post-title Skandalistka i gorszycielka

Skandalistka i gorszycielka

Skandalistka i gorszycielka

albo rewolucja seksualna w dyskusji

 OD ENTUZJASTEK DO PARYTETEK 

Był rok 1907. W Warszawie odbywał się pierwszy legalny Zjazd Kobiet Polskich. Przybyły one ze wszystkich zaborów, by we wzniosłej atmosferze świętować 40-lecie twórczości Elizy Orzeszkowej. Na zjeździe nie tylko komplementowano Orzeszkową, ale znane działaczki ruchu kobiecego dyskutowały o prawach wyborczych dla kobiet, o dostępie do pracy, o oświacie, o roli czytelni kobiecych, o równouprawnieniu we wszystkich dziedzinach życia.

W trzecim dniu obrad na mównicę weszła chyba najmłodsza, bo 22 letnia uczestniczka zjazdu Zofia Nałkowska-Rygierowa. Wiedziano o niej, że jest córką znanego geografa, pedagoga i publicysty Wacława Nałkowskiego i żoną poety i pedagoga Leona Rygiera. Niektóre z obecnych pań czytały jej pierwsze opowiadania, drukowane w „Głosie”, czy młodzieńcze powieści Kobiety Książę. Na forum kobiecym występowała po raz pierwszy. Zaciekawienie tym, co ma do powiedzenia, było duże, ale jeszcze większe było zaskoczenie.

Swoje wystąpienie Nałkowska rozpoczęła od krytyki starszych przedmówczyń, zarzucając im, że od trzech dni powtarzają rzeczy oczywiste, bojąc się mówić o prawdziwych problemach nurtujących współczesne kobiety i jako przykład podała „zmianę cenzusu cnoty”.

Na sali zawrzało, a prowadząca obrady zaczęła przerywać jej wypowiedź i napominać: „Cóż to za słownictwo!”. Zofia nie dała się uciszyć i mówiła dalej, że wprawdzie podpisuje się pod żądaniem praw wyborczych i całkowitym równouprawnieniem, ale już najwyższy czas, by „porządne kobiety” zaczęły mówić własnym głosem i przestały się dzielić na „porządne” i „te drugie”.

Na sali było coraz głośniej, rozległy się komentarze, a przewodnicząca spotkaniu coraz częściej usiłowała przerwać wypowiedź Nałkowskiej, która stawała się coraz radykalniejsza. Po tym, jak powiedziała, że macierzyństwo nie może być jedynym celem erotyki, że kobieta podobnie jak mężczyzna ma prawo do cielesnej rozkoszy, Maria Konopnicka ze swą przyjaciółką Marią Dulębianką na znak protestu ostentacyjnie opuściły salę. Rozogniona Zofia krzyknęła za nimi: „Chcemy całego życia!”.

Dla większości uczestniczek Zjazdu Kobiet moralność seksualna łączyła się wyłącznie z zalegalizowanym, monogamicznym związkiem z mężczyzną i nie do pomyślenia było, by życie seksualne poza małżeństwem, choć praktykowane zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety, stało się tematem publicznej debaty.

Było to po prostu nieprzyzwoite i dlatego obecne na sali panie były przerażone i oburzone propozycjami Nałkowskiej, domagającej się uznania prawa kobiet do wolnej miłości. A ta argumentowała, że „reglamentowanie przyjemności seksualnej ogranicza głównie kobiety, gdyż mężczyźni i tak by się temu nigdy nie podporządkowali”.

Wprawdzie wśród uczestniczek zjazdu przeważały zwolenniczki reformy małżeństwa, ale miała to być reforma, rozszerzająca wymóg monogamii, obowiązującej dotąd tylko kobiety, także na mężczyzn. Stąd też nawoływania do akceptowania pozamałżeńskich związków także w odniesieniu do kobiet było dla nich szokujące, podobnie jak szokujący był atak Nałkowskiej na ideał czystości małżeńskiej jako odległy od rzeczywistości i represyjny dla kobiet.

Nałkowska była pierwsza, która otwarcie i głośno krytykowała hipokryzję moralności, propagującej „czystość” jako wymóg stawiany kobietom. Twierdziła, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni odczuwają potrzebę pozamałżeńskich związków seksualnych, a różnica między nimi polega tylko na tym, że mężczyźni to pragnienie realizują otwarcie, a kobiety skrycie. Mówiła: „…powinnyśmy być tego świadome i pamiętać, że cały ustrój dzisiejszego życia seksualnego opiera się na jawnej poligamii i głęboko pod poziomem życia ukrytej lub daleko poza nawias wyrzuconej poliandrii”.

Krytykując obrończynie czystości, stwierdzała: „Nie miłość ma być sprawdzianem moralności związku małżeńskiego, lecz zdrowie. Poświęcić mamy wszelkie indywidualne żądania erotyczne dla dobra dzieci – po to, by znów dzieci te poświęcały się w podobny sposób dla dobra następnych pokoleń.

Tą drogą, odrzucając z życia całe piękno, cały poryw i żywioł uczucia, uczynimy ze świata jedną wielką stajnię racjonalnej hodowli zwierząt ludzkich”. To ona, głosząc apoteozę uczuć, przedkładając miłość nad małżeństwo, podobna była do Entuzjastek, chociaż te potępiały małżeństwo bez miłości, zaś ona głosiła możliwość i potrzebę miłości bez małżeństwa.

Z mównicy młoda Nałkowska zarzuciła działaczkom kobiecym, że domagając się zniesienia prostytucji, jako kobiety „dobrego prowadzenia się” nie zaprosiły prostytutek, by posłuchać, co one na ten temat mają do powiedzenia: „Naszym zadaniem w dziedzinie etyki jest przewartościowanie zasad etyki, rządzącej dzisiaj nami. Dzisiejszy podział kobiet na moralne i niemoralne jest dokonany z punktu widzenia mężczyzny. Wyzwolenie nasze musi nam dać nowe zupełnie kryterium klasyfikacji, nowy cenzus etyczny.

Nie właściwości erotyczne, nie nasz stosunek do mężczyzny powinien orzekać o naszej moralności. Walcząc o równouprawnienie polityczne i ekonomiczne, nie wolno nam zapominać, że nie jesteśmy obywatelkami, póki nasze prawo uczestnictwa w zjazdach kobiecych zależeć będzie od tego, jakie są nasze prywatne sprawy miłosne”.

I tak wybuchł skandal. Młoda dziewczyna popsuła uroczystą atmosferę zjazdu, podzieliła kobiety na te, które są „za”, i te, które są „przeciw”. Tylko jedna Kazimiera Bujwidowa głośno i otwarcie przyznała, że „owa najmłodsza kobieta […] jest szczerą i gardzi kłamaną pruderią swych matek” i dzięki temu jest „stanowczo samodzielniejszą”.

Dyskusja przeniosła się do kawiarń i na łamy pism. Miesięcznik społeczno-literacki „Krytyka” w numerze 10. z 1907 roku opublikował w całości referat Nałkowskiej, zatytułowany Uwagi o etycznych zadaniach ruchu kobiecego.

Na łamach tego samego pisma autorkę zaatakował dr W. Miklaszewski, zarzucając jej, że zachęca kobiety do nierządu i rozwiązłości seksualnej, co w rezultacie prowadzi do upadku społecznego. Z kolei Nałkowską poparła m.in. Maria Turzyma w artykule O miłości. Jeszcze w sprawie referatu p. Rygier-Nałkowskiej.

Zofia Nałkowska, zwracając publicznie uwagę na ciało jako źródło przyjemności, przełamała obowiązujące dotąd w dyskursie emancypacyjnym tabu, i wprowadziła pojęcia miłości wyzwolonej i kobiety wyzwolonej, mającej prawo do dysponowania własnym ciałem.

Na długo zyskała opinię skandalistki, ale postulat wyzwolenia seksualnego kobiet, który początkowo spotkał się z gwałtowną krytyką i odrzuceniem ze strony ruchu kobiecego, w różnych formach powracał, by w końcu zyskać stałe miejsce w dyskursie emancypacyjnym.

W latach trzydziestych XX wieku swobodę seksualną kobiet nie kojarzono już z przejmowaniem przez nie propagowanego przez Nałkowską męskiego wzorca obyczajowego. „Okazało się – jak pisze S. Walczewska w Damach, rycerzach i feministkach – że kobieta »wyzwolona« zaczyna mówić o sprawach ważnych, dotąd przemilczanych jako wstydliwe i intymne”.

Taką kobietą była Irena Krzywicka, młodsza od Zofii Nałkowskiej o piętnaście lat, absolwentka polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, powieściopisarka, tłumaczka, krytyk teatralny, publicystka. Miała dwadzieścia cztery lata, gdy wyszła za mąż za Jerzego Krzywickiego, syna wybitnego socjologa Ludwika. Cztery lata później poznała Tadeusza Boya-Żeleńskiego, największą miłość swego życia, ale męża nie porzuciła.

Sprawami kobiet zainteresowała się, gdy w kamienicy, w której mieszkała, w krótkim czasie zmarły z powodu pokątnych skrobanek trzy kobiety. I jak po latach wspominała w Wyznaniach gorszycielki, to ona namówiła Boya, by jako lekarz z wykształcenia uświadomił kobietom, że istnieją mniej drastyczne środki zapobiegania niechcianej ciąży i jednocześnie podjął walkę z ustawą antyaborcyjną, do której sama się włączyła. Prawa kobiet do aborcji bronili niedogmatyczni intelektualiści oraz feministki na łamach „Kuriera Codziennego” i w „Kobiecie Współczesnej”.

Dla Boya kwestia swobodnej aborcji była przede wszystkim kwestią socjalno-liberalną; z jednej strony odwoływał się do prawa kobiet do swobody osobistej, z drugiej silnie akcentował konsekwencje społeczne zmuszania kobiet do rodzenia dzieci, których nie były w stanie utrzymać.

Zabierające głos w sprawie ustawy antyaborcyjnej feministki – Irena Krzywicka, Teodora Męczkowska i dr Justyna Brudzińska-Tylicka – uważały, że niechciana ciąża jest takim samym dramatem dla biednych, jak i bogatych kobiet i stały na stanowisku, że zakaz aborcji godzi w podstawowe prawa kobiety jako jednostki ludzkiej. Dla nich macierzyństwo było wyłącznie sprawą kobiety.

W październiku 1931 roku w Warszawie na Lesznie otwarto pierwszą w Polsce Poradnię Świadomego Macierzyństwa. Stało się to przede wszystkim z inicjatywy Boya-Żeleńskiego, Ireny Krzywickiej i osób związanych z Towarzystwem Świadomego Macierzyństwa, popieranych przez ludzi pióra i medycyny: Pawła Hulkę-LaskowskiegoWandę MelcerMarię Morską, dr Hermana Rubinrauta, dr Justynę Budzińską-Tylicką i Helenę Boloz-Antoniewiczową. Poradnią kierowała dr Budzińska-Tylicka. Udzielano w niej nie tylko porad, ale prowadzono też szeroką akcję propagandową. Na temat nowoczesnych metod zapobiegania ciąży wygłaszali prelekcje specjalnie sprowadzani z Anglii, Francji czy Niemiec specjaliści, „ale działalność ta […] skończyła się dość prędko.

Zajadłe napaści prasy, kazania księży […], brak niezbędnych funduszy, wszystko to sprawiło, że frekwencja w poradni była nadzwyczaj mała. Z czasem zgasła cicho, ale nieodwołalnie. Tyle że poruszyliśmy nieco umysły i uświadomili lekarzy dobrej woli.

Ale Kasa Chorych nie chciała o nas słyszeć, więc doraźnie przysłużyliśmy się raczej kobietom zamożnym, które mogły sobie pozwolić na wizytę u prywatnego ginekologa. A przecież chcieliśmy służyć właśnie kobietom biednym, umęczonym, obarczonym licznym potomstwem, którego przy nędznych płacach nie mogły używić.

Było oczywiste, że nie trafimy do mas. Konieczne poparcie jakiejś większej organizacji społecznej, pomoc państwa – nie nadeszły, toteż nasze wysiłki nie zostały uwieńczone sukcesem” – pisała Irena Krzywicka w Wyznaniach gorszycielki (Czytelnik, Warszawa 1992).

Swój udział w dyskursie emancypacyjnym kobiet Krzywicka rozpoczęła powieścią Pierwsza krew i włączeniem się w walkę o świadome macierzyństwo. Od 1926 roku związana z najważniejszym wówczas opiniotwórczym czasopismem literacko-społecznym, „Wiadomościami Literackimi”, zdołała w 1932 roku namówić redaktora naczelnego Mieczysława Grydzewskiego na wydawanie dodatku „Życie Świadome”, poświęconego sprawom reformy obyczajowej.

W tym dodatku ukazywały się liczne artykuły na temat regulacji urodzeń, sposobów zapobiegania ciąży i uświadomienia seksualnego. Dowcipnisie mawiali nawet ironicznie, że „Wiadomości Literackie” zmieniły się w „Wiadomości Ginekologiczne”.

W latach trzydziestych na łamach „Wiadomości Literackich” Krzywicka opublikowała liczne artykuły i eseje, w których z ogromną otwartością, ale równocześnie z dużą kulturą ujawniała „sekrety kobiece”, o których dotąd nie wypadało publicznie mówić, a tym bardziej pisać. W sposób lekki, czasem dowcipny, ale zawsze subtelny i mądry pisała o menstruacji, kobiecym orgazmie, seksie czy aborcji i w ten sposób zrywała z purytanizmem dawnego ruchu kobiecego.

Potrzebę emancypacji kobiet upatrywała również w sprawach intymnych i wstydliwych. Mężczyznom zarzucała niedbałość i bylejakość w związkach intymnych z kobietami. Pisała: „Wyzwolony barbarzyńca […] przede wszystkim ogłusza kobietę rąbniętą bez ogródek propozycją. Jest niecierpliwy, każe się szybko decydować. Jest prymitywny: bawi go tylko efekt końcowy miłości.

Jest wyrachowany: szkoda mu czasu na spacer, na rozmowę, na poznawanie się wzajemne […], gdy mu odmówić, chowa długi, tępy żal, gdy kobieta okaże się nieczuła na jego prostackie zaloty. Ma na usługi naiwną terminologię pseudowspółczesności: mieszczanka, kołtunka, kura domowa – oto słodkie słówka, jakimi raczy wahającą się, zmrożoną, zasmuconą kobietę”.

Kobiety namawiała do nieulegania takiemu męskiemu stylowi w seksie i miłości. W jej tekstach kobieta wyzwolona nie przejmuje, jak to proponowała Nałkowska, męskiego standardu obyczajowego, ale jest świadoma swych potrzeb, różniących się od potrzeb partnera, i domaga się ich respektowania.

Irena Krzywicka starała się rozbić dotychczasowy obraz kobiety skrępowanej gorsetem z fiszbinów i przesądów. Batalia o świadome macierzyństwo i emancypację kobiet, publiczne wypowiadanie niepopularnych opinii, liberalny sposób myślenia, a także wieloletni jawny romans nie przysparzały jej przyjaciół w kręgach zachowawczych.

Zyskała opinię gorszycielki i lekceważące określenie „niegrzecznej dziewczynki”, która ze spódnicy uczyniła swój sztandar, a po warszawskich salonach krążyło ironiczne hasełko „Chrońcie dzieci przed Krzywic(k)ą”. Czesław Lechicki, określający się jako człowiek bliski spirytualizmowi chrześcijańskiemu, w Przewodniku po beletrystyce oznaczył ją jako drugą po Boyu czołową propagatorkę „tzw. reformacji (czytaj: deformacji) obyczajów”.

Ale miała też Krzywicka duże grono swych wiernych czytelników i czytelniczek, szczególnie wśród ludzi młodych. Kazimierz Koźniewski z sentymentem wspominał ją jako „partyzantkę, ba, nawet regularnego żołnierza kampanii obyczajowej Wiadomości Literackich”.

Pisarka i humorystka Stefania Grodzieńska po latach pisała o tym, że ona i jej koleżanki ze szkoły baletowej lekturę „Wiadomości Literackich” zaczynały oczywiście od Krzywickiej, że „pasjonowała je walka o prawa kobiety”, że „omawiały każde napisane przez nią zdanie”, że „Krzywicka była ważną postacią w ich życiu, wzorem postępowania, realnym dowodem, że odwaga i bezkompromisowość są możliwe” (za Agata TuszyńskaDługie życie gorszycielki, Iskry, Warszawa 1999).

Niezaprzeczalnym dowodem popularności Krzywickiej był wynik plebiscytu „Wiadomości Literackich” z 1935 roku. Na pytanie: „Kogo wybralibyście do Akademii Niezależnych, gdyby taka akademia powstała”, czytelnicy na pierwszym miejscu umieścili Juliana Tuwima, a na kolejnych Antoniego SłonimskiegoAndrzeja Struga i Marię Dąbrowska. Krzywicka znalazła się na tej liście jako czwarta kobieta – po Dąbrowskiej, Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej i Iłłakowiczównie. Otrzymała ponad półtora tysiąca głosów, wyprzedzając Lechonia, Tetmajera, Rodziewiczównę, Witkacego, Gojawiczyńską, ba, nawet samego Józefa Piłsudskiego.

Trudno nie zgodzić się z Anetą Górnicką-Boratyńską, która w książce Stańmy się sobą napisała, że Irena Krzywicka i jej postulat pełnej wolności ciała i samostanowienia o nim reprezentuje nowy etap myśli emancypacyjnej.

Danuta Meyza-Marušiak

MP 6/2011