post-title Zapach zachwytu

Zapach zachwytu

Zapach zachwytu

 OPOWIADANIE 

To był pierwszy dzień lata. Lata pięćdziesiąte. Małe miasteczko pod Berlinem Zachodnim. W powietrzu unosił się zapach jaśminu i truskawek.

Przemierzali tysiące kilometrów, by spotkać się podczas zbioru truskawek. Tu się poznali, tu zaskoczyło ich zauroczenie sobą nawzajem. I tak co roku przez trzy kolejne lata, które potwierdzały, że są sobie pisani. 

Ona i on. On – sierota, który stracił rodziców w czasie wojny, chwytający się okazji, by wyrwać się zza żelaznej kurtyny. Ona – docierała tu z wygodnego domu matki, która po śmierci jej ojca powtórnie wyszła za mąż i której w odpowiednim momencie udało się wyrwać i emigrować na Zachód.

Dwa nastoletnie serca, które łączyła tęsknota za lepszym życiem. Przyjeżdżali tam dla siebie, dla długich rozmów o życiu. Poza tymi spotkaniami nie utrzymywali ze sobą kontaktu – żelazna kurtyna oddzielała ich na cały długi rok. Żadne z nich nie wyobrażało sobie, by nie przyjechać na spotkanie. Z roku na rok byli sobie coraz bliżsi – znali swoje historie, smak ust, zapach włosów, gładkość skóry… Fascynacja! 

W tym roku jechał z nadzieją, że znów ją zobaczy. Chciał opowiedzieć jej o swojej tęsknocie i o tym, jak często w jego snach razem zbierali truskawki, gdy za oknem sypał śnieg. O tym, że jest mu bliższa niż własne myśli. Zwykle to on przyjeżdżał pierwszy. Tak było i teraz. Przez kilka dni wypatrywał jej, dopytywał się, czy do młodzieżowej grupy niemieckiej dołączy ktoś jeszcze. 

Kiedy wracał już do Polski, w autobusie ktoś dał mu gazetę, w której przeczytał o pięknej modelce, która przed wyjazdem do Nowego Jorku na tydzień mody opowiadała w kolorowym piśmie o tym, że jej pierwszą pracą było zbieranie truskawek. Z jedynego sprawnego głośnika dochodziły do niego nadzwyczaj wyraźne dźwięki piosenki „Samotna harmonia” Sławy Przybylskiej. 

Na okładce tej gazety widział ją po raz ostatni. 

Świeżym truskawkom wystarczy jedna noc w nieodpowiedniej temperaturze, by czuć było od nich woń zaniechania. Zauroczenie też łatwo przybiera zapach drugiego dnia…

Mateusz Kumorowski

MP 7-8/2011