post-title Dobry zły nowy album Hey

Dobry zły nowy album Hey

Dobry zły nowy album Hey

 CZUŁYM UCHEM 

Od pewnego czasu prawie każda nowa płyta, wydana przez Hey (lub jego wokalistkę Katarzynę Nosowską), na długo przed premierą jest nazywana przez krytyków „płytą roku”, „muzycznym wydarzeniem roku” itp. Nastawienie dziennikarzy muzycznych do twórczości Hey jest niewiarygodnie pozytywne.

Nigdy nie ma mowy o słabym materiale, braku pomysłów, powielaniu schematów. Hey może pozwolić sobie na wiele; ma renomę i świetną markę. To, co sygnowane jest przez Hey, automatycznie zyskuje miano kultowego i odkrywczego. Czasem zdarza się, że nieco na wyrost.

Nowa płyta, „Do Rycerzy, do Szlachty, do Mieszczan” też zbiera bardzo pochlebne recenzje. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie i przede wszystkim dlatego, że została wydana przez Hey. Proszę nie zrozumieć mnie źle – bardzo cenię dotychczasowe dokonania zarówno całego zespołu, jak Katarzyny Nosowskiej. Ale „Do Rycerzy, do Szlachty, do Mieszczan” to krążek poprawny, który jednak nie wzbudza większych emocji i zachwytów.

Zgoda – wciąż lepszy niż wiele mainstreamowych wydawnictw, które ostatnio ukazały się w Polsce. Nie znaczy to jednak, że oryginalny. Katarzyna Nosowska, okrzyknięta jedną z najlepszych tekściarek w Polsce, zdaje się powoli tracić pomysły. Tęsknię za prostymi, ale trafiającymi w sedno tekstami z początków działalności Hey, za „Teksańskim”, za „Zazdrością” czy „Misiami”. Nowy Hey staje się  pseudointeligencki i po trosze grafomański.

„Szepczesz w dialekcie traw/ Śmieję się przez megafon z liścia bzu/ Cząstko – wiązałkom precz/ Niech nas nie zbierają z kwantowych pól” – to fragment „Wieliczki”, pierwszego utworu z najnowszej płyty. „Ja też lubię przysiąść na kilka chwil, oka mgnień/ By patrzeć jak mózgi wyprane na wietrze schną/ wsłuchiwać się jak dyszy tłum/ jak szaleją kardiografy/ Śledzić jak przybiega tucz/ Jak świńska się rozrasta kasta” – to z kolei „Lot pszczoły nad tymiankiem”. Nieznośnie pretensjonalne.

Co gorsza, zanika różnica między solowymi albumami Katarzyny Nosowskiej a płytami tworzonymi przez Hey, który powoli traci tożsamość, przestaje być zespołem, a staje się jedynie tłem dla wokalistki.

Brzmieniowo też jest bez rewolucji; grupa po raz kolejny zdecydowała się powierzyć produkcję Marcinowi Borsowi. Bors, dyżurny i pożądany przez artystów producent, jest odpowiedzialny za brzmienie między innymi poprzedniego albumu Hey „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!”, solowych płyt Katarzyny Nosowskiej „UniSexBlues” i „Osiecka”, ostatniej płyty Myslovitz „Nieważne, jak wysoko jesteśmy” i „Hat, Rabbit” Gaby Kulki. Wymieniać można długo. Nie ma mowy o eksperymentowaniu i świeżości. Wszystkie te płyty, skądinąd całkiem przyzwoite, brzmią zaskakująco podobnie.

Wracając do płyty Hey, w gąszczu niemożliwie zawiłych tekstów, elektroniki i nowoczesnej produkcji brakuje mi zespołu z duszą, z pazurem. Brakuje mi melodii, które byłyby charakterystyczne, jakiegokolwiek stylu, który Hey od innych z założenia ambitnych artystów wyróżni. Bo jest nijako, bo zostaje zespół, który solidną markę zbudował lata temu, kiedy powstały jego najlepsze utwory, a który w pogoni za nowym, lepszym brzmieniem powoli zaczyna zjadać własny ogon.

Katarzyna Pieniądz

MP 1/2013