post-title Śląski underground

Śląski underground

Śląski underground

Underground brzmi intrygująco, kojarzy się z filmem Emila Kusturicy, czymś tajemniczym, niebezpiecznym, może nawet zakazanym. Taki właśnie undergroundowy Śląsk poznałam w tym roku, biorąc udział w XVII Światowym Forum Mediów Polonijnych. Tajemniczy świat schowany pod ziemią.

 

Przedtakt

Zwiedzanie gmachu Sejmu Śląskiego w Katowicach (obecnie w budynku mieści się Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego, Śląski Urząd Wojewódzki oraz kilka innych urzędów) było przedtaktem do tego, co mieliśmy zobaczyć i przeżyć na własnej skórze, przemierzając Śląsk… pod ziemią.

Jak się dowiadujemy podczas zwiedzania imponującego foyer oraz Sali Sejmowej (na wzór tejże sali została wybudowana sala Sejmu Rzeczypospolitej w Warszawie) za chwilę przejdziemy do podziemi, bowiem okazały gmach skrywa tajemnicze korytarze.

Najpierw zaglądamy do skarbca, w którym przed wybuchem II wojny światowej znajdowało się około tony złota w sztabach. „W razie wtargnięcia niepowołanych osób skarbiec miał być zalany wodą, która mieści się w specjalnym basenie. Ta woda tu stoi od czasów przedwojennych“ – wyjaśnia przewodnik. Obecnie skarbiec służy jako miejsce do archiwizowania dokumentów.

Z niecierpliwością czekamy na zapowiadaną wycieczkę tunelami. „W podziemiach gmachu znajduje się kilka tuneli, służących w założeniu do wyprowadzania dostojników z urzędu” – informuje przewodnik, kierując nas do podziemia. „Kto cierpi na klaustrofobię może zrezygnować z tej części zwiedzania“ – dodaje.

Chwila wahania wśród niektórych dziennikarzy, ale jednak zwycięża ciekawość. Zgarbieni idziemy w półmroku jeden za drugim. W pewnym momencie idący przede mną przystają. Musimy zaczekać zgięci w pół na swoją kolejkę, by wspiąć się po drabinie. Wyjście z tunelu prowadzi do ogrodu jednego z domów.

Stąd podziwiamy gmach Sejmu i dowiadujemy się, że istnieją kolejne dwa korytarze: jeden prowadzi do placu Miarki i tam łączy się z tamtejszym systemem podziemnych przejść, kolejny tunel jest niedrożny i prowadzi w stronę Górnośląskiego Centrum Kultury.

 

320 metrów pod ziemią

Półmrok podziemnych korytarzy – jesteśmy na głębokości 320 metrów pod ziemią. Już świadomość tej głębi budzi respekt. Odczuwamy chłód, bowiem w korytarzach czuć powiew powietrza. „Ten powiew wiatru powodował, że górnicy często nie odczuwali, iż poziom tlenu spada“ – wyjaśnia nasz przewodnik.

Zastanawiam się, czy nie zaczyna mi się kręcić w głowie, ale idę posłusznie dalej wraz z grupą kolegów dziennikarzy. Schylam głowę, bo właśnie wchodzimy do wąskiego korytarza. Co chwilę słyszę uderzenia kasków o niski strop tych, którzy idą przede mną. To znak, że trzeba pochylić się jeszcze bardziej.

Kaski to niezbędny sprzęt dla zwiedzających Zabytkową Kopalnię Węgla Kamiennego „Guido” w Zabrzu. W 1855 r. hrabia Guido Henckel von Donnersmarck założył kopalnię, nazwaną jego imieniem. Gdy złoża węgla zostały wyeksploatowane, kopalnię przekształcono w centralny węzeł odwadniania rejonu, ale i on z czasem stracił na znaczeniu. W 2007 roku, w efekcie starań nad zachowaniem i popularyzacją śląskich zabytków techniki kopalnię udostępniono turystom.

Moje białe tenisówki stają się szare. Zatrzymujemy się, by obejrzeć maszyny, którymi posługiwali się górnicy. Kiedy sprzęt zostaje uruchomiony, mam wrażenie, że znalazłam się w samym piekle. A na dodatek opowieści przewodnika, dotyczące wypadków w kopalni, nieuwagi jej pracowników rozbudzają moją wyobraźnię. Niemalże namacalnie odczuwam trud pracy górników…

„A teraz udajecie się państwo na obiad“ – nieoczekiwanie oznajmia nasz przewodnik i kieruje nas do oświetlonej, przytulnej restauracji, niczym nieprzypominającej korytarzy, którymi wcześniej kroczyliśmy. „To jeszcze nic, wyobraź sobie, że tu pod ziemią jest specjalna sala koncertowa, w której odbywają się występy najlepszych jazzmanów z całego świata“ – informuje mnie jeden z organizatorów Forum.

Podczas obiadu (w menu obowiązkowo przysmaki śląskie: zrazy, kluski śląskie i modra kapusta!) rozmawiam z dziennikarzem ze Szwecji, który opowiada mi o swojej niedawno odbytej eskapadzie do działającej kopalni węgla. „Przeżyłem chwile grozy, kiedy, siedząc w wagoniku, poczułem, że mój kask zahaczył się o niski strop – wspomina – Na szczęście silne szarpnięcie spowodowało, że wyswobodziłem się z pułapki. Oczami wyobraźni widziałem jednak swój koniec“.

Kiedy nadchodzi czas powrotu na powierzchnię ziemi, kierujemy się w stronę windy. Jeszcze tylko rzut oka na fotografie górników, przedstawiąjące ich zaraz po wyjściu z kopalni i – dla porównania – po kąpieli. „Wiesz, po czym poznasz górnika? – pyta mój znajomy. – Po tym, że pył węglowy zawsze zostaje w kącikach oczu, wyglądają więc jakby byli umalowani“. Rzeczywiście, każdego ze sfotografowanych górników wyróżnia czarna oprawa oczu.

Srebro nad życie

Ciemność. Wytężam wzrok. W oddali migoczące górnicze kaganki. Zanim zostanie zapalone światło, przez chwilę stoimy w ciemnościach. „W takich warunkach pracowali górnicy“ – mówi przewodniczka po Kopalni Zabytkowej Rud Srebronośnych w Tarnowskich Górach. „Pod ziemią należało mówić po cichu, by słyszeć trzask drewna, podpierającego skały, które zdradzało nadchodzące niebezpieczeństwo“ – wyjaśnia.

Dlatego górnicy nie rozmawiali ze sobą głośno i stąd ich nazwa – gwarkowie, od „gwarzyć“, czyli ‘rozmawiać poufale’. W kopalni panuje przejmujący chłód i wilgoć. „Przez cały rok utrzymuje się tu temperatura 10 stopni Celsjusza – informuje przewodniczka. – Gwarkowie pracowali przez 12 godzin dziennie, od 5 rano do 17“.

Kiedy sobie uzmysłowię, że praktycznie ich życie było pozbawione światła, słyszę kolejną informację: „W wieku 30 lat najczęściej ślepli, a dożywali mniej więcej 40. roku życia“. Dla nas zwiedzających to miejsce atrakcyjne, część trasy – 270 metrów – przemierzamy łódkami, płynąc zalanym fragmentem chodnika, niektóre odcinki pokonujemy schyleni, ale zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy tu tylko „na chwilę“.

„Oprócz tych niedogodności, często niestety dochodziło też do tąpnięć i zawalenia się ścian“ – informuje przewodniczka. Ci, którzy uniknęli śmierci, pozostawili figurkę świętej Barbary, patronki górników. Po ponadgodzinnej wędrówce trasą liczącą 1,7 km długości na głębokości 40 metrów pod ziemią z ulgą przyjmuję informację, że kierujemy się do windy. Na zewnątrz wita mnie zupełnie inny świat: widzę niebo, grzeje słońce…

Napotykam pytający wzrok jednej z koleżanek, która zrezygnowała z wyprawy, dowiedziawszy się, że część trasy podziemnej będzie trzeba przemierzyć w pozycji pochyłej, bowiem jedna z komór ma tylko metr wysokości. Sama sobie też zadaję pytanie, czy warto było marznąć pod ziemią? Warto! Dowiedziałam się, w jak trudnych warunkach było wydobywane srebro… Obracam w palcach mój srebrny wisiorek i trochę inaczej niż zwykle mu się przyglądam.

Respekt

„Za ich trud i bohaterstwo…“ – brzmią mi w uszach słowa zasłyszane z okienka telewizora w dzieciństwie. Co roku te same, 4 grudnia na Barbary – patronki górników. Przez długi czas brzmiały jak propagandowe slogany. Dziś, po podziemnych wyprawach, mają inny wydźwięk. Ich gorzki posmak potęgują doniesienia o ofiarach katastrofy w kopalni „Wujek-Śląsk” w Rudzie Śląskiej, do której doszło 18 września.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 10/2009

 

Artykuł powstał podczas XVII Światowego Forum Mediów Polonijnych 2009: Tarnów – Śląsk – Warszawa