post-title Z podziemia do nieba

Z podziemia do nieba

Z podziemia do nieba

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Gdyby zliczyć godziny, spędzone przez niego w powietrzu, okazałoby się, że pan Tadeusz Walla jako pilot szybowca spędził w nim dwa lata, a w barwach Czechosłowacji cztery razy pobił rekord narodowy! Z kolei za wynalazki konstruktorskie został nagrodzony prestiżową nagrodą Krištáľové krídlo. Umawiam się z moim rozmówcą w Prievidzy na lotnisku, z którym związana jest znaczna część jego życia. Tu realizował swoje największe marzenia: i te konstruktorskie, i te lotnicze. Ten pełen energii rodak z Zaolzia zgodził się opowiedzieć mi historię swojego życia.

 

Sedno życia

„Może się Pani zdziwi, ale uczęszczam na kurs języka angielskiego, dlatego proponuję przesunąć nasze spotkanie o godzinę później” – napisał do mnie w e-mailu pan Tadeusz Walla, kiedy ustalaliśmy termin rozmowy. Dostosowuję się do jego prośby i pełna oczekiwań wyruszam do Prievidzy. Lotnisko w tym mieście jest pięknie usytuowane – widać stąd malownicze góry, na tle których pięknie prezentuje się zamek w Bojnicach.

Do restauracji na lotnisku wchodzi energiczny pan w eleganckim płaszczu – od razu wiem, że to mój rozmówca, choć nigdy wcześniej go nie widziałam. „Latem urządzamy tu mistrzostwa świata w szybownictwie, ja będę jednym z jurorów i współorganizatorów, dlatego muszę doszlifować swój angielski” – wyjaśnia na wstępie. Widząc z jakim zaangażowaniem opowiada o swoich zajęciach, wiem, że to całe jego życie. Marzenia o lataniu towarzyszyły mu od najmłodszych lat.

Bakcyl szybownictwa

Urodził się w 1932 roku na Zaolziu w polskiej rodzinie. Już w dzieciństwie wraz z rówieśnikami obserwował latające nad ich głowami samoloty, odgadując ich marki. Kiedy niedaleko Suchej Górnej, gdzie mieszkał, w 1938 roku przymusowo wylądował samolot, pobiegł obejrzeć go z bliska. „Ponieważ silnik został zdemontowany, a kabina wystawała z kadłuba, przypominał porzucony w lesie autobus” – wspomina pan Tadeusz.

Podczas wojny widział z bliska jeszcze kilka innych samolotów. Może to właśnie spowodowało, że po wojnie zdecydował się na podjęcie nauki w liceum w Bielsku-Białej, które działało przy zakładach szybowcowych?

W szkole tej zgłębiał tajniki budowy płatowców i marzył, by podjąć studia w tym kierunku, ale w Czechosłowacji takie studia można było podjąć tylko na Akademii Wojskowej. Ponieważ, jak to określa mój rozmówca, nie chciał włożyć munduru, zaczął studiować na wydziale mechanicznym Akademii Górniczej w Ostrawie.

W ramach przysposobienia obronnego został przydzielony do lotnictwa i wtedy po raz pierwszy zasiadł za sterami szybowca. „Pamiętam, jak wzniosłem się w powietrze na wysokość 50 metrów – wspomina. – To było niesamowite przeżycie!”. Uważa, że ten, kto raz połknął bakcyla szybownictwa, potrafi mu poświęcić całe życie. „To jak narkotyk, bez którego nie można żyć” – twierdzi.

 

Między kopalnią a przestworzami

Po ukończeniu studiów dostał przydział pracy do Prievidzy, dokąd wyruszył z żoną i córką. Pracował w kopalni jako technik do spraw remontu maszyn górniczych. Później dla Górniczego Instytutu Badawczego zajmował się rozwojem mechanicznym, czego efektem był jego projekt obudowy hydraulicznej, za którą otrzymał nagrodę państwową. „Na co dzień pracowałem dla tych, co pod ziemią, ale każdą wolną chwilę poświęcałem temu, co w powietrzu – przyznaje. – W szufladzie zawsze miałem jakieś projekty, związane z szybownictwem”. To było ciągłe lawirowanie między niebem a podziemiem.

Pierwsza jego szybownicza konstrukcja, zrealizowana po godzinach pracy, ujrzała światło dzienne w 1971 roku, a był to projekt szybowca wyciągowego. „Latałem nim na zawodach międzynarodowych na Węgrzech, a pewien mój kolega wygrał na nim mistrzostwa Niemiec!” – opowiada z dumą. Kolejny jego projekt to pierwszy w Czechosłowacji szybowiec kompozytowy, który stał się prototypem produkcji w zakładzie w Bratysławie na Vajnorach. Kilka lat temu został przekazany do muzeum lotnictwa w Koszycach.

“Dynamik” – najmłodsze “dziecko”

Spacerujemy po hali produkcyjnej, założonej przez pana Tadeusza wraz ze wspólnikami. Mój rozmówca pokazuje mi różne etapy powstawania swojego największego osiągnięcia – szybowca „Dynamik”. „Proszę sprawdzić, jak lekkie jest to skrzydło” – zwraca moją uwagę. Rzeczywiście, skrzydło, które niedługo zostanie przymocowane do kadłuba, jestem w stanie podnieść sama, bez niczyjej pomocy. Potem oglądam kolejne stanowiska pracy, gdzie powstają elementy szybowca. „Niech pani spojrzy na mapę i zobaczy, gdzie w świecie latają Dynamiki” – wskazuje mój rozmówca.

Przyglądam się małym chorągiewkom, rozmieszczonym na mapie i widzę, że „Dynamik” znalazł odbiorców na każdym kontynencie, z wyjątkiem Antarktydy. Wreszcie docieramy do gotowego modelu, przygotowanego dla polskiego odbiorcy. Tu nasz bohater instruuje mnie, jak się do tego pojazdu wsiada, do czego służą konkretne przyrządy, jak się obsługuje stery.

Spełnione marzenia

Pan Tadeusz nadal jest aktywnym pilotem. W ubiegłym roku przelatał 100 godzin, a dwa lata temu spełniło się jego największe marzenie: przeleciał na raz blisko 1000 kilometrów. Miało to miejsce w Australii, gdzie panują doskonałe warunki do szybownictwa. „Taki lot trwa niemalże 10 godzin i jest niesamowitym osiągnięciem, choć rekord to 3 tysiące kilometrów” – wyjaśnia pan Walla, a ja widzę malujące się na jego twarzy zadowolenie.

„Miałem szczęście w życiu, ponieważ miałem odpowiednie warunki do realizacji swoich pomysłów – podsumowuje. – jestem zadowolony z losu!”. Lataniem zaraził swojego syna, z którym wspólnie realizują podróże w przestworzach. „Podczas uroczystości z okazji 50-lecia mojej aktywności lotniczej, syn podziękował mi za pasję, którą go zaraziłem” – wyznaje i dodaje, że kiedy jego żona była jeszcze zdrowa (obecnie porusza się na wózku inwalidzkim), razem latali szybowcem w odwiedziny do mieszkającej w Zwoleniu córki.

Nigdy nie marzył o lataniu samolotami pasażerskimi, bo, jak sam określa, pilotowanie samolotów liniowych to dorożkarstwo. Kiedy rozmawiamy o jego upodobaniach, dowiaduję się, że w młodości miał jeszcze jedną pasję – muzykę! Grał na saksofonie w orkiestrze tanecznej na Zaolziu, a po przeprowadzce do Prievidzy udzielał się w zespole, z którym pierwsze kroki stawiały takie gwiazdy, jak Marcela Lajferová, czy Eleonora Blahová.

Choć większość swojego życia przeżył w Czechosłowacji, czuje się Polakiem, a Polskę zna bardzo dobrze – głównie z lotu ptaka.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 4/2010