post-title Wielkie (zawiedzione) nadzieje

Wielkie (zawiedzione) nadzieje

Wielkie (zawiedzione) nadzieje

 CZUŁYM UCHEM 

Po licznych zapowiedziach, wielokrotnym przekładaniu premiery i pięciu latach oczekiwania wreszcie jest. Nowy album Edyty Górniak, „My”, pojawił się w sprzedaży 14 lutego. Słuchając go, nie sposób nie przypomnieć sobie niedawnego komentarza Elżbiety Zapendowskiej, jurorki w programie „Must be the music”, która lata temu uczyła Górniak śpiewać.

Otóż w jednym z wywiadów stwierdziła ona, że jej dawna podopieczna „jest wybitną piosenkarką i powinna śpiewać arcydzieła”, a tymczasem „śpiewa jakieś pomioty”. Zapendowska ujęła problem dosadnie, może nawet za bardzo, ale trafiła w sedno. Jedna z najlepszych polskich wokalistek, obdarzona niezaprzeczalnie fantastycznym głosem, zdecydowanie nie wykonuje utworów na miarę swojego talentu.

Zawartość „My” jest poprawna, ale boleśnie nijaka. To utwory pasujące do repertuaru debiutującej w show biznesie dwudziestolatki, słodkiej blondynki, której niedoskonałe warunki głosowe można zakamuflować w studio nagraniowym. Zresztą, w takich wypadkach nie głos jest najważniejszy; rzeczona dwudziestolatka będzie dobrze wyglądać w teledyskach, co może w obecnych realiach być wystarczające do odniesienia sukcesu.

Edyta Górniak jest doświadczoną wokalistką. I to nie pierwszą lepszą, wylansowaną na siłę, ale wyjątkową, z prawdziwym, wielkim talentem, którego nie mają odwagi odmówić jej najzagorzalsi przeciwnicy.

Dysponując silnym, fenomenalnym głosem, naprawdę zasługuje na lepszą muzykę (a nie płaski pop z elementami muzyki klubowej), lepsze teksty (te niebezpiecznie ocierają się o banał i pretensjonalność – w „Nie zapomnij”: „Nie zapomnij nas/Nie przestawaj trwać!/Nie zapomnij słów/By odnaleźć mnie znów/Zapamiętaj mnie/Nie przestawaj biec/By nie zastał nas zapomnienia czas”, czy „Teraz – tu”: „Myśli zachłanne wyrwane z twych ust/Głucha namiętność rozdarta na pół/ W rozgrzanych dłoniach i w czułych słów takt/Ja tobą niesiona/Ofiara i kat, i kat” ) i wreszcie – lepsze aranżacje (te z kolei w większości nagrań z „My” brzmią tandetnie, jak odrzuty z płyt Madonny, wydanych pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia).

Mogę oczywiście napisać, że w porównaniu z ostatnimi dokonaniami innych polskich wokalistek płyta Górniak wypada bardzo dobrze (szczególnie, gdy zestawimy ją z ostatnim albumem Dody), ale to chyba marne pocieszenie. Paradoksalnie, repertuar Górniak był znacznie bardziej frapujący ponad dwadzieścia lat temu, kiedy współpracowała z Jackiem Cyganem (świetne teksty) i Piotrem Rubikiem.

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Edyta Górniak rozmienia swój wielki talent na drobne. Warunki i możliwości, którymi dysponuje, pozwalały oczekiwać wydania pięknej, eleganckiej, w każdym detalu dopracowanej płyty. Prawdziwego klejnotu. A tymczasem dostaliśmy tanią, plastikową błyskotkę. Żal.

Katarzyna Pieniądz

MP 3/2012