post-title Małgorzata Kożuchowska: „Myślę, że jestem fajną babką“

Małgorzata Kożuchowska: „Myślę, że jestem fajną babką“

Małgorzata Kożuchowska: „Myślę, że jestem fajną babką“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Jedna z najbardziej znanych polskich aktorek, ulubienica miłośników seriali takich jak „M jak miłość“ – Małgorzata Kożuchowska. Na swoim koncie ma wiele ciekawych ról, m.in. w filmach: „Kiler“, „Kiler-ów 2-óch“. Jest trzykrotną laureatką nagrody Złotej Kaczki (nagroda miesięcznika „Flim“) w kategorii najlepsza polska aktorka (w roku 2003, 2004, 2005). Kiedy zajrzymy na jej stronę internetową, odkryjemy jej kolejny talent: Małgorzata Kożuchowska ma ciekawe brzmienie głosu i nagrała piękne piosenki. Wiedeńska Polonia mogła się niedawno przekonać, że aktorka z wielkim wyczuciem recytuje poezję papieża Jana Pawła II, traktując ją bardzo osobiście jako zapis dialogu człowieka z Bogiem. Po występie w kościele na Renwegu odpowiadała na pytania wielbicieli swojego talentu.

 

Są role, na które aktor czeka całe życie.  Na którą czeka Pani?

Kiedy byłam młodsza, to rzeczywiście miałam takie marzenia. Najpierw chciałam zagrać Julię w „Romeo i Julii“, potem marzyłam o Lady Makbet. Chciałam też zagrać Gruszeńkę w „Braciach Karamazow“ Dostojewskiego. Marzenia marzeniami, natomiast życie przynosi inne scenariusze.

Aktor jest człowiekiem do wynajęcia i trudno mu od początku do końca w stu procentach kierować swoją karierą. Pracuję już tyle lat i nauczyłam się pokory, czekania i przyjmowania tego, co życie przynosi. W ten zawód wpisana jest też tajemnica, bowiem zagadką jest to, że w danym monecie przychodzi ktoś, kto w danej roli widzi właśnie ciebie. Zazwyczaj to jest zaskakujące dla aktora.

 

Gra aktorska to duży wysiłek?
Kiedy młodzi ludzie, marzący o aktorstwie, pytają mnie o to, odpowiadam im, że aby wybrać tę drogę, potrzebują 60 procent talentu, reszta to bardzo, bardzo ciężka praca, końskie zdrowie oraz kondycja fizyczna. Decydując się, że pójdę tą drogą, oczywiście nie miałam takiej świadomości. Mój tata mnie przestrzegał, mówiąc, że są dwa najtrudniejsze zawody: górnik i aktor.

Ale ja myślałam, że to żart. Szybko okazało się, że miał rację. Często wstaję o 5 czy 6 rano, by udać się na plan zdjęciowy, gdzie spędzam 12 godzin, potem szybciutko jadę do teatru, stojąc w korkach i bojąc się, że nie zdążę, by o 19 godzinie wyjść na scenę. Kończę o 22, a w domu jestem około 23 i to nie koniec, bo przecież muszę uczyć się tekstu na następny dzień do serialu lub do filmu.

A zdarza się, że przychodzą jeszcze propozycje, które mimo braku czasu człowiek bardzo chce zrealizować, na przykład nagrać piosenkę, wziąć udział w koncercie, w jakiejś słusznej sprawie podjąć działalność charytatywną, wiec naprawdę jest tego bardzo dużo. Trzeba też wygospodarować czas na odpoczynek, by doładować akumulatory. Nie jest to łatwe, ale sprawia, że mam bardzo ciekawe życie. Spotykam wielu wspaniałych ludzi, bywam w różnych przepięknych, czasami nawet dziwnych miejscach. Jest to interesujące. Zawsze to lubiłam.

 

Jak wiele wolności pozostawiają reżyserzy aktorom w ich pracy?
Są reżyserzy, którzy mają od początku do końca jakąś wizję przedstawienia. Są też tacy, którzy zostawiają duże pole do popisu aktorowi i – jeśli o mnie chodzi – to taka właśnie praca jest dla mnie o wiele ciekawsza. Uzupełniamy się nawzajem.

Oczywiście reżyser ma jakąś wizję, wychodzę z założenia, że przygotował tę sztukę i wie więcej niż ja. Ale przychodzi taki moment podczas prób, kiedy najpierw ta wiedza zaczyna się równoważyć, a potem niekiedy rolę przejmuje aktor w swoje posiadanie i staje się jej właścicielem. Zdarza się i tak, że aktor wie więcej na temat danej postaci niż reżyser. W ogóle aktorstwo to praca zbiorowa, bo jest jeszcze kompozytor, scenograf, są kostiumy.

Cudownie, jeśli wszyscy mówią jednym językiem i rozumieją się nawzajem, bo wtedy jest też duża przyjemność z pracy. Na naszych oczach z chaosu wydobywa się bardzo konkretna forma i to jest przyjemnie w przypadku spektakli, które się później gra po sto razy czy więcej.

 

Nie obawia się Pani serialowej popularności i tego, że zostanie Pani zaszufladkowana?

Pewnie był kiedyś taki moment, że się tego obawiałam. Jednak po tylu już latach, biorąc pod uwagę to, że cały czas gram w teatrze i nie siedzę na ławce rezerwowych, bo gram naprawdę ciekawe, duże role w przedstawieniach, które powoli przechodzą już do historii teatru, przestałam się tego bać.

Mam nawet takie wrażenie, że jestem jedną z nielicznych aktorek, którym udało się połączyć uprawianie tego zawodu na bardzo różnych szczeblach. Mojej pracy w telewizji nie traktowałam po macoszemu. Mówię w tej chwili o roli Hanki Mostowiak z „M jak Miłość“, bo z nią najbardziej jestem kojarzona. Mnie się ta postać podobała, ona była dla mnie ciekawa, inna wtedy, gdy ja się na nią decydowałam, że będę ją grała.

Ona była czarnym charakterem, czymś tak kompletnie różnym niż to, co grałam do tej pory. Potem przeszła metamorfozę, można powiedzieć właściwie niemożliwą, ale myśmy ją obronili, by widz w tę metamorfozę uwierzył. Śmiałam się kiedyś, że zagrałam tam tyle materiału, że starczyłoby na parę ładnych fabuł. Rola Hanki przysporzyła mi sporo sympatii i życzliwości widzów, a to jest chyba w moim zawodzie nie do przecenienia.

Jednak gdy przyszedł moment, kiedy zaczęłam czuć, że granie tej roli już mnie nie satysfakcjonuje i przestaje mnie interesować, to ze względu na uczciwość uprawiania zawodu po prostu z niej zrezygnowałam. Mój zawód powinien być pasją, jeśli jej zabraknie, widz to odczuje.

Jest Pani ambasadorem Fundacji „Mam Marzenie”. Dlaczego zdecydowała się Pani na taką działalność?

Jestem ambasadorem tej fundacji od paru lat. To fundacja, zajmująca się spełnianiem marzeń dzieci z chorobami zagrażającymi życiu. Każdy ma jakieś marzenia i miło, kiedy się one spełniają. Dzieci mają rozmaite marzenia, chcą na przykład spotkać się z ukochanym sportowcem lub ze śpiewającym artystą.

Są i takie, które mają jakieś wąskie zainteresowania, np. interesują się fizyką, i chciałyby poznać swojego idola z tego zakresu gdzieś na drugim końcu świata. Niektóre dzieci chciałyby pojechać do Disneylandu, inne być księżniczkami czy królewiczami.

Czasami za pomocą „Skype” organizujemy konferencję z idolami dziecięcymi, którzy mieszkają w innych krajach. Pamiętam też, jak jedna dziewczynka chciała być królewną w teatrze. W PKiN jest teatr „Lalka” i tam po przedstawieniu, przy pełnej widowni, ta dziewczynka odpowiednio ubrana i w koronie na głowie wjechała na scenę, siedząc na tronie.

Stwierdzono, że spełnianie marzeń pomaga w terapii. Sama byłam świadkiem przypadków, gdy lekarze rozkładali ręce i mówili, że to jest już koniec, a dziecko czekało na spełnienie marzenia, choć było w takim stanie fizycznym, że jego marzenia nie można było spełnić. Jednak sama świadomość, że to marzenie czeka, że jest przygotowane, powoduje mobilizację organizmu.

Od stanu naszej psychiki zależy też często nasze zdrowie, a może i życie. Zdarzało się i tak, że dziecko wracało do zdrowia. I wtedy jest to ogromna satysfakcja. Wierzę, że spełnianie marzeń ma sens, dlatego współpracuję z Fundacją „Mam marzenie”, co sprawia mi ogromną radość.

 

Jaka jest naprawdę Małgorzata Kożuchowska?
To trudne pytanie. Nie jest łatwo opisać siebie w dwóch zdaniach. Myślę, że jestem fajną babką. Po prostu.

Sylwester Syndoman

MP 7-8/2011