post-title Zawsze inna…

Zawsze inna…

Zawsze inna…

Polacy Kresów – obcy wśród swoich, swoi wśród obcych

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

„Polaczka” albo „Przeczka” mówiły o mnie dzieci, z którymi się bawiłam na podwórku, kiedy mama wychylała się przez okno i wołała: „Hanusiu! Obiad czeka!”. Prostowałam: „Polka“. Mama nigdy nie odezwała się do nas z siostrą w innym języku niż polski, chociaż pochodzimy przecież z rodziny mieszanej.

Byłam „inna” wśród dzieci na naszej ulicy i tak już widocznie pozostanie na zawsze… Moi dziadkowie przed wojną przyjechali do Lwowa: dziadek Rafał Wołoszyński z Kańczugi, babcia Otylia z Jarosławia. Pracowali, odkładali pieniądze, a później wybudowali dom na Profesorskiej Kolonii, pięknej dzielnicy na Łyczakowie. W domu piastowano polskie tradycje i obyczaje. Babcia Tyla, jak ją nazywałyśmy, pilnowała, abyśmy poprawnie mówiły po polsku. Chodziła zawsze w kapeluszu i szydełkowej roboty rękawiczkach – nie znosiła kobiet w chustkach.

Mama, jako młodziutka dziewczyna miała ze swojego ukochanego Lwowa „repatriować się”, jak jej siostra, ale zakochała się w Rosjaninie. Ojciec, pochodzący z Syberii, piastujący wysokie stanowisko we Lwowie, nie stawiał przeszkód, gdy mama wychowywała nas w polskim duchu i gdy zapisała nas do szkoły polskiej.

Tylko chyba raz mój ojciec poczuł się zawiedziony, kiedy mając szesnaście lat, a więc wtedy, kiedy według prawa radzieckiego, osiągnęłam pełnoletniość, odbierając dowód osobisty, świadomie wpisałam narodowość polską. Byłam jego ulubienicą. Znajomi ojca starali się wpłynąć na mnie, tłumacząc, że mogę mieć w życiu trudności związane z narodowością polską. Uparłam się i decyzji nie zmieniłam.

Po skończeniu szkoły polskiej podjęłam naukę w rosyjskiej, aby uzyskać maturę. W tej szkole przedmioty ścisłe były wykładane po rosyjsku, a ja znałam terminologię polską. I znów byłam „inna“. Postanowiłam, że zaległości nadrobię. Świadectwo maturalne było bez zarzutu.

Dostałam się na wydział dziennikarstwa ówczesnego Instytutu Poligrafii. Zakochałam się i wyszłam za mąż za Rosjanina – wykładowcy naszej uczelni. Przypadek mojej mamy się powtórzył – mój mąż, podobnie jak tato, akceptował wychowanie naszych córek w polskim duchu. Były to moje jedyne partnerki do rozmów w języku polskim, bowiem moja mama i siostra, podobnie jak moje koleżanki, wyjechały do Polski, a organizacji polskich wówczas jeszcze we Lwowie nie było.

Gdy dzieci podrosły, zaczęłam szukać pracy, w której mogłabym wykorzystać znajomość języka polskiego. Wtedy otrzymałam propozycję wyjazdu do Lublina na studia podyplomowe w Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa KUL-u. Warunek, jaki musiałam spełnić, było zobowiązanie się, że po powrocie podejmę pracę w polskim Radiu „Lwów”. W podjęciu decyzji pomocny okazał się mój tata, który powiedział: „Twój pociąg już odjeżdża, jeśli chcesz zdążyć, to wsiadaj do ostatniego wagonu”. Miałam 35 lat.

W Lublinie znów byłam „inna”. Większość Polaków przy pierwszym kontakcie oceniała mnie: „Ruska“. Podczas dwuletniego pobytu w Polsce spotkałam wielu życzliwych ludzi, którzy okazali mi pomoc, gdy nie miałam pieniędzy z uwagi na przedłużający się tryb załatwiania formalności związanych ze stypendium. Te studia zmieniły moje życie. Po powrocie do Lwowa zaczęłam pracować społecznie w Radiu „Lwów”.

Moje córki po ukończeniu szkoły polskiej dostały się na studia wyższe w Polsce. Obie po ich ukończeniu zostały w Krakowie. Mają narzeczonych Polaków. Mam nadzieję, że w kraju, do którego zawsze duszą i sercem tęskniłam, który nadal dla mnie pozostaje czymś najpiękniejszym i najważniejszym na świecie, nikt nie da im odczuć i nie powie, że są „inne”.

Jestem stąd, z tych ziem, całe życie związana z nimi, trwam w tym wielokulturowym, nieraz kontrowersyjnym Lwowie, w tym mieście-republice. Boli mnie, kiedy na granicy polscy celnicy zwracają się do mnie per „ty“ albo „wy”, jakby zapomnieli, że w Polsce przecież używa się zwrotu grzecznościowego „proszę pani“. Upokarzające dla mnie są kolejki na granicy i podział na tych z Unii i spoza niej. Wtedy znów czuję się „inna“.

Czy jestem „inna”? Pewnie tak. Jestem Polką, a mój ojciec i mąż są Rosjanami, znam kulturę polską, ukraińską i rosyjską. Te kultury przeplatają się we mnie „cudzoziemce” i w Polsce, i na Ukrainie. Ale moje wnętrze przez te kultury, przez obcowanie z ludźmi z tych kultur zostało wzbogacone. Pracuję wśród Ukraińców, Rosjan, Żydów i Polaków.

Jestem szczęśliwym człowiekiem. Służąc słowem polskim w eterze i oprowadzając po moim pięknym mieście tłumy turystów z Polski, mam świadomość tego, że służę dobrej sprawie. Może zatem warto być „innym”?

Anna Gordijewska, dziennikarka Radia „Lwów“,
wieloletni korespondent wielu rozgłośni w kraju i za granica,
aktorka Teatru Polskiego we Lwowie, „Zasłużona dla Kultury Polskiej”.

MP 6/2009