post-title Emigracja serca

Emigracja serca

Emigracja serca

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

Należę do tego typu ludzi, którzy nigdy nie myśleli o opuszczeniu Polski na stałe. Nie, nie oczekujcie Państwo ode mnie opowieści o konieczności ucieczki, spowodowanej politycznym zagubieniem duszy, bo emigrantką stałam się poniekąd z przypadku…

Rzecz miała się w 1987 roku, kiedy to za sprawą młodego Węgra (wówczas od ponad roku mojego męża), jak się okazało, na dobre zadomowiłam się w Budapeszcie. Bardzo szybko – co uważam za duże szczęście – udało mi się podjąć tutaj pracę w moim prasowym zawodzie. Nie było to proste, bo przyjechałam bez znajomości języka węgierskiego, a ten, jak powszechnie wiadomo, nie należy do łatwych. Właściwie od samego początku miałam kontakty z podobnie jak ja przybyłymi tu w wyniku „emigracji serca” Polakami.

Historia polskiego osadnictwa na Węgrzech ma swoją wielowiekową tradycję. Polaków znajdujemy już na dworze pierwszego króla Węgier. Łączyły nas więzy krwi, historia, podobna tożsamość, głębokie uczucia wzajemnej sympatii i więzy tradycji. Przyjaźń węgiersko-polska jest rzeczywistością, z której cały świat powinien zdawać sobie sprawę. To faktycznie nadzwyczajne zjawisko, które bardzo trudno zdefiniować, jeśli się go osobiście nie doświadczyło.

Moja przygoda z Węgrami trwa już 22 lata. Jak ich postrzegam? Pozwólcie, że odpowiem słowami, zapożyczonymi od mojego zacnego węgierskiego kolegi po piórze Attili Szalai: „Wpajano nam, że zawsze występowaliśmy po złej stronie, że jesteśmy narodem winnym. Skutek?

Na Węgrzech mamy najwyższy wskaźnik samobójstw w świecie, charakteryzuje nas skłonność do melancholii i poczucie beznadziei – stąd też niski wskaźnik przyrostu naturalnego. Węgrzy po raz ostatni mieli własne imperium za czasów Macieja Korwina. Potem nastąpiło 150 lat panowania Turków, kadłubowe królestwo przyłączyło się do domu Habsburgów,

Siedmiogród zaś lawirował między Stambułem i Wiedniem, starając się przeżyć. Dopiero po ugodzie z domem Habsburgów w 1867 r. powstała Monarchia Austro-Węgierska, w której udało nam się uzyskać względną niepodległość wewnętrzną. Po I wojnie światowej państwo węgierskie skurczyło się, utraciwszy dwie trzecie terytorium historycznego oraz jedną trzecią ludności węgierskiej (…).

Warto dodać, że gdyby nie powrót choć krótkiego odcinka historycznej granicy polsko-węgierskiej, ok.140 tysięcy polskich uchodźców cywilnych i wojskowych w czasie II wojny światowej nie miałoby szansy znaleźć u nas schronienia. Jesteśmy teraz krajem – by użyć słów poety – który graniczy sam ze sobą”.

Trudne jest zagadnienie Węgra mniejszościowego… to bardzo obszerny temat, ale pozwólcie, Drodzy Czytelnicy, że wspomnę o obowiązującej od 1993 roku Ustawie Mniejszościowej, w wyniku której również Polacy zostali uznani oficjalnie przez tutejszy Parlament za jedną z 13 mniejszości narodowych. Szacuje się, że nad Dunajem i Cisą zamieszkuje ok. 15 tysięcy obywateli, przyznających się do swego polskiego pochodzenia. Nie należy też zapominać, że blisko 1/10 tutejszego społeczeństwa to właśnie mniejszości narodowe.

Doskonale mój obraz Węgier oddają słowa cytowanego już kolegi: „Jest to kraj starzejącego się społeczeństwa: wskaźniki demograficzne od wielu lat są ujemne. Mamy nieco ponad 10 milionów obywateli. A przecież mimo wszystko możemy być dumni: z naszych dziejów, z naszej wytrzymałości, z naszej tradycji, z muzyki i sztuki ludowej, z noblistów, artystów i sportowców. No i oczywiście z naszego tajemniczego języka, na który wszystko można cudownie przełożyć, lecz na odwrót jest piekielnie trudno… Węgrzy podobni są do Polaków: gdzie jest nas trzech, tam cztery zdania”.

Doświadczenia dziejowe Polski i Węgier ułatwiły proces zjednoczenia z resztą Europy: oba kraje po wielekroć budowały unie z innymi narodami, a w dodatku przez tysiąc lat wspólna granica była najbardziej stabilna i najmniej konfliktowa w całej Europie. I tu znowu anegdotka, z ogromnym urokiem opowiadana przez mojego najbardziej polskiego węgierskiego przyjaciela: „Pod koniec XV wieku Maciej Korwin pokłócił się o tron czeski z królem Polski.

Zajmując Wrocław, odciął drogę Polakom do Pragi. Konflikt trwał kilka miesięcy. Polski burmistrz Muszyny pisał wtedy do węgierskiego burmistrza Bardiejowa: Zdaję sobie sprawę, iż między nami teraz wojna, niemniej błagam waszmości, żebyś raczył nie zapomnieć o dalszych regularnych dostawach tokaju…Oto recepta także dla dzisiejszych pokoleń!”. Czyż to nie piękne?

Faktycznie mój „romans” z Węgrami trwa już ponad dwadzieścia lat – tu spotkałam przyjaciół i tu odnalazłam najbliższą sercu swoją drugą połowę. Tak, teraz już mogę śmiało powiedzieć, że to bardzo niezwykłe i również moje miejsce na Ziemi.

Bożena Bogdańska-Szadai, Budapeszt

MP 2/2009