post-title Granica wciąż dzieli

Granica wciąż dzieli

Granica wciąż dzieli

Wkrótce minie druga rocznica wydarzenia, na które z utęsknieniem czekali nie tylko żyjący na Słowacji Polacy – wejścia naszych krajów do strefy Schengen. Jednak w ciągu dwóch lat od fizycznej likwidacji granic zmieniło się o wiele mniej, niż można się było spodziewać.

 

Bez samochodu ani rusz

Zlikwidowanie kontroli granicznych nie spowodowało ani na jotę polepszenia komunikacji publicznej między oboma krajami. Z Krakowa czy Nowego Targu nie kursuje ani jeden autobus do Popradu czy na Orawę – w miejsca bądź co bądź tłumnie odwiedzane przez polskich turystów. Przyczyna braku połączeń leży nie tyle w ekonomii, co w przepisach – jak twierdzą właściciele firm transportowych, uzyskanie osobno polskiej i słowackiej licencji jest po prostu za drogie i wymaga za dużo zachodu.

W tej sytuacji niezmotoryzowanym podróżnym nie pozostaje więc nic innego, tylko podjechać do przygranicznej miejscowości jednym busem, a następnie przejść pieszo na drugą stronę i tam oczekiwać na kolejny autobus. Ale i to nie zawsze jest wykonalne –  odległość między polskim a słowackim przystankiem wynosi często nawet kilka kilometrów, a rozkłady jazdy po obu stronach granicy są nieskorelowane ze sobą. I tak, jedynym sposobem, aby dostać się z Zakopanego na Orawę transportem publicznym, jest podjechanie lokalnym autobusem do Chochołowa i przejście pieszo 2,5 kilometra do Suchej Hory.

Stamtąd raz na godzinę – dwie odjeżdża słowacki autobus do Trsteny. Przejechanie raptem czterdziestu kilometrów zajmuje więc nierzadko kilka godzin. Jeszcze gorzej jest w okolicach Chyżnego – między Trsteną a Jabłonką, skąd można już w miarę dogodnie pojechać w głąb Słowacji i odpowiednio – Polski, nie kursuje ani jedna regularna linia autobusowa.

 

Euroregion nic nie pomoże

Tego typu niespójność komunikacyjna na pograniczu krajów tworzących Unię Europejską nie jest tylko przypadłością naszych krajów. Pokonywanie tego typu problemów jest jednym z priorytetów wspólnotowej polityki, a służyć temu mają takie narzędzia, jak unijny fundusz Polska-Słowacja czy zarządzające nimi euroregiony. Jednak praktyka jest inna: o ile pewne sukcesy w zapewnieniu spójności komunikacyjnej pogranicza ma Euroregion „Beskidy” (np. specjalna, tania taryfa kolejowa dla przewozów trans granicznych), to nie można już tego powiedzieć o działalności Euroregionu „Tatry”.

Analiza projektów, które dofinansowuje wspomniany euroregion, daje podstawy do stwierdzenia, że wspierane są raczej drugorzędne sprawy, a wnioskodawcy idą  po linii najmniejszego oporu.  Ze świecą szukać natomiast poważnej publicznej debaty na temat tego, jak pokonać wspomnianą już niespójność komunikacyjną. Dobrym sposobem na to byłyby np. warsztaty, pomoc prawno-organizacyjna i promocyjna dla przedsiębiorców, którzy chcieliby uruchomić transgraniczną linię mikrobusową, ale niestety nikt o tym nie myśli.

Przez granicę tylko na przejściach

Jednym z najważniejszych przywilejów, uzyskanych dzięki Schengen, jest możliwość przekraczania granicy poza przejściami granicznymi, mówiąc obrazowo – w polu. Marna jednak z tego pociecha, gdyż nikt nie zadbał o to, by usunąć porastające granicę chaszcze i niebezpieczne rowy.

Na pograniczu, a zwłaszcza na Orawie i Spiszu nie brakuje sytuacji, gdy lokalne drogi czy ścieżki dochodzą z obu stron niemal do samej granicy lub biegną równolegle do niej – ale brakuje stu-dwustu metrów, by je połączyć. Czasem wystarczy po prostu wytyczyć szlak, usunąć zmurszałe pnie i wyciąć zarośla na odcinku kilkuset metrów, by dystans między dwoma sąsiednimi miejscowościami skrócić o dwadzieścia kilometrów.

Przykładem niech tu będzie rejon Doliny Chochołowskiej – wystarczyłoby przedłużyć  polską Drogę Pod Reglami o zaledwie kilometr w stronę  granicy, by uzyskać wygodne połączenie z kurortem w Oravicach, poprzez drogę leśną w Orawskiej Dolinie Cichej. Na powstanie tego i wielu podobnych łączników się jednak nie zanosi. Jak widać, mimo układu z Schengen granica wciąż jest czymś więcej, niż tylko kreską na mapie, a na zmianę tego stanu rzeczy będziemy musieli jeszcze trochę poczekać.

Jakub Łoginow

Źródło: Monitor Polonijny (Bratysława), grudzień 2009