Słowacja drugą ojczyzną

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Na co dzień mieszkają w Zakopanem, ale ich drugi dom znajduje się w Veľkej Mani koło Nitry, gdzie spędzają każdą wolną chwilę. Państwo Komorniccy podczas misji dyplomatycznej do tego stopnia pokochali Słowację, że zdecydowali się na inwestycję w tym kraju. „Zakupu domu dokonałem 15 maja 2004 roku na imieniny żony Zofii, 15 dni po wejściu naszych krajów do Unii Europejskiej“ – wyjaśnia Jan Komornicki.

 

Misja dyplomatyczna

Ambasadorem RP na Słowacji był w latach 1997 – 2003. „Pamiętam, jak 15 kwietnia 1997 roku wyjeżdżaliśmy z Zakopanego na łysych oponach, a drogi były pokryte śniegiem – wspomina Jan Komornicki. – Na początku podróży wpadliśmy w poślizg, ale na szczęście oblodzone drogi udało się nam pokonać.

Słowacja nam to wynagrodziła i przywitała piękną pogodą“. Funkcję ambasadora pełnił w okresie przygotowań naszych krajów do wejścia do Unii Europejskiej, czyli, jak twierdzi, w jednym z najciekawszych okresów współczesnej historii obu państw. Miał doskonałe kontakty ze wszystkimi słowackimi politykami.

Szczególnie ciepło wspomina kontakty z ówczesnym prezydentem Słowacji Rudolfem Schusterem, z którym zaprzyjaźnił się jeszcze w czasach, gdy tamten był prezydentem miasta Koszyce. „Prezydent miał podobne poczucie humoru, mogłem sobie więc pozwolić na żarty pozaprotokolarne“ – mówi Jan Komornicki i wspomina zorganizowany przez siebie chór ambasadorów, który wystąpił w pałacu prezydenckim w okresie poprzedzającym Boże Narodzenie.

„Mieliśmy przygotowane kolędy. Podając prezydentowi batutę, zaproponowałem mu, że raz w roku może kierować ambasadorami, którzy będą śpiewać pod jego dyktando“ – wspomina mój rozmówca. Dobre kontakty polskiego ambasadora z prezydentem Słowacji zaowocowały również w kontaktach z Polonią.

Podczas Dni Kultury Polskiej, zorganizowanych przez koszycką Polonię, dzięki inicjatywie ambasadora Polonia gościła słowackiego prezydenta. „Wpadłem na pomysł, by wraz z Polonią przywitać prezydenta Schustera na dworcu kolejowym, ponieważ wiedziałem, że właśnie wybiera się na weekend do rodzinnego domu w Koszycach“ – opisuje Jan Komornicki.

Po poinformowaniu odpowiednich służb prezydent został „porwany“ przez Polaków i ten wieczór spędził z nimi. „Spotkania z Polonią były dla mnie i mojej żony cudownymi przeżyciami – opisuje były ambasador. – W naszejrezydencji urządzaliśmy biesiady przy grillu i przedświąteczne spotkania kolędowe. Podczas takich wieczorówgromadziło się u nas około 80 osób“ – wspomina z nostalgią.

Pobyt w Bratysławie miał dla państwa Komornickich jeszcze jeden wymiar. „Po wielu latach nieustannegopodróżowania, zmieniania miejsc zamieszkania, życia na odległość, mogliśmy być wreszcie z żoną razem. To był wspaniały okres dla naszego związku“ – podsumowuje Jan Komornicki.

 

Wspólna droga

O rodzinie swojej przyszłej żony słyszał jeszcze w dzieciństwie, bowiem jego niania przed wojną była nianią w domu państwa Romaszkanów – bawiła ojca pani Zosi i jego braci. Ta rodzina go zainteresowała. Kiedy jako nastolatek zawitał do Zakopanego, dobrze zapamiętał spotkanie z piękną, nastoletnią wówczas Zosią z grubym czarnym warkoczem, choćta wtedy na niego w ogóle nie zwróciła uwagi.

Później przyjaciel pana Jana chciał go zapoznać z przyjaciółką swojej narzeczonej. „Kiedy dowiedziałem się, że chodzi o Zosię Romaszkan, moje zainteresowanie wzrosło“ – opisuje mój rozmówca.

Do spotkania doszło w jednej z krakowskich kawiarni. „Wcale nie chciało mi się iść na to spotkanie, lało jak z cebra, było zimno, ale moja przyjaciółka tak mnie namawiała, że jednak poszłam do kawiarni“ – wspomina pani Zosia. Przy stoliku wśród znajomych siedział Jan Komornicki. „Był chudy jak patyk, w okularach, dużo mówił. Ten intelektualista trochę mnie zaintrygował“ – opisuje.

Ale dopiero Sylwester w 1964 roku, spędzony wspólnie w gronie przyjaciół, zbliżył ich do tego stopnia, że kilka miesięcy później postanowili się pobrać. „Okres od naszego pierwszego do kolejnego spotkania to czas, kiedy wahałem się jeszcze, czy zostać księdzem, bowiem studiowałem teologię i uczęszczałem do seminarium duchownego“ – opisuje Jan Komornicki. Kiedy się jednak okazało, że jego pasją jest leśnictwo, z seminarium zrezygnował.

Potem losy naszych bohaterów potoczyły się szybko. Po ślubie przyszła na świat ich jedyna córka Kinga. Młodzi państwo Komorniccy studiowali i mieszkali w Krakowie na poddaszu u babci Jana. „Choć to był malutki, skromny pokoik, spędziliśmy w nim piękne chwile z naszą małą córeczką“ – wspomina pani Zosia.

Kariera

Po studiach w 1968 roku pani Zosia podjęła pracę w Nowym Targu jako kierowniczka betoniarni, natomiast pan Jan w Tatrzańskim Parku Narodowym. Wówczas mieszkali u rodziców pani Zosi w Zakopanem.

Później nasz bohater został szefem Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i to stanowisko piastował do 1988 roku (wspomnienia Jana Komornickiego z pracy w GOPR były publikowane na łamach „Monitora Polonijnego“ pod koniec lat 90-tych, a w 2003roku zostały wydane w słowackiej wersji językowej, zatytułowanej „Z hôr do diplomacie“) .

W tym czasie pani Zosia zmieniła zawód i została nauczycielką chemii i matematyki w szkole średniej. Pod koniec lat 80-tych postanowiła spróbować szczęścia za granicą i wyjechała do Londynu, a potem do Stanów Zjednoczonych. „Chciałam sprawdzić, czy dam sobie radę sama – opisuje. – Po ponadrocznym pobycie wróciłam ze Stanów pełna wiary we własne możliwości“.

W tym czasie Jan Komornicki został dyrektorem Wydziału Ochrony Środowiska w Urzędzie Wojewódzkim w Nowym Sączu, a w 1992 roku wiceministrem ochrony środowiska i głównym konserwatorem przyrody. Później była kariera poselska, przewodnictwo komisji ochrony środowiska, przewodnictwo w grupie parlamentarnej polsko-słowackiej i nominacja na ambasadora w Słowacji.

 

Powrót ze Słowacji

Po powrocie z Bratysławy Jan Komornicki przez trzy miesiące był doradcą ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza. „Minister chciał, bym został wiceministrem w jego gabinecie, ale ja dojrzałem do tego, by z polityką się rozstać. Paradoksalnie kilka lat później to właśnie polityka odcisnęła piętno na moim życiu “ – opisuje mój rozmówca.

Po powrocie z Warszawy został dyrektorem Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Później – na podstawie nowej ustawy – stanął do konkursu na to stanowisko, którego kadencja trwa 5 lat i która powinna zakończyć się w końcu kwietnia 2010 roku.

Jednakże w maju 2006 roku, po trzech latach pracy Jan Komornicki przestał być dyrektorem. „Z powodów czysto politycznych zostałem zmuszony, by pójść na wcześniejszą emeryturę – opisuje. – Trafiłem na układy, które miały poparcie polityczne.

Mimo że osiągałem dobre wyniki w pracy na rzecz regionu, ściągałem fundusze, jednoczyłem gminy, swoją bieszczadzką przygodę musiałem zakończyć“. Ten etap życia mój rozmówca ocenia jako jeden z najtrudniejszych i choć proces sądowy wygrał, uzyskał rekompensatę finansową i odzyskał dobre imię, to w jego głosie wyczuwam rozczarowanie, związane z politycznymi uwarunkowaniami.

„Chcąc uciec od polityki z Warszawy, trafiłem do regionu przesiąkniętego polityką – konstatuje. – To tragedia dla tego pięknego, mało zaludnionego i ubogiego regionu“.

 

„Maniani“

Do Veľkej Mani przyjeżdżają od ponad 5 lat. Odkryli to miejsce dzięki proboszczowi Romanowi Grądalskiemu, którego odwiedzali, gdy ten pracował w tamtejszym kościele. Mają piękny dom i ogród, w którym pan domu stara się o winorośle, z których potem robi wino i wyśmienite nalewki. „Mamy wspaniałych sąsiadów. Jesteśmy tu traktowani jak każdy inny obywatel – wszyscy jesteśmy maniani.

W karczmie dowiaduję się wszystkich plotek“ – opisuje pan Jan. Państwo Komorniccy nie kryją zadowolenia, że to miejsce pokochała również ich córka z mężem oraz wnuki. „Czuję się tu tak dobrze, że być może przeprowadzimy się tu na stałe – zdradza nasz bohater. – Słowacja to moja druga ojczyzna, Mania mój drugi dom“.

Małgorzata Wojcieszyńska

ZdjęciaStano Stehlik

MP 9/2009