post-title Krystyna Janda: „Lubię szary dzień aktora”

Krystyna Janda: „Lubię szary dzień aktora”

Krystyna Janda: „Lubię szary dzień aktora”

 WYWIAD MIESIĄCA 

Ma na swoim koncie Złotą Palmę za film „Przesłuchanie“. Jej wielką karierę zapoczątkowała współpraca z Andrzejem Wajdą. Jest nie tylko wybitną aktorką, ale i reżyserką, prowadzi dwa teatry, fundację, opiekuje się młodymi aktorami.

Krystyna Janda zgodziła się na rozmowę dla czytelników naszego pisma, choć niechętnie udziela wywiadów. Zastaliśmy ją w warszawskim Teatrze Polonia, u progu którego witała gości przed jednym z sobotnich spektakli majowych.

 

Pani też widzi to tak, że ma swój wkład w obalenie komunizmu dzięki rolom w filmach Andrzeja Wajdy „Człowiek z żelaza“ czy „Człowiek z marmuru“?

Nie, nie sądzę. Myślę, że te role miały znaczenie dla kultury. Także znaczenie społeczne, jednak – nie przeceniałabym tego.

 

Ale stała się Pani Człowiekiem Wolności w plebiscycie „Gazety Wyborczej” i stacji telewizyjnej TVN.

No tak, ale to za całokształt, także za stworzenie Fundacji i otwarcie dwóch teatrów, działających poza strukturami państwowymi. Robię po prostu swoje, z dobrym efektem, nie oglądając się na państwowe pieniądze. Zajmuję się kulturą. Nie zajęłam innego terytorium. Dalej robię to, co robiłam, tylko nowe czasy dały mi inne możliwości. Zajmuję się aktorstwem, reżyserią, rozmową z publicznością i ma to znaczenie.

 

Ta scena teatralna to terapia?

Dla mnie? Nie cierpię słowa terapia! Jest nadużywane i zastępuje inne, bardziej trafne. Jestem najbardziej zdrową, normalną osobą na świecie i żadnej terapii nie potrzebuję i nigdy nie potrzebowałam (śmiech)!

 

Teatr nie może być terapią dla widzów?

Może tak. Ale teatr jest teatrem, od kiedy powstał jest potrzebny ludziom do rozwoju duchowego, zrozumienia wielu spraw, uczy empatii, opowiada o świecie i ludziach, o ich uczuciach. Nie przepadam za rozmowami na temat, czym jest to, co robimy. Mam zawód, jestem aktorką. Uprawiam ten zawód najlepiej, jak potrafię. Koniec. Nie lubię całej tej otoczki, takich słów, jak terapia, posłannictwo itd.

Że niby to jest coś więcej i znaczy więcej niż znaczy. Umiem grać. Umiem opowiedzieć jakąś historię. Jestem fachowcem. Umiem ludziom opowiedzieć ważne rzeczy i mniej ważne, i śmieszne, i straszne. Taki zawód. To jest umiejętność, której się człowiek uczy. Po 40 latach pracy zawodowej trudno mi powiedzieć, że uprawiam jakąś terapię, a gram 300 razy w roku. To trochę za dużo na terapię (śmiech).

 

Zawsze chce się iść do pracy?

Nie! Najczęściej się nie chce i nie chce się wychodzić na scenę. Bardzo się nie chce czasem. Ale trzeba. Szczególnie od 10 lat od kiedy istnieje fundacja, nasze teatry i trzeba je utrzymać i zarobić na nowe produkcje. A zresztą… Potem, po 10 minutach spędzonych na scenie najczęściej zapominam, że mi się nie chciało, i gram z wielką przyjemnością.

 

Czyli nie jest to uprzywilejowany zawód, któremu przypisuje się blask i chwałę – aktora też może znużyć codzienność?

Nie zobaczy mnie pani w żadnej gazecie, w rubrykach towarzyskich. Tak zwana druga strona tego zawodu, reprezentacyjna, jest dla mnie koniecznością i nie bardzo ją lubię. Ostatnio też coraz rzadziej zgadzam się na wywiady, zdjęcia, nie bywam na premierach, chyba że służy to naszym premierom, naszym teatrom i naszej pracy w fundacji! A tak w ogóle celebryckie istnienie mnie nie interesuje.

 

Nie lubi Pani tego?

Nie lubię. Poza tym w 99 procentach to jest strata czasu. A mnie czasu… żal. Lubię szary dzień aktora, reżysera i dyrektora teatru. Lubię pracowity i twórczy dzień, kiedy rodzi się coś nowego. Tyle!

 

Jest Pani aktorką, ale wzięła sobie Pani na barki dodatkowe zadania związane z prowadzeniem teatru. Po co? Żeby się sprawdzić?

Nie. Choć powodów było wiele. Odeszłam z teatru państwowego i przez rok nie dostałam żadnej propozycji. Postanowiłam otworzyć teatr, by móc czasem zagrać. Tęskniłam do grania, do teatru, do zawodu. A teraz… mamy 63 tytuły w programie, a oba teatry grają 880 razy do roku. Teatr totalny. Ja gram tylko w 8 sztukach, reszta występujących to aktorzy z całej Polski.

 

Niektórzy ludzie w kryzysowych sytuacjach, kiedy na przykład stracą pracę, siedzą i płaczą, a Pani wzięła sprawy w swoje ręce…

Wydaje mi się, że mnie nie dotyczą tego rodzaju dywagacje. Ja nigdy nie siedziałam i nie płakałam. Nigdy też nie czekałam na telefon, bo te telefony dzwoniły bez przerwy. Ja robiłam cztery filmy rocznie! Kiedyś.

 

Tęskni Pani za filmem?

Może trochę, choć nie mam głodu grania. Zresztą nie ma dobrych dla mnie scenariuszy i ról. Najważniejszy film ostatnio to „Tatarak” Andrzeja Wajdy, nakręcony pięć lat temu.

 

Nie myślała Pani o napisaniu scenariusza?

Nie, zresztą mam tyle pracy, tyle zajęć, taki ból głowy i tyle problemów z fundacją, że… Ja jestem nie tylko dyrektorem artystycznym, ale też szefem literackim, gram, reżyseruję, ratuję. Naprawdę wykonuję pracę za wielu ludzi. Gdybym jeszcze miała napisać jakiś scenariusz… Poza tym moja kariera w jakimś sensie jest zamknięta. Jestem spełniona. Nie ma ról, o których marzę, więc mogę poświęcić swoje życie i czas młodym aktorom. Tak spędziłam ostatnie 10 lat. No a sama gram to, co uważam za ważne.

 

Jedną z tych ważnych ról jest rola w spektaklu „Danuta W.“, który powstał na bazie książki napisanej przez żonę Lecha Wałęsy? Jak doszło do tego, że to właśnie Pani wystawia ten spektakl?

Zadzwoniono do mnie z wydawnictwa, czy bym nie pomyślała o spektaklu na podstawie książki. Że pyta mnie o to pani Danuta (śmiech). Byłam zaskoczona i zaszczycona. Postawiłam tylko jeden warunek, że to ja muszę napisać adaptację. Pani Danuta się zgodziła. Z 500-stronicowej książki napisałam 72-stronicową adaptację teatralną. Pani Danuta i pan prezydent Wałęsa spektakl zobaczyli dopiero na premierze. Zagrałam go już ponad 150 razy.

 

Jaka była reakcja pani Danuty?

Myślę, że była i jest zadowolona (śmiech) i to jest najważniejsze. Nie wiem, czy przed wieloma aktorkami stanęło równie trudne zadanie. Jak do tej pory zawsze nagradzano mnie za ten spektakl owacjami na stojąco. Mam wielką satysfakcję. Ale jest to spektakl o Polsce. O nas, o naszej historii. Pani Danuta bardzo często siedzi na widowni. Dla mnie to było i jest także przeżycie pozaartystyczne i niebywała odpowiedzialność.

 

Na jakiej podstawie dokonywała Pani wyboru, by pokazać te, a nie inne fragmenty z życiorysu Danuty Wałęsy?

Z tej książki można by zrobić 10 bardzo różnych spektakli, o odmiennej wymowie i różnych tematach. Jest w niej tak wiele wątków, jest też wielonastrojowa. Pani Danuta jawi się w niej jako osoba oceniająca współczesność, karierę męża i swoje życie. Ja zagrałam swoją Danutę Wałęsę. To moja wersja. Bardzo ją lubię i szanuję. A poza tym jest to opowieść o Lechu Wałęsie i o mojej Polsce.

 

Książka wywołała wiele kontrowersji, dyskutowano przecież o tym, co kierowało autorką, że zdecydowała się pokazać światu również i słabe strony swojego męża. Jak Pani to ocenia? Należy Pani do grona krytykujących Danutę Wałęsę, czy przyklaskujących jej?

To wspaniała kobieta, godna szacunku, a jednocześnie dla mnie postać antyczna, nieodbiegająca od antycznych kanonów i tragedii. Trzeba mieć odwagę, by napisać książkę o tak wielkiej i skomplikowanej historii z punktu widzenia kobiety. Trzeba być naprawdę kimś, żeby w tamtych czasach z taką godnością wychować ośmioro dzieci. Los ją zaskoczył. Umiała mu sprostać.

Trzeba być naprawdę wolnym wewnętrznie człowiekiem, by podjąć takie decyzje życiowe, które podjęła w momencie, kiedy Lech Wałęsa został prezydentem. Trzeba być niezwykle taktowną osobą, o wielkiej kulturze, by przez te pięć lat umieć się tak nosić, nie zrobić błędu, nie powiedzieć nic, co by obniżyło rangę Polski i rangę jej męża. Wiemy, że wielu pierwszym damom, wydaje się lepiej predysponowanym do tego stanowiska, zdarzało się popełniać błędy. Myślę, że pani Danucie powinniśmy dziękować, że w tych najtrudniejszych czasach umiała nas reprezentować. Zasługuje na bardzo wysoką ocenę i wdzięczność.

 

Tym spektaklem można zainteresować widzów za granicą?

Nie wiem. „Danutę W.“ zagrałam i w Niemczech, i na Litwie.

 

Wróćmy do filmu. Jest Pani reżyserką, więc mogłaby Pani kreować filmową rzeczywistość. Kiedy wyreżyserowała Pani swój pierwszy film „Pestka“…

I jedyny.

 

Ale potem reżyserowała Pani spektakle…

Tak, zrobiłam 13 teatrów dla telewizji.

 

…Pani mąż mówił, że od tej pory nie będzie Pani czekać na telefony, ale Pani będzie dzwonić. Lepiej jest brać życie w swoje ręce?

To taka różnica jak między dziennikarzem a szefem danej gazety, który decyduje o sensie i kształcie tego, co prezentuje gazeta. Jeżeli ktoś ma potrzebę wypowiedzenia się od siebie, bierze odpowiedzialność za wszystko i sam sobie wyznacza zadania, to jedyna droga.

 

Nie szkoda, że wyreżyserowała Pani tylko jeden film?

Realizacja filmu zabiera dwa lata pracy. Od kiedy otworzyłam fundację, nie mam czasu na nic więcej, nie mogę się stąd ruszyć. Ale to jest coś za coś. A poza tym po „Pestce“ dostałam tak okropne recenzje od krytyków, podniósł się krzyk w niebogłosy! Dziś ten film to klasyka gatunku.

 

Odrzuca Pani propozycje gry także w zagranicznych filmach.

Zagranie we francuskim czy niemieckim filmie to cztery miesiące nieobecności. Niestety, fundacja jeszcze nie stoi tak silnie na nogach, bym mogła sobie pozwolić na to, że mnie tu nie będzie i że tu nie będę grać.

 

Ale ma Pani przecież pomoc w córce – Marii Seweryn.

Żeby nie było nieporozumień – ja prowadzę od strony artystycznej oba teatry (Teatr Polonia i Teatr Och – przyp. od red.)! Mam z jej strony wielką pomoc, dzięki czemu możemy mieć dwa teatry, ale jednak o artystycznych planach decyduję jeszcze ja. Może za chwilę będzie decydować ona…

 

Ale podobno córka dobrze sobie radzi?

Świetnie. Zaczęła też reżyserować. Jednak nie jest to tak proste, jakby się mogło wydawać. Jestem szefem artystycznym obu teatrów, czyli czterech scen, a do tego trzeba zwyczajnie mieć duże doświadczenie i autorytet.

 

Córka poszła w Pani ślady i jest aktorką.

Bardzo dobrą aktorka na szczęście. Ale synowie się nie wybierają w tym kierunku. Na szczęście.

 

Na szczęście?

Moje życie zawodowe zawsze było szczęśliwe, ale wiem, jak wiele musiało się zdarzyć szczęśliwych przypadków, bym odniosła sukces, ile to kosztowało pracy i emocji. Zaczynałam pracę w zawodzie w dużo szczęśliwszych czasach dla aktorów. Dziś nikt o nich nie dba. Młodzież musi sobie radzić sama. Pogubiły się wartości, młodzi ludzie nie umieją sobie poradzić w dzikich czasach show-biznesu i królującej komercji.

 

Dlatego kształtuje Pani swój wizerunek, posługując się mediami społecznościowymi?

Po pierwsze, jeżeli istnieje takie narzędzie i jest dostępne, można dzięki niemu kontaktować się z widzami, to należy z niego korzystać. A po drugie, jest to kształtowanie wizerunku własnymi słowami, a nie pozostawianie tego komuś innemu. Wpisy na moim fanpage’u czyta więcej ludzi, niż wysokonakładowe pisma kobiece. Jeden z ostatnich moich wpisów miał półtora miliona odwiedzin w przeciągu pięciu godzin! To niesamowite narzędzie.

 

Tymi wpisami Pani nas tak trochę wychowuje?

Nie, raczej dzielę się swoimi doświadczeniami. Ludzie są mi za to wdzięczni. Mają one charakter raczej przyjaznych porad czy zwierzeń, pełnią rolę salonu towarzyskiego. Nie mam odczucia, że moi czytelnicy są przeze mnie pouczani.

Powiedziała Pani, że dawne czasy były lepsze dla aktorów. Dziś to Pani opiekuje się młodymi aktorami. Czy w ten sposób spłaca Pani dług za to, co dostała w tak zwanych lepszych czasach?

Nie, broń Boże, ja nie spłacam żadnego długu! Moje szczęście polega także na tym, że główną część mojego życia przeżyłam w tamtych czasach. Nauczyłam się wtedy dziękować, za to choćby, że mój dzień mija bez tragedii. To były naprawdę trudne czasy. Dzisiaj dziękuję Bogu, że mogłam otworzyć teatry. W tamtych czasach to nie mogło się zdarzyć. Nie spłacam żadnego długu, bo nie mam żadnego długu w stosunku do nikogo.

 

Nigdy nie kusiło Pani w tamtych czasach, by wyemigrować?

Nie. W Polsce zawsze byłam elitą, byłam w pierwszym rzędzie! Gdybym wyjechała za granicę, to tam byłabym tylko gościem albo zajmowała dalsze rzędy. Zagrałam w dziesięciu filmach na Zachodzie. To dużo. Otrzymałam też bardzo znaczące nagrody. Ale zawsze byłam honorowana jako Polka, jako gość z Polski.

 

A jednak niektórych naszych wybitnych aktorów czy reżyserów skusił Zachód…

Mój zawód jest nierozerwalnie związany z językiem. Mówię po polsku, myślę po polsku. Nie wiem, czy potrafiłabym dla Francuzów czy Niemców tak wiele rzeczy zagrać. Znam historię naszego kraju, każdy niuans, smak każdego przymiotnika…

 

Napisała Pani sześć książek…

Nie napisałam tych książek. To są zebrane felietony, a to jest różnica. Ja nie miałabym czasu, by napisać tylu książek. Za każdym razem jest tak, że jakaś gazeta prosi, żebym pisała felietony, ja się na to zgadzam. Te książki są zbiorami tych felietonów, które powstawały latami. To, że je wydano, jest niejako poza mną.

 

Nie zamierza Pani napisać książki o sobie?

Nie. Piszą o mnie książki, ale bez mojego udziału. Za chwilę taka książka znów się ukaże. Bardzo mi miło.

 

Te książki powstają za Pani zgodą?

Tak. Ale powstały też dwie książki bez mojej zgody. Jestem osobą publiczną, więc każdy może mnie oceniać i to upubliczniać. No trudno!

 

W Pani teatrach pracują głównie kobiety. Łatwiej się współpracuje z kobietami?

Nie wiem… Ostatnio pomyślałam sobie, że muszę tu wpuścić kilku mężczyzn, bo już mam trochę dosyć tych kobiecych klimatów (śmiech).

 

Jakie są kobiece klimaty?

Ja sama jestem kobietą i sobą jestem też zmęczona. Swoimi nerwami, niepokojami, obawami. Jednak przydałoby mi się trochę więcej spokoju.

 

Kobiety wnoszą niepokój?

Nie, kobiety wszystko traktują w większości emocjonalnie. Czasem w takim dużym przedsiębiorstwie, jakim w tej chwili są te dwa teatry i fundacja, przydałoby się mniej emocji.

 

Jak Pani ocenia to, że Polsce udało się zyskać wreszcie Oscara? Zmieni to coś w polskiej kinematografii?

Nie, generalnie nie, bo to nie zależy od jednego Oscara. Ale z polską kinematografią jest nieźle. Wszystko zawsze zależy od tego, jaki jest czas i jacy ludzie tworzą.

 

A Pani marzy o Oscarze?

Mam Złotą Palmę i myślę, że to wystarczy (śmiech). Nie marzę o niczym. Dostałam od życia i losu więcej, niż oczekiwałam.

Małgorzata Wojcieszyńska, Warszawa
Zdjęcia: Adam Kłosiński

MP 6/2015