post-title Moje polsko-egipskie życie w Egipcie

Moje polsko-egipskie życie w Egipcie

Moje polsko-egipskie życie w Egipcie

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

„Ja nie wyemigrowałam, ja tylko wyszłam za mąż za Egipcjanina i mieszkam w Egipcie” – tak mówię każdemu od ponad 28 lat, od kiedy zamieszkałam w Egipcie. Nie dlatego, że mi tu niedobrze czy że nie lubię Egiptu. Z biegiem lat, gdy lepiej poznałam ten kraj, nie tylko go polubiłam, ale jestem nim zafascynowana. Jednak w głębi duszy wciąż czuję się tylko Polką.

Nasze plany i marzenia były inne, ale życie napisało inny scenariusz. Mimo wszystko nie żałujemy. Poznaliśmy się w Londynie w czasie studenckich wakacji. Z biegiem czasu odwiedziliśmy swoje kraje, rodziny. Nasze wspólne życie zaplanowaliśmy dokładnie: bierzemy ślub i każde z nas oddzielnie ze swojego kraju wyrusza do Kanady, gdzie mieli czekać na nas przyjaciele, którzy wyemigrowali wcześniej. Mąż rozumiał, że ciężko by mi było żyć w Egipcie, a ja wiedziałam, że on w komunistycznej Polsce nie miałby żadnych szans.

Zawirowania historii zrobiły swoje. Ślub wzięliśmy we wrześniu 1981 r. Do Kanady nie zdążyliśmy wyjechać, przeszkodził grudzień’81. Dołączyłam do męża w Egipcie z nadzieją, że będziemy próbowali wyemigrować z Egiptu już jako małżeństwo. Próbowaliśmy trzykrotnie, bez rezultatu. Zastanawialiśmy się, co z nami jest nie tak, wszyscy dostają zezwolenie na wyjazd, a nam się wciąż odmawia.

Może dlatego, że pochodziłam z komunistycznego kraju? Po roku 1989 powiedzieliśmy sobie z mężem, że dość tych prób. Przeżyjemy część naszego życia w Egipcie, a część w Polsce. Zmiany w Polsce dawały nadzieję, że będzie to możliwe. I tak się stało.

Od pierwszych tygodni pobytu w Egipcie pracowałam. W prywatnej firmie na lotnisku, w agencji reklamowej, w przedszkolu, w trzech szkołach. Nawet sama założyłam przedszkole, ale po niecałym roku zrezygnowałam z tego przedsięwzięcia.

Rodzinę egipską miałam sympatyczną, teściów tolerancyjnych. Zaczynaliśmy z mężem życie małżeńskie zupełnie inaczej, niż było to w tutejszym zwyczaju. Nic nam nie było dane od początku do końca, dorabialiśmy się wszystkiego razem, ale może dzięki temu nikt się nie wtrącał do naszego życia.

Egipcjanin z klasy średniej, żeby się ożenić, musi mieć mieszkanie. Szanująca się rodzina nie wyda córki za mąż, jeśli kandydat na męża nie będzie spełniał odpowiednich warunków (mieszkanie, część umeblowania, drogi prezent zaręczynowy itp.). Cudzoziemki o tym nie wiedzą. To, że zamieszkują po ślubie z mężem w wynajmowanym mieszkaniu, nie przeszkadza im. Ani to, że w tym mieszkaniu niczego nie ma, że wszystkiego dorabiają się razem.

Z cudzoziemką łatwiej się ożenić, ale trudniej żyć. Ona nie pojedzie odwiedzić swojej rodziny samochodem, autobusem czy nawet pociągiem, tylko samolotem. Prowadzi dom tak, jak się nauczyła od swojej matki, czyli zupełnie nie po egipsku. I trzeba ją uczyć przyrządzania dań egipskich. Jak się pokłóci z mężem, nie ucieknie do swojej matki i nie czeka, by rodzina ich godziła, tylko po godzinie zastanowi się: „Po co my się kłócimy i tak jesteśmy zdani tylko na siebie”. I łatwiej obydwoje idą na kompromisy. Cudzoziemka traktuje męża i każdego innego mężczyznę jak równego sobie, większość Egipcjanek wie, gdzie ich miejsce wobec mężczyzn.

Co roku jeździłam do Polski na całe lato. Przywoziłam z kraju filmy, gazety i książki. Mąż wiedział i akceptował to, że mogę odmówić sobie wielu rzeczy, ale na bilet do kraju muszę mieć. Egipt przyciągał wszystkich jak magnes. Jest tu co zwiedzać. Poza tym klimat – przez cały rok słońce, przez pół roku gorące lato, piękne i ciepłe Morze Czerwone z urokliwymi plażami.

Miałam sporo gości z Polski. Nie miałam czasu na nudę – ja wyjeżdżałam, przyjeżdżali do mnie, pracowałam. Urodziłam dwójkę dzieci. I postanowiłam, że solidnie zajmę się ich wychowaniem i edukacją. Skoro nie mogę robić kariery zawodowej zgodnie ze swoimi marzeniami, to chociaż zadbam o dzieci – tak sobie wtedy myślałam.

W Egipcie społeczeństwo jest bardzo klasowe i ulega presji środowiska. Albo jesteś w jakiejś grupie i się podporządkowujesz albo jesteś poza. Musisz mieć podobnej klasy mieszkanie, samochód, dom nad morzem i dzieci posyłać do odpowiednio drogich szkół. Jeśli nie dorównujesz do tego poziomu, jesteś „obcy”. Tu chodzi o styl życia, o chęć dążenia wyżej, wspinania się po szczeblach drabiny społecznej.

Nie umiałam się do tego dostosować. Kiedy mój mały jeszcze syn pytał mnie, dlaczego nie mamy domu nad morzem, a wszyscy jego koledzy mają, odpowiadałam, że oni na wakacje co roku jeżdżą do tych domów, a my lecimy samolotem do Polski, a niekiedy dalej. A w tej Polsce on ma szansę brania udziału w obozach harcerskich, sportowych, językowych, zaś jego koledzy takich możliwości nie mają.

Nie ma w Egipcie tego typu zorganizowanych wyjazdów ani dla dzieci, ani dla młodzieży. Nie czułam się gorsza, ponieważ nie mam domku nad morzem, bo nad to morze i tak wyjeżdżałam, ale mój syn tak to odczuwał, a koledzy dawali mu do zrozumienia, że jest gorszy. Ja mu mówiłam, że życie daje mu więcej szans i możliwości niż im, że zna więcej języków i kultur, że ma większy wybór. Docenił to dopiero jako dorosły.

W Egipcie ciągle szukałam nowych Polaków. Na początku mieliśmy egipskich przyjaciół męża, ale ci się wykruszali, bowiem trzy czwarte z nich wyemigrowało. Nawiązywaliśmy znajomości z polsko-egipskimi parami. Zaczynały się nowe przyjaźnie.

Kiedy po zmianie systemu polska ambasada zaczęła zapraszać tzw. Polonię, czyli mieszkające w Egipcie Polki, wpadłam na pomysł, by z ich pomocą założyć organizację polonijną. Nie od razu to się udało, trochę trwało i okazało się gorzką lekcją życia. Mieć takie pomysły i tak się wychylać oznaczało utratę kilku „nibyprzyjaciół”. Organizacja powstała i pomimo wielu trudności działa po dziś dzień.

Powstało pismo polonijne, najpierw był to mały biuletyn, który potem rozrósł się do 40-stronicowego magazynu. Przygotowuję go od 14 lat. Dzieci pokończyły egipsko-angielskie szkoły i pozdawały na studia w Polsce. Syn już skończył studia, ożenił się z Polką i czeka na swoje pierwsze dziecko, które niedługo się urodzi. Córka w tym roku kończy studia. Dzieci w domu rozmawiały ze mną i ze sobą po polsku.

Mężowi to nie przeszkadzało, bowiem dzięki temu i on nauczył się trochę polskiego. My z mężem poznaliśmy się w Anglii i naszym językiem porozumiewania się pozostanie na zawsze angielski. Ale kiedy siedzimy wszyscy przy stole, przy wspólnym posiłku i używamy w rozmowie trzech języków, to i tak wszyscy wszystko rozumieją.

Nie planowałam, że dzieci pojadą na studia do Polski. Tak wyszło, kiedy zdałam sobie sprawę, że kierunki, które wybrały są na wyższym poziomie u nas w kraju, niż tu. Mąż też tak uważał. Teraz, kiedy dzieci są w Polsce, jeżdżę tam nie tylko na lato. Razem z mężem spędzamy tam święta Bożego Narodzenia, a zdarza się, że latam tam i trzy razy w roku.

Mieszkamy w Egipcie, tu mąż ma pracę, tu ja od kilkunastu lat mam swoją prawdziwą karierę zawodową, ale nie czuję się emigrantką. Jednocześnie mieszkam też przecież w Polsce, tylko krócej. Żyję w Egipcie, bo tu pracujemy. Masa ludzi przecież jeździ po świecie za pracą. Obydwoje z mężem wiemy doskonale, że skoro w Egipcie przeżyliśmy tyle lat, to najwyższa pora by po przejściu na emeryturę osiąść w Polsce. Jesteśmy na to gotowi i nawet już mamy pomysły, co będziemy tam robić. Bo nie zamierzamy być tylko emerytami.

Małgorzata Malewska-MalekEgipt

MP 1/2010