post-title Trochę o tłumaczeniach

Trochę o tłumaczeniach

Trochę o tłumaczeniach

 OKIENKO JĘZYKOWE 

Podjęta na łamach „Monitora” problematyka przekładu sprowokowała mnie do napisania kilku słów na ten temat. W numerze możemy przeczytać o dobrych i złych doświadczeniach tłumaczy polsko-słowackich (str. …). Te drugie mogą spotkać każdego.

Ale nie o tym będzie mowa. Choć na Słowacji liczba osób, znających język polski i słowacki, jest spora, to nie każdy może być tłumaczem. Nie wystarczą same predyspozycje językowe – konieczny jest jeszcze talent w zakresie komunikacji słownej. Tłumacz nie tylko musi znać język, ale musi go opanować doskonale!!! Co więcej, musi dysponować wiedzą znacznie szerszą niż tylko językowa, obejmującą kulturę, literaturę, sztukę, prawo, obyczaje, religie, a nawet kuchnię obszaru językowego, w którym się porusza.

Nie chcę oceniać jakości poszczególnych przełożonych tekstów, bo ta jest różna, a ja nie jestem jedyną wyrocznią w tej dziedzinie. Znawcy przedmiotu wiedzą, że nie ma tłumaczeń idealnych i każde stanowi mniej lub bardziej wierną trawestację, przeróbkę oryginału. Idzie mi tylko o to, aby osoby, zajmujące się tłumaczeniami, brały odpowiedzialność za przetłumaczone teksty, a ta jest ogromna, bowiem jakość tłumaczenia wpływa często na zrozumienie nieznanej odbiorcy i często zupełnie obcej rzeczywistości i obcych relacji.

Aby zbytnio nie teoretyzować (bo to nie miejsce na to), przedstawię zaledwie kilka przykładów wadliwych przekładów, dotyczących nazw własnych, które w obu językach występują często w zupełnie innej postaci. O tych z błędami gramatycznymi i stylistycznymi nie wspomnę, bowiem takie błędy często nie mają wpływu na ogólne rozumienie tekstu.

W jednym z tłumaczonych ze słowackiego przewodników po Słowacji, czytając o jej historii, zetknęłam się z królem Ludwikiem d’Anjou. Myślę, że większość Polakowi, nie będących historykami, nie bardzo wie, o kogo chodzi. Otóż ten król w polskiej historii występuje najczęściej jako Ludwik Węgierski lub Andegaweński (ród d’Anjou po polsku to Andegawenowie) – ojciec polskiej królowej, a dziś i świętej Jadwigi.

W innym przewodniku przeczytałam o pierwszym państwie Słowian, państwie Sama. Kim zatem był ten Sam(o)?. W polskich pracach historycznych na czele wymienionego wyżej państwa stał kupiec frankoński Samon, z rzadka występujący jako Samo (w tej postaci pojawia się w historii slowackiej), ale wówczas odmieniany wg wzoru: Otto, Ottona. Zatem skoro Samo, to i Samona, nie Sama.

Te, jak się wydaje, drobne uchybienia mogą niekiedy doprowadzić do nieporozumień i to nie tylko o zabarwieniu historycznym.

Ale idźmy dalej. W innych przekładach, dotyczących turystyki po współczesnej Słowacji, można zetknąć się z nazwami słowackich miast i obiektów topograficznych, przetłumaczonymi częściowo lub całkowicie na język polski, np. Liptovsky hradok, to: Liptowski Gródek, Liptowski Hradek, Hradek Liptowski, zaś Malý Ľadový štít to w jednej wersji Mały Lodowy, w innej Lodowa Kopa (to wg „Przewodnika tatrzańskiego” polski odpowiednik), w jeszcze innej Szeroka Wieża(a to zdaje się zupełnie inny szczyt – miłośnicy gór zapewne wiedzą, który).

I co z tym fantem ma zrobić polski turysta, który nie zna Słowacji i słowackiego? Nie dziwi fakt, że słowackie pogotowie, zwłaszcza górskie, ma tyle problemów z Polakami. Przecież oni, korzystając z informacji zawartej w niektórych przewodnikach, niekiedy nie bardzo wiedzą, gdzie się znajdują!

A teraz z drugiej strony. W przekładach na język słowacki spotykam się niekiedy z dziwnymi nazwami polskich instytucji, które słowackiemu odbiorcy nic nie mówią, jak np. Akadémia krásnych umení. Przecież to czysta kalka z polskiego – Akademia Sztuk Pięknych, ale przecież słowackim odpowiednikiem jest Vysoká škola výtvarných umení, o czym osoba tłumacząca zdaje się nie wiedziała. Przykłady można mnożyć.

Zdaję sobie sprawę, że nawet najlepszemu tłumaczowi może zdarzyć się jakaś „wpadka”. Ale jeśli podejmujemy się przekładu, to należy go robić rzetelnie, znajdując odpowiedniki nazw, zgodne z nazewnictwem czy to polskim, czy słowackim. Przecież polskiego Bożego Narodzenia nikt nie przetłumaczy jako Božie narodenie (!!!), choć i taką wersję podają słowniki, bo przecież to słowackie Vianoce!

Na szczęście polska Wielkanoc to słowacka Veľká noc i ta problemu tłumaczeniowego nie czyni (chociaż…)

A przy okazji tego wiosennego święta życzę Państwu pogody ducha, wiosny w sercu i radości, którą niesie zmartwychwstały Chrystus.

Maria Magdalena Nowakowska

MP 4/2007