post-title Walka o tytuł najgorszego polskiego filmu trwa

Walka o tytuł najgorszego polskiego filmu trwa

Walka o tytuł najgorszego polskiego filmu trwa

 KINO OKO 

Kilka lat temu niesmak i dezaprobatę wzbudziła wypowiedź jednego z posłów pewnej dużej partii. Poseł ów cynicznie stwierdził, że ciemny lud wszystko kupi, czyli można mu, kolokwialnie mówiąc, wcisnąć każdą tandetę, każde kłamstwo i bzdurę. Wygląda na to, że poglądy wspomnianego posła podzielają twórcy filmu „Kac Wawa“.

Ten obraz to efekt nieznośnej, trwającej od paru lat mody na tworzenie polskich odpowiedników tego, co powstało w Hollywood (zresztą trend ten dotyczy także samych aktorów, bo jest już „polski Brad Pitt”, a i „polska Angelina Jolie”, oczywiście lepsza od oryginału, też się znajdzie).

„Kac Wawa” to zatem odpowiedź na amerykańskie „Kac Vegas”(2009, tytuł oryginalny „Hangover”; druga część z 2011 – „Kac Vegas w Bangkoku”, czyli po prostu „Hangover 2”); odpowiedź przaśna, swojska i kompletnie nieudana. Trzeba zaznaczyć, że i sam pierwowzór był mniej niż przeciętnym filmem, pozbawionym polotu i wyrafinowania.

Fabuła „Kac Wawy” (twórcy filmu utrzymują, że wszystkie pokazane wydarzenia zdarzyły się naprawdę) skupia się wokół wieczorów – kawalerskiego i panieńskiego. Przyszły pan młody, Andrzej (Borys Szyc), i jego druhowie zamierzają grać w brydża w hotelowym apartamencie.

Szybko jednak zmieniają plany i decydują, że będą pić i zabawiać się z wynajętymi dziewczynami. W tym czasie również panna młoda in spe, Marta (Sonia Bohosiewicz), będzie miło spędzać czas z przyjaciółkami i chippendalesami.

To najłagodniejsze określenie tego, co dzieje się na ekranie. Trudno w to pewnie uwierzyć, ale nawet Doda, której piosenkę można w filmie usłyszeć, była zdegustowana całością. Wokalistka stwierdziła, że twórcy „skupili się na piciu, ćpaniu i zdradzaniu przyszłego męża czy żony”. Trudno o równie delikatne, a jednak trafne podsumowanie.

„Kac Vegas” zbulwersował i poruszył znanego krytyka filmowego Tomasza Raczka, który na swoim facebookowym profilu napisał: „Szczerze i nieodwołalnie odradzam pójście na Kac Wawa do kina. Ten film powinien ponieść klęskę frekwencyjną – może to nauczyłoby czegoś producentów. WSTYD” Dodał też, że nie pamięta, aby wcześniej kiedykolwiek był w kinie tak głęboko zażenowany.

„To nie jest po prostu zły film. Ten film jest jak choroba, jak nowotwór złośliwy: zabija wiarę w kino i szacunek do aktorów. Patrząc na Romę Gąsiorowską, Sonię Bohosiewicz i Borysa Szyca, grających główne role, czułem się tak, jakbym patrzył, jak ktoś przerabia kochanych członków rodziny na dziwki i alfonsów” – napisał.

Nie bez powodu przytaczam Państwu opinię Tomasza Raczka. Chociaż nie jest on osamotniony w swojej krytycznej ocenie filmu, to właśnie jego wypowiedź rozwścieczyła producenta filmu. Jacek Samojłowicz uważa bowiem, że nawoływanie przez Raczka do bojkotu „Kac Wawy” dało efekt i liczba zainteresowanych filmem gwałtownie spadła.

Samojłowicz utrzymuje ponadto, że dysponuje danymi statystycznymi, które w dobitny sposób udowodniają wpływ komentarzy Raczka na liczbę widzów i zapowiada złożenie przeciwko krytykowi pozwu do sądu i walkę o gigantyczne odszkodowanie. „Straciłem miliony!” – mówił wzburzony.

Przyznają Państwo, że trzeba mieć duży tupet, by za niepowodzenie skandalicznie słabego filmu obwiniać krytyków. Tym bardziej, że ich opinia wielokrotnie rozmijała się z gustami widzów – niejeden film wbrew miażdżącej krytyce znawców odnosił komercyjny sukcesu (np. „Wyjazd integracyjny” czy „Baby są jakieś inne”). Straszenie sądem, zapowiadanie walki i podważanie prawa do wolności wypowiedzi są żenujące. Zwłaszcza ze strony producenta filmowego, który zwykle na takie właśnie prawo powołuje się, kręcąc swoje filmy.

„Kac Wawa” to bardzo zły film. To, moim zdaniem, policzek wymierzony polskim widzom, powiedzenie im wprost: „Jesteście głupi i prymitywni, nie zasługujecie na lepsze kino”. Bowiem, drodzy Widzowie, zdaniem twórców tego obrazu, to, co powinno Was interesować, to zaledwie jakieś niewybredne dialogi spod budki z piwem, seks i alkohol.

Jeśli się Państwo zastanawiają, po co i dla kogo powstają takiego filmy, to reżyser „Kac Wawy” w jednym z wywiadów odpowiedział na to pytanie: „Zrobiłem ten film po to, by zobaczyć, jak cycki trzęsą się w 3D”.

Może zatem, panowie twórcy, następnym razem należy poszukać lepszej motywacji do realizacji filmu? Lud zdaje się  nie jest aż tak ciemny, jak wam się wydaje. Ja, podobnie jak Tomasz Raczek, przestrzegam przed oglądaniem „Kac Wawy”.

Katarzyna Pieniądz

MP 4/2012