post-title Polski trup lepszy od skandynawskiego

Polski trup lepszy od skandynawskiego

Polski trup lepszy od skandynawskiego

 KINO OKO 

Zaginiona para policjantów, trup młodej prostytutki, nielegalna bimbrownia na bagnach, małe miasteczko otoczone lasami, szaro, buro i – ogólnie biorąc – pogoda pod psem. Tak mogłoby wyglądać telegraficzne streszczenie wielu kryminałów rodem ze Skandynawii. Dlaczego je lubimy? Bo są mroczne, oszczędne w środkach i bardzo realistyczne, a prawdziwe zło czai się zawsze za rogiem, w sąsiedzie, wujku i nas samych.

Po szwedzki model kryminału sięgali już wszyscy, łącznie z mistrzami kina tego gatunku rodem z Hollywood. Schematy niedobranej pary detektywów, którzy w prowincjonalnym miasteczku rozwiązują zagadkę okrutnych morderstw sprawdziły się już u braci Cohen w „Fargo” czy w fantastycznym serialu „The Killing”. Nie trzeba było długo czekać, aż po sprawdzone wzorce sięgną polscy filmowcy, którym osobiście bardzo dopinguję, ale równocześnie się o nich boję. Ile razy czymś się zainspirują, wychodzi z tego oczywista kopia marnej jakości.

A tu proszę, niespodzianka! Szczęka mi opadła na seansie „JeziorakaMichała Otłowskiego, bo film zachowuje idealny balans pomiędzy czerpaniem z tego, co już sprawdzone w kinie światowym, a pewną oryginalnością, polegającą na spolszczeniu głównych elementów. Łatka pierwszego polskiego kryminału skandynawskiego nie jest ani złośliwa, ani negatywna. Akcja filmu toczy się na Mazurach, których przyroda tworzy idealne kulisy zbrodni.

Patrząc na mroczne lasy, bagna i łąki spowite mgłą aż chciałoby się powiedzieć: Tak, tu należy kogoś zabić, zakopać, podtopić! Gdy do malowniczej, choć mrocznej scenerii dodać podejrzane postaci snujących się kłusowników, rybaków, skorumpowanych policjantów i szemranych bimbrowników oraz kobietę policjantkę w zaawansowanej ciąży, mamy gotowy przepis na pełnokrwistych bohaterów skandynawskich rodem spod Olsztyna.

Otłowski, który jest zarówno autorem scenariusza, jak i reżyserem ma niezwykły dar opowiadania w sposób zredukowany, spokojny, wręcz cichy. W jego filmie nie ma wybuchów i pościgów, a historia trzyma  w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Bez zbędnych, przegadanych dialogów, konkretnie i przejrzyście prowadzi nas za rękę od sceny do sceny, a my idziemy za nim jak zahipnotyzowani.

Brawurowo w swe role wcielili się Jowita Budnik jako ciężarna podkomisarz Iza Dereń i Sebastian Fabijański jako aspirant Wojciech Marzec. Ona – niedostępna, chłodna profesjonalistka z problemami osobistymi, on – młody, narwany, pełny wiary w sprawiedliwość.

Para bardzo nierówna i przez to ciekawa. Właściwie pochwała należy się całej obsadzie, która gra bardzo równo, nikt nie odstaje, nawet najmniejszy epizod to perełka (gościnnie Agata Buzek jako Wilhelmina).

Polecam wszystkim gorąco! Na tym filmie można naprawdę poczuć zimny pot spływający po plecach. Kto się lubi bać i denerwować, powinien to zobaczyć.

Magdalena Marszałkowska

MP 5/2015