post-title Tadeusz Frąckowiak: „Spłacam dług Polsce“

Tadeusz Frąckowiak: „Spłacam dług Polsce“

Tadeusz Frąckowiak: „Spłacam dług Polsce“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Kiedy na rynku w Liptowskim Mikulaszu zastanawialiśmy się głośno, gdzie znajduje się biuro polskiego konsula honorowego, przekonaliśmy się, że Tadeusz Frąckowiak jest tu osobą znaną i szanowaną, bowiem przypadkowi przechodnie sami zaoferowali nam pomoc, wskazując jego siedzibę w centrum miasta. Nasz rodak z Wielkopolski opowiedział nam, jak zapracował na sukces.

 

Co spowodowało, że zamieszkał Pan w Czechosłowacji?

Będąc w Niemczech, gdzie studiowałem informatykę w rolnictwie, poznałem swoją przyszłą żonę – Słowaczkę. Po ślubie zamieszkaliśmy w Polsce, gdzie podjąłem pracę w Świdnicy Śląskiej w kombinacie PGR. Tu przyszedł na świat nasz syn. Po trzech latach jednak zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę do Bratysławy, gdyż w Czechosłowacji były jednak lepsze warunki życia i perspektywy rozwoju. Żona wyruszyła wcześniej, a ja dołączyłem do niej 16 listopada 1980 roku. Pamiętam ten dzień jak dziś, ponieważ rano urodziła się moja córka, a ja do Bratysławy dotarłem po południu.

 

Jak zareagowała Pańska rodzina w Polsce, kiedy dowiedziała się, że zamierza Pan opuścić kraj?

Jestem jedynakiem. Zaraz po tym, jak skończyłem studia, zmarł mój ojciec, została więc tylko mama, która moją decyzję zaakceptowała. Potem przeprowadziła się do nas i mieszkała z nami aż do śmierci przez prawie 20 lat.

 

Pobyt w Bratysławie to tylko epizod w Pańskim życiu. Dlaczego wybrał Pan Liptowski Mikulasz?

Chcieliśmy z rodziną mieszkać w otoczeniu gór, na łonie natury. To marzenie się spełniło, ponieważ trzy miesiące po przyjeździe do Czechosłowacji znalazłem pracę w państwowym zakładzie rolno-przemysłowym w Liptowskim Mikulaszu, który na dodatek zaoferował nam mieszkanie.

 

Odetchnął Pan z ulgą?

Było to nowe wyzwanie, które podjąłem. Kierowałem się myślą, że szybciej osiągnę sukces na prowincji niż w dużym mieście.

 

Spełniło się, prawda?

W niektórych dziedzinach tak, w innych nie.

 

Co uważa Pan za swój największy sukces?

Na pierwszym miejscu jest rodzina. Mam dwoje dorosłych dzieci, trójkę wnuków. W wymiarze zawodowym największym sukcesem są firmy, które powołałem do życia, a które obecnie tworzą holding „Verex” a.s., zatrudniający 550 osób w całej Słowacji.

 

Jak doszło do tego, że rozpoczął Pan działalność gospodarczą na szeroką skalę?

Po 10 latach pracy w kombinacie i po upadku komunizmu mogłem już jako niezależny przedsiębiorca realizować interesujące pomysły, związane z nowymi technologiami informacyjnymi w rolnictwie. Moje zezwolenie na prowadzenie działalności gospodarczej w tym regionie ma numer trzy.

 

Czym konkretnie zaczął się Pan zajmować?

Wraz z moimi trzema wspólnikami zaczęliśmy eksportować do Polski słowackie artykuły spożywcze, takie jak piwo czy jajka. Największy rozkwit odnotowaliśmy w latach 1992-1995 i chyba już nigdy nie wrócą te ciekawe czasy, kiedy można było zrealizować niemalże każdy pomysł.

 

Potwierdza się więc teza, że Polacy są przedsiębiorczy?

Sporo czasu spędziłem w innych krajach i widziałem, jak funkcjonuje kapitalizm, gospodarka wolnorynkowa, więc jak tu pojawiła się taka możliwość, podjąłem wyzwanie.

 

Czym dziś zajmuje się Pańska firma?

„Verex Holding” jest spółką akcyjną, w ramach której prowadzimy działalność gospodarczą w różnych dziedzinach. Nasza specjalność to między innymi dystrybucja artykułów spożywczych. Mamy dwie hurtownie – jedną w Liptowskim Mikulaszu, drugą na Orawie w Twrdoszynie, oprócz tego sieć 18 sklepów w Liptowie i na Orawie. Poza tym chłodnie i pakowalnie jaj. W ubiegłym roku sprzedaliśmy 77 milionów jaj. Importujemy je z Polski, Niemiec, Hiszpanii, Francji. Co dziesiąte jajko na Słowacji pochodzi z mojej firmy.

 

Stoi Pan na czele dużej firmy, kieruje pracą kilkuset ludzi. Jak udaje się Panu być dobrym menedżerem?

Prowadząc rozmowy z moimi pracownikami, staram się ich naprowadzać na lepsze rozwiązania w działaniu na rzecz firmy. Z doświadczenia też wiem, że każdy będzie realizować jakiś projekt z olbrzymim zapałem, jeśli się z nim utożsami. Ludzie najczęściej osiągają cele, kiedy czują się autorami wizji.

 

Za swoją działalność otrzymał Pan prestiżową polską nagrodę w dziedzinie przedsiębiorczości im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Ma Pan prawo czuć się człowiekiem spełnionym…

Tak, ale człowiek potrzebuje być doceniany cały czas. Propozycja, którą otrzymałem, by zostać konsulem honorowym RP w Liptowskim Mikulaszu, była jednym z dowodów zaufania i docenienia mojej pracy.

 

Praca konsula honorowego to dodatkowe obowiązki. Poza tym to Pan musi utrzymywać z własnych środków ten urząd. Dlaczego zdecydował się Pan przyjąć tę propozycję?

Spłacam dług Polsce. Od państwa polskiego otrzymałem wykształcenie. Co prawda po studiach odpracowałem obowiązkowe trzy lata, ale potem wyjechałem do Czechosłowacji. Przyszedł czas spłacania wyimaginowanego długu.

 

Aby mógł Pan stać się konsulem honorowym musiał Pan przyjąć słowackie obywatelstwo?

Tak, w 2002 roku stało się możliwe posiadanie dwóch obywatelstw. Ponieważ nigdy nie zrzekłem się polskiego, a na swój sukces zapracowałem sobie jako Polak, więc w 2002 roku przyjąłem obywatelstwo słowackie, a rok później zostałem konsulem honorowym.

Oprócz promocji Polski do Pańskich obowiązków należy opieka konsularna nad polskimi turystami, którzy chętnie przyjeżdżają na Słowację. Jaki był najtrudniejszy przypadek, którym musiał się Pan zająć?

W pamięci pozostają tragiczne wypadki, jak na przykład ten z ubiegłego roku, kiedy to polską narciarkę na stoku przejechał ratrak. To był bardzo trudny przypadek, na miejscu robiliśmy rekonstrukcję wydarzeń. Ale są też i takie wypadki, które kończą się szczęśliwie, a wtedy cieszy mnie, że mogłem pomóc.

 

Największa porażka życiowa?

Nie nauczyłem się odpoczywać. Miałem okazję zwiedzić sporo ciekawych miejsc, ale nie bardzo potrafię się relaksować. Coś każe mi iść wciąż do przodu, myśleć o nowych wyzwaniach.

 

Jaki jest Pański przepis na sukces?

Ponieważ kilka lat mieszkałem w Niemczech, nauczyłem się tam dokładności i tego, że wszystkie rozpoczęte sprawy trzeba doprowadzić do końca. Tylko dokończony projekt jest projektem udanym. Wszystkie te, których nie doprowadzimy do końca, nawet choćby były najcudowniejsze w swoich założeniach, będą niczym. A ta lekcja, pobrana od Niemców, w kombinacji ze słowiańską fantazją, odwagą daje dobre rezultaty.

Małgorzata Wojcieszyńska, Liptowski Mikulasz
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 7-8/2010