post-title Marcin Wyrostek o akordeonie…

Marcin Wyrostek o akordeonie…

Marcin Wyrostek o akordeonie…

który dawniej odstraszał dziewczyny

 WYWIAD MIESIĄCA 

Skromny, sympatyczny, otwarty, bez gwiazdorskich manier. Kiedy podczas koncertu przyglądam się jego twarzy, widzę człowieka w zupełności pochłoniętego muzyką. Swoją miłością do akordeonu zaraził wielu Polaków, którzy obserwowali w ubiegłym roku jego poczynania w programie „Mam talent“.

O jego zamiłowaniu do muzyki, drodze do sukcesu udało nam się porozmawiać po koncercie, który odbył się w październiku w ramach festiwalu akordeonowego w Dunajskiej Stredzie.

Jak to się stało, że Pan, człowiek, który po sukcesie w programie „Mam talent“ może gromadzić publiczność w dużych salach koncertowych, przyjeżdża do tak niewielkiego miasta na Słowacji, jakim jest Dunajská Streda, i występuje przed kameralną publicznością?

Występowałem tu już czterokrotnie. Tu jest dobra energia, fajna publiczność, ciepłe, energetyczne przyjęcie. Wracam z tęsknotą do tego miejsca i przyjmuję zaproszenia od pana profesora Tibora Racza, który organizuje festiwal akordeonowy. Kieruje mną sentyment, ale to też prestiż i ambicja, by brać udział w tego rodzaju imprezach.

 

To jest inny świat, ponieważ na tego rodzaju koncerty przychodzą ludzie z branży?

Kiedyś tak myślałem, dzieliłem świat na ten z branży i poza nią, ale dziś mam do tego trochę inne podejście. Trzeba robić to, co się robi jak najlepiej, dzielić się tym z publicznością, która jest wymagająca, bez względu na to, czy tworzą ją muzycy, czy ludzie spoza branży. Dunajská Streda kojarzy mi się z wieloma wyjazdami, po których następowały kolejne wspaniałe koncerty; jest to więc dobre miejsce, do którego chętnie wracam.

 

Jak oceniają muzycy Pański sukces w programie „Mam talent“? Czy nie pojawiły się wśród nich opinie, że zdradził Pan wirtuozów i zaczął grać dla szerokiej publiczności?

Podczas występów dla szerokiej publiczności staram się przemycać jeden, dwa utwory trudniejsze, aby pokazać, jakie możliwości ma akordeon. Rozmawiałem z wieloma osobami z naszej branży, które mówiły mi, że po moim sukcesie wzrosła liczba chętnych do nauki gry na akordeonie w szkołach muzycznych.

 

Ktoś po Pańskim występie w programie „Mam talent“ powiedział, że akordeon przestał być „obciachem“.

Cieszę się, że ci, którzy nie mieli styczności z tym instrumentem, mogli zmienić zdanie. Chociaż ja w tym programie grałem ambitne utwory, by pokazać, że to jest instrument koncertowy. Nie przygotowywałem show, nie robiłem przysiadów, nie było fajerwerków. Robiłem po prostu swoje.

Wcześniej spotykałem takie osoby, które jak się dowiedziały, że gram na akordeonie, nie chciały mi wierzyć – dla nich to była abstrakcja. Startując w popularnym programie, uznałem, że to promocja tego instrumentu i mojej osoby.

To ważne, bo w naszej branży brakuje menedżerów, mecenasów, którzy by nam pomogli na przykład w zakupie instrumentu. Wciąż gram na akordeonie, który kupiłem na kredyt jeszcze podczas studiów i nadal ten kredyt spłacam.

Nie spełniło się Pańskie marzenie, by za uzyskaną w programie nagrodę finansową kupić nowy akordeon?

Jest zamówiony i będzie za miesiąc. Bez tej nagrody nie mógłbym sobie na niego pozwolić – nie pochodzę z takiego domu, by było mnie stać na zakup jednego, drugiego instrumentu. Jeździłem na różne konkursy, pisałem tysiące podań o stypendia ministerialne, szukałem sponsorów – bez skutku.

 

Zapewne udział w programie sporo zmienił w Pańskim życiu?

Mam dużo koncertów, płyta świetnie się sprzedaje – pokryła się potrójną platyną. Mieliśmy nominacje do Fryderyków…

 

Spotyka się Pan z zazdrością w środowisku

muzycznym? Nie krytykują Pana za to, że wypromował Pan siebie?

Opinie były raczej pozytywne, a ci, co krytykują, nie kupiliby mi instrumentu, nie mógłbym więc się realizować, a to jest dla mnie najważniejsze. Wydaje mi się, że nie przyniosłem wstydu naszej branży. Wiem, że im więcej człowiek robi, tym bardziej jest na świeczniku. Program telewizyjny oglądało 8 milionów widzów, więc tych krytykujących było z pewnością więcej niż w przypadku, kiedy występowałem przed stuosobową publicznością. Staram się o tym nie myśleć, żeby się nie przejmować, bo po co?

 

Zdawał Pan sobie sprawę z tego, że po występach w programie, będzie Pan pełnił swego rodzaju misję, polegającą na propagowaniu akordeonu i jego możliwości, czy raczej podszedł Pan do tego bardziej interesownie: wygram, zdobędę pieniądze na nowy instrument?

Kiedyś brałem udział w castingach do innych programów telewizyjnych, ale bez sukcesu. Przyszedłem na casting do TVN, mając czystą kartę, a kiedy dowiedziałem się, że zakwalifikowałem się do kolejnego etapu, trochę się przestraszyłem. Radziłem się przyjaciół, kilku osób z uczelni, na której wykładam, co robić dalej. Wtedy pomyślałem sobie, że za 10 lat mógłbym żałować, że nie wykorzystałem okazji, więc postanowiłem spróbować szczęścia.

 

Była trema?

Jest przed każdym koncertem: mobilizująca, sprężająca, choć za mną wiele lat ciężkiej pracy.

 

No właśnie, wiele lat ciężkiej pracy. A jak do tego doszło, że rozpoczął Pan naukę gry na akordeonie?

W wieku przedszkolnym dostałem akordeon od taty i to tata był moim pierwszym nauczycielem. Potem była szkoła muzyczna.

 

Ile godzin dziennie jako dziecko musiał Pan poświęcać na ćwiczenia?

Dwie, trzy godziny dziennie. Nauczyciel był wymagający i pilnował, bym ćwiczył systematycznie.

 

Nie było szkoda, że koledzy grają w piłkę, a Pan musi ćwiczyć?

Tato mi zawsze mówił, że jak zrobię swoje, mogę wyjść na podwórko, więc wychodziłem wieczorami, kiedy koledzy szli do domu. Pamiętam, że raz oberwało mi się od sąsiadów, kiedy chciałem odwiedzić kolegę późno wieczorem, dopiero po wykonaniu wszystkich obowiązków.

A jakim Pan jest nauczycielem?

Wymagającym, bo to chyba najważniejsze. Żeby coś osiągnąć, trzeba systematycznie pracować.

 

Przeżywał Pan chwile zwątpienia, czy to aby na pewno Pańskie powołanie?

Życie to sinusoida. Pamiętam, jak kiedyś ktoś dzwonił do nas do domu i pytał, czy wyjdę na podwórko, a tato odpowiadał, że mnie nie ma. A ja byłem w domu, ale musiałem ćwiczyć. Ojciec czasami mnie izolował, abym nie musiał się stresować. Bywało, że się denerwowałem, iż nauka gry na instrumencie pochłania tyle czasu, ale przychodziły i takie dni, kiedy siedziałem do 5 rano w garażu, by innych nie budzić, i ćwiczyłem do skutku.

 

Nigdy nie zastanawiał się Pan nad tym, że mógł pójść inną drogą kariery muzycznej?

Akordeon to wspaniały instrument, który odnajduje się w jazzie, folku, muzyce współczesnej, dawnej, nawet w rockowych brzmieniach. Ma bardzo szeroki wachlarz możliwości. Gdybym miał jeszcze raz wybierać, wybrałbym tak samo.

 

Kiedy zaczął Pan występować publicznie?

Jeszcze w czasach szkolnych grałem w domach dziecka, domach starców, po 3-4 koncerty tygodniowo. Miałem mnóstwo obowiązków: rano uczęszczałem do liceum, potem była popołudniowa szkoła muzyczna i przygotowywanie się do konkursów.

 

Aż przyszły czasy, że zaczął Pan koncertować zarobkowo?

Na studiach zacząłem szukać możliwości, by występować w audycjach, grać koncerty, by móc się utrzymać. Sam pukałem do różnych drzwi. Wiele osób w takich sytuacjach się poddaje, ale ja zostałem wierny, nie rezygnowałem. Wysyłałem oferty do konsulatów, szukałem różnych możliwości w Internecie.

Byłem swoim menedżerem, przez co miałem mniej czasu na ćwiczenie. Gdyby było inaczej, być może moja kariera byłaby inna. Ale z drugiej strony może miałbym inne doświadczenia, byłbym innym człowiekiem? Wypośrodkowanie jest najlepsze. I świadomość, że człowiek sam dochodzi do sukcesu.

 

Teraz jest pewnie spore zainteresowanie Pańską osobą?

Jest dużo propozycji występów.

 

Podrywał Pan dziewczyny na akordeon?

Koledzy się śmiali, że ten instrument raczej odstrasza dziewczyny.

 

Ale Pańskiej żony nie odstraszył.

Wiedziała, że gram na akordeonie, ponieważ znamy się jeszcze ze szkoły podstawowej i ona pamiętała moje występy z apelów szkolnych. Wiedziała, w co się pakuje.

 

W co się wpakowała?

Godzę życie muzyczne z rodzinnym, choć oczywiście najtrudniej jest umiejętnie rozdysponować czas.

Małgorzata Wojcieszyńska, Dunajská Streda
Zdjęcia: Stano Stehlik

Marcin Wyrostek (ur. 16.09.1981 r.) jest zwycięzcą polskiej drugiej edycji programu „Mam talent”. Wykłada na Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach i w Kolegium Nauczycielskim w Bytomiu. Studiował pod kierunkiem prof. Joachima Pichury w AM w Katowicach. Jest współzałożycielem projektów: Tango CORAZON Quintet oraz COLORIAGE. Na stałe współpracuje z Teatrem Muzycznym w Gliwicach, Śląskim Kwintetem Akordeonowym, Joanną Słowińską oraz zespołem „Farfarello”.

MP 11/2010