post-title Ale to nie był film… Rozwód po dwudziestu latach

Ale to nie był film… Rozwód po dwudziestu latach

Ale to nie był film… Rozwód po dwudziestu latach

 CZUŁYM UCHEM 

„Już teraz wiem, wszystko trwa, dopóki sam tego chcesz” (Myslovitz, Mieć czy być)

Artur Rojek, wokalista Myslovitz, nie będzie już współpracował ze swoimi kolegami z zespołu. Po dwudziestu latach ich drogi definitywnie się rozchodzą; Rojek skupi się na działalności solowej, pozostali członkowie Myslovitz będą kontynuować to, co robili do tej pory, ale z nowym wokalistą. Taka informacja pojawiła się 20 kwietnia na facebookowym profilu Myslovitz.

Zbagatelizowałam ją z uśmiechem niedowierzania; wszak pod koniec ubiegłego roku czytaliśmy już, że Artur Rojek zginął w wypadku samochodowym, co na szczęście okazało się fałszywką. Spodziewałam się zatem szybkiego dementi i informacji, że ktoś w ramach niesmacznego żartu włamał się na stronę, zamieścił to skandaliczne oświadczenie i że nic się nie zmienia. Nie minęło pół godziny i pojawiło się – owszem, oficjalne i dlatego tym bardziej bolesne – potwierdzenie. Potwierdzał Artur Rojek. I potwierdzali Wojtek Powaga, Przemek Myszor, Jacek i Wojtek Kuderscy. I management zespołu.

Zrobiło mi się szalenie smutno. O zgrzytach w zespole było słychać od dawna, do mediów wielokrotnie przedostawały się informacje, że atmosfera między Rojkiem a pozostałymi muzykami nie jest najlepsza. Jednak mimo to wiadomość o tak drastycznej zmianie w składzie grupy wywarła piorunujące wrażenie.

Bo jak to? Myslovitz z nowym wokalistą? Podobno nie ma ludzi niezastąpionych, ale… ktoś inny śpiewający „Długość dźwięku samotności”? „Chłopców”? Ktoś inny ma teraz, jak gdyby nigdy nic, zaśpiewać podczas koncertu „Peggy Brown” albo – co gorsza –  „Blue velvet”? Na domiar złego radiowa Trójka niedługo po publikacji oświadczenia zespołu na swoim profilu na Facebooku zaprosiła słuchaczy na wieczorną audycję, podczas której członkowie Myslovitz mieli opowiedzieć o swoich planach i przedstawić szerszemu audytorium nowego wokalistę.

Jeszcze nie ochłonęłam po przeczytaniu informacji o zmianach w zespole (i to jakich zmianach!!!), więc zapowiedź przedstawienia kogoś, kto zastąpi Artura Rojka (ZASTĄPI  ARTURA ROJKA!!!) jeszcze w tym samym dniu dosłownie wbiła mnie w ziemię.

Prześledziłam komentarze w internecie – w swoich odczuciach zdecydowanie nie byłam osamotniona. Większość zainteresowanych sprawą internautów też nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zostało ogłoszone. Zmiana wokalisty w praktyce oznacza zwykle zmianę charakteru zespołu. Może więc inna nazwa? Ale w zasadzie dlaczego?

Na pozycję i renomę Myslovitz pracowali przez lata wszyscy muzycy, Rojek nie był jedynym autorem kompozycji grupy, więc pozostali członkowie mają prawo je wykonywać. Stara nazwa gwarantuje zainteresowanie koncertami, wyższe stawki za nie; to rozpoznawalna marka na polskiej scenie muzycznej. Niby to wszystko prawda, ale wiadomo, że po zmianie tak charakterystycznej i ważnej postaci w zespole, jaką był Artur Rojek, Myslovitz będzie już innym zespołem. Zupełnie innym.

Takie przemyślenia kołatały mi się po głowie, gdy czekałam na trójkową audycję i prezentację następcy Rojka. W internecie pojawiła się giełda nazwisk; obstawiano przede wszystkim Tomka Makowieckiego, który kilka lat temu z muzykami Myslovitz i właśnie bez Rojka nagrał pod szyldem No!No!No! płytę całkiem przyzwoitą i dobrze przyjętą zarówno przez fanów, jak i przez krytykę. Rzeczywistość okazała się jednak mniej przewidywalna. Nowym wokalistą Myslovitz został Michał Kowalonek, lider poznańskiego zespołu Snowman. Świetny głos, o ciekawej barwie. Ale przecież to nie Artur Rojek…

Kiedy atmosfera wokół rozwodu Rojka z Myslovitz nieco okrzepła, przyszedł czas na skonfrontowanie decyzji zespołu z publicznością. Z fanami, którzy kupili bilety na zaplanowane latem koncerty Myslovitz, wierząc, że usłyszą podczas nich charakterystyczny wokal Artura Rojka. Pierwszym występem przed dużą publicznością był koncert, który odbył się 4 maja we Wrocławiu.

Członkowie zespołu zapewniali przed nim, że nie obawiają się reakcji publiczności, jednak tym razem na scenę wychodzili wyraźnie stremowani. Michał Kowalonek na początku występu unikał, jak mógł, zajęcia pozycji frontmana. Schowany za pozostałymi muzykami Myslovitz śpiewał w głębi sceny. Zachęcony jednak ciepłym przyjęciem publiczności (m.in. transparentem „Michał, witamy! Jesteśmy z wami!”, trzymanym przez stojącą tuż pod sceną grupę fanów) rozluźnił się i ośmielił.

Gorące przyjęcie Myslovitz dobrze wróży na przyszłość. Jednak po koncertach prawdziwym sprawdzianem dla zespołu będzie nowa płyta, której nagranie muzycy zapowiadają. Michał Kowalonek zasługuje na to, aby w barwach Myslovitz móc pokazać swój talent, śpiewając nowe utwory, uwzględniające jego walory wokalne i to, że nie jest Arturem Rojkiem.

Wykonując dawne kompozycje Myslovitz, na których interpretacja Rojka odcisnęła nieusuwalne piętno, nie uniknie porównań, a te na dłuższą metę są dla każdego bardzo deprymujące. I Kowalonek, i pozostali członkowie grupy zasługują na to, by dać im szansę na pokazanie, że nie odcinają kuponów od poprzednich dokonań, że wciąż tworzą i rozwijają się.

Nie będzie to łatwe; patrząc na zespoły zarówno z polskiej, jak i zagranicznej sceny muzycznej, zmiany wokalistów rzadko wychodziły im na dobre – wystarczy wspomnieć Queen, który po śmierci Freddie’go Mercury’ego nie zdołał znaleźć wokalisty, będącego w stanie udźwignąć legendę; czy Dżem, który bez Ryszarda Riedla nigdy już nie odzyskał statusu grupy kultowej i nigdy od odniesień do Riedla się nie uwolnił.

Grupa Varius Manx czasy świetności przeżywała z Anitą Lipnicką jako wokalistką; w Genesis powiodła się zmiana Petera Gabriela na Phila Collinsa, jednak Ray Wilson, który miał z kolei zastąpić Collinsa, zupełnie nie przypadł publiczności do gustu. Ale już Budka Suflera stworzyła niezapomniane utwory zarówno z Krzysztofem Cugowskim, który jest chyba najlepiej kojarzony przez młodszych fanów grupy, jak i wcześniej z Felicjanem Andrzejczakiem (to właśnie on śpiewa piosenkę „Jolka, Jolka”, którą Krzysztof Cugowski bardzo rzadko wykonuje nawet na koncertach, oraz genialny „Czas ołowiu”, którego w wykonaniu Cugowskiego sobie nie przypominam) czy Romualdem Czystawem („Za ostatni grosz”).

Jak będzie z Myslovitz? Wierzę, że zespołowi się uda, choć zmiana, której dokonał, jest bardzo ryzykowna i trudna do zaakceptowania. Bardzo jestem też ciekawa solowych projektów Artura Rojka, mającego już na swoim koncie płyty nagrane z muzykami spoza Myslovitz, w tym wyjątkowe arcydzieło „Uwaga! Jedzie tramwaj”, nagrane pod szyldem Lenny Valentino (o tej płycie pisałam dla Państwa kilka numerów „MP” wstecz). Czas pokaże, czy decyzja o rozstaniu była korzystna tak dla Myslovitz, jak i dla Rojka.

Katarzyna Pieniądz

MP 6/2012