post-title Marzenia się spełniają…

Marzenia się spełniają…

Marzenia się spełniają…

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

To było jedno z moich największych marzeń: pomieszkać i zobaczyć, jak wygląda życie na co dzień w Japonii, tym jakże odmiennym kraju, przyjechać tutaj na dłużej niż na zwykłą, dwutygodniową wycieczkę z przewodnikiem. Pierwszy raz odwiedziłem Japonię w marcu 2006 roku.

Już jako małe dziecko szybko określiłem, co chciałbym w życiu robić – największą moją pasją okazały się komputery, a w szczególności idea łączenia ich w sieci. I w takim kierunku podążałem. Najnowsze technologie, duże systemy, skomplikowane problemy – to było i jest moje hobby. Mogę też uważać się za szczęśliwego – tak naprawdę poprzez pracę oddaję się swoim pasjom.

Jest parę miejsc na ziemi, gdzie technologia jest nierozerwalną częścią codziennego życia. Zaraz po wylądowaniu na lotnisku na drugiej półkuli poczułem się jak w domu, dziwnie spokojnie i bardzo pozytywnie. Wyobrażałem sobie, że za chwilę ta cała technologia mnie wciągnie i stanę się tylko jednym z podzespołów wielkiej elektronicznej maszyny. Jakież było moje zaskoczenie, gdy powoli zacząłem odkrywać, że ta technologia jest tak zwyczajna dla tutejszych mieszkańców, że prawie niezauważalna.

W Japonii jest czymś normalnym, że za pośrednictwem telefonu można oglądać cyfrową telewizję, mieć bardzo szybki Internet, płacić w sklepie i za przejazdy środkami lokomocji itd. Tak naprawdę, to w każdym zakątku było i jest coś niesamowitego – technicznego. Na początku bardzo mi to imponowało, wszystko przemyślane i bardzo zorganizowane. Pociągi, które zapewniają bardzo skuteczny transport dla dziesiątek milionów osób dziennie, są bardzo wydajne.

Wagony zawsze zatrzymują się w tym samym miejscu, a spóźnienia w skali roku są minimalne i ciążą na honorze przewoźnika, tym samym zobowiązując do lepszej pracy w przyszłości. Aby się wtopić w tłum – rada jest jedna – zachowuj się tak jak reszta. Podporządkuj się zasadom, a będziesz żył dość wygodnie i spokojnie. Oczywiście nie wszystkie te zasady są dla nas – obcokrajowców łatwe do zaakceptowania czy zrozumienia. Po pewnym czasie pojawia się wewnętrzny bunt, chęć wytłumaczenia, że to można zrobić szybciej, inaczej, a może czasem i lepiej.

Ale zasady są zasadami – tutaj nikt ich nie kwestionuje, tylko ślepo za nimi podąża, dzięki czemu nie musi za bardzo myśleć. Tak jak bardzo skomplikowana jest komunikacja miejska, tak i skomplikowany jest język. Pisanie, czytanie i mówienie to trzy oddzielne sztuki, których opanowanie jest nie lada wyzwaniem. Na początku kupienie jedzenia, które nadawało się do zjedzenia, graniczyło z cudem. Wielokrotnie kupowałem coś, co wyglądało dobrze, ale smakowało zupełnie inaczej, niż sobie to wyobrażałem.

Zakupy to prawdziwe wyzwanie, pytanie o drogę czy jakakolwiek rozmowa to był istny koszmar. Znajomość angielskiego przydawała się oczywiście, ale tylko w ograniczonym zakresie. Wszystko inne musiałem nadrabiać sprytem, uprzejmością i niekończącym się uśmiechem, który na szczęście jest u mnie wrodzony.

Po kilku miesiącach można się przyzwyczaić, rozpracować podstawowe słowa, ogólne zasady komunikacji czy transportu. Uczucie przebywania jak na innej planecie powoli mija i zastępuje je uczucie chęci poznania i zgłębienia otaczającej rzeczywistości. Mimo wszechobecnych zasad, do których trzeba się stosować, zawsze staram się pokazać swój punkt widzenia.

Nie spodziewałem się, że moja przygoda w odkrywaniu życia na nowo potrwa dłużej niż zakładany rok czy kilka miesięcy. Podczas kolejnej podróży do Japonii poznałem moją przyszłą żonę – Japonkę. Zaprzyjaźniliśmy się bardzo szybko. Ona wcześniej mieszkała w Australii, Anglii i Stanach Zjednoczonych, więc bariera językowa nie była aż tak straszna.

Po czterech latach znajomości postanowiliśmy się pobrać. W Japonii małżeństwa mieszane jeszcze kilkanaście lat temu były czymś dziwnym, a czasami nawet uważano je za złe i nieodpowiednie. Z wielkiego sprzeciwu rodziny na początku, który wynikał głównie ze strachu przed obcym, zmieniło się w wielką przyjaźń i miłość, a moja odmienność i mój punkt widzenia pomaga moim Japończykom spojrzeć na życie w zupełnie innym wymiarze.

W Japonii poznałem wielu Polaków, mieszkających tutaj od lat, mających swoje rodziny, nawet kilkupokoleniowe. Zdecydowana większość z nich to profesorowie akademiccy, ale wiele jest osób, które przyjeżdżają tu na chwile, a zostaje na dłużej. Mam grupę polskich znajomych, z którymi, jak tylko jest okazja, staram się spotykać. Co miesiąc możemy razem uczestniczyć w mszy św. w języku polskim, odprawianej w kościele w Yotsuya.

Kościół ten stał się naturalnym miejscem spotkań japońskiej Polonii. Jest także coroczne przyjecie wigilijne w ambasadzie, gdzie zawsze gromadzi się ponad 100 osób. Mimo wszystko to ciągle za mało, aby nasz kraj był tutaj rozpoznawany. Wielu Japończyków kojarzy czy to Jana Pawła II, czy Lecha Wałęsę. Wszyscy natomiast znają Fryderyka Chopina i Marię Skłodowską-Curie, ale czasem są przekonani, że to Francuzi.

Zdarza mi się niekiedy, że np. w pociągu ktoś mi się przygląda lub ukradkiem robi zdjęcie – ale już coraz rzadziej. Tokio jest inne – wymieszane przez obcokrajowców, ale nadal, moim zdaniem, nie dostosowane do nich. Paniczny lęk przed angielskim tworzy wielką barierę. Wspomniana wcześniej wygoda życia codziennego, a co za tym idzie unikanie problemów, jest pretekstem, aby się nie zadawać z Gajinami (‘obcokrajowcami’), gdyż ci na pewno nie mówią po japońsku, nie rozumieją zasad i są źródłem czegoś złego. I nawet 25 lat mieszkania tutaj, posługiwanie się językiem japońskim lepiej niż niejeden Japończyk nie gwarantują wtopienia się w tłum czy pozbycia się wrażenia wyobcowania. Trwająca setki lat izolacja Japonii jest mocno zakorzeniona w umysłach jej mieszkańców, ale dzięki młodemu pokoleniu to się już zmienia i to bardzo szybko.

Jak wiemy Japonia to kraj mężczyzn, ale ja jako Gajin jestem klasyfikowany gdzieś pomiędzy. Gdy kobieta wybiera na swego partnera obcokrajowca, przeważnie odrzuca stereotyp męża-Japończyka, która pracuje od rana do wieczora, po pracy chodzi z kolegami na obowiązkowe imprezy, a rodzinę widuje w weekendy (jeśli akurat nie pracuje).

Oczywiście są wyjątki; spotkałem też wspaniałych ojców i mężów, ale – z tego co zauważyłem – wszyscy oni mieszkali za granicą i chyba dzięki temu zmienili styl życia. Typowa japońska żona nie pracuje, rzuca pracę, jak tylko zajdzie w ciążę i przeważnie przez resztę życia zajmuje się domem. Zdarza się, że japońskie pary rozwodzą się w wieku emerytalnym, bo okazuje się, że spędzanie całych dni razem jest bardzo trudne.

Problemem Japonii jest także natura. Wyspy japońskie to najbardziej aktywny sejsmicznie rejon na świecie – ziemia trzęsie się tu codziennie po kilka razy, ale są to na tyle małe wstrząsy, że się ich nie odczuwa. Poza tym budynki oraz wszystkie inne konstrukcje są tutaj budowane z myślą o możliwości wystąpienia trzęsienia ziemi. I znowu niezastąpiona okazuje się technologia – systemy wczesnego ostrzegania, które na kilkadziesiąt czy kilkanaście sekund wcześniej powiadamiają o zbliżającym się trzęsieniu czy tsunami.

Budynki, które mają po 20-40 pięter, potrafią się odchylać kilkadziesiąt centymetrów od swojej osi bez szkody dla swojej konstrukcji. Ale 11 marca stało się coś wyjątkowego, ziemia zatrzęsła się tak mocno, że nie można było ustać w miejscu czy równo iść. Tego dnia byłem śmiertelnie przerażony. Wybiegłem na zewnątrz restauracji, gdzie jadłem spóźniony obiad. Szybko jednak zatrzymali mnie przechodnie – razem staliśmy na ulicy i trzymając się z dala od wysokich budynków i szklanych okien.

Widok wieżowca 30-piętrowego, który kołysze się na boki, odchylając prawie 1m od osi, oraz brak możliwości ustania w miejscu wydaje się dziś snem. Ale to był tylko początek piekielnego tygodnia, ziemia przecież trzęsła się co kilka minut. W biurze wszystko było poprzewracane, zarówno monitory, jak i niektóre szafki, ale na szczęście bez większych strat.

Opanowanie oraz organizacja Japończyków były niesamowite. Nikt nie panikował, nie płakał, nie krzyczał. Wszyscy szybko i zgodnie udali się w bezpieczne miejsca, przy czy zwykle jedna osoba trzymała otwarte drzwi, inna pomagała wyjść, a jeszcze inna sprawdzała, czy nikt nie został w pomieszczeniach. Można powiedzieć, że wszystko odbyło się automatycznie, bez emocji.

To wynik wieloletniego szkolenia. Nie wiedzieliśmy, co dokładnie się stało, poza tym, że nastąpiło dość duże trzęsienie ziemi. Zatrważające wiadomości dotarły do nas później. Gdyby nie tsunami, uszkodzenia spowodowane samym trzęsieniem, nie byłyby aż tak dotkliwe. Popękane ściany, rozerwany asfalt czy stłuczone szyby, ale budynki się nie zawaliły. Przebywałem wtedy w Yokohamie (ponad 350 km na południe od epicentrum), więc moje odczucia są inne niż osób z północno-wschodniego Sendai.

Wiele osób pyta mnie, czy zostanę w Japonii na zawsze. Nie wiem… Czasem tęsknota za rodziną, przyjaciółmi czy Polską jest tak dotkliwa, że muszę polecieć do kraju. Z drugiej strony Japonia jest tak niesamowicie ciekawa i odkrywanie jej kolejnych warstw jest kuszące.

Większość przyjezdnych nie daje rady dostosować się mentalnie do wszystkich zasad oraz japońskiego sposobu myślenia, dlatego poddaje się i niemalże obrażona na Japonię wyjeżdża stąd, ale jest też grupa osób na tyle silna czy otwarta umysłowo, która mimo codziennych trudności odkrywa zawsze coś nowego w magicznej krainie kwitnącej wiśni i wschodzącego słońca…

Marek GajewskiYokohama, Japonia
MP 10/2011 – MP 11/2011