmy zagrać w obecności Ojca Świętego…

Ł: Na pewno sukcesem było i to, że cytował nas Georg Busch podczas wizyty w Polsce.

 

Mówi Pan o piosence „Ściernisko”?

Ł: Tak. Bush porównywał rozwój gospodarczy Polski, używając słów naszej piosenki.

 

Czujecie się gwiazdami?

P: Nie. Czy obecność w mediach, występ w „Tańcu z gwiazdami” oznacza, że ktoś jest gwiazdą?

 

A Wy nie wystąpicie w tym popularnym programie?

P: Mieliśmy propozycję. Póki co, nie mamy takich ambicji.

 

Oprócz nowej płyty, która jest w przygotowaniu, jakie macie plany na najbliższą przyszłość?

Ł: Może uderzymy na Eurowizję? W grudniu mamy tournée po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, w styczniu gościmy w Czechach – graliśmy tam 6 czy 7 koncertów, między innymi na Festiwalu Śliwowicy. Ale „daliśmy czadu”! Tak się podobało, że mamy propozycję nagrania piosenek w języku czeskim. Kilka numerów jest już nawet przetłumaczonych.

Małgorzata Wojcieszyńska, Wiedeń
MP 12/2006