post-title Bo to zła kobieta była…

Bo to zła kobieta była…

Bo to zła kobieta była…

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

Czasem trafiam na książki, które w sposób niemal fizyczny przypominają mi, czym są tzw. uczucia ambiwalentne, czyli takie, które się pojawiają, gdy np. nasza teściowa spada w przepaść naszym nowym mercedesem. Tak też było, gdy czytałam „Kobiety, cysty i pachołki” Waldemara Wahna, wydane w tym roku przez Wydawnictwo „Kontrowers”. Waldi Wahn to kolorowy ptak, niezwykle utalentowany artysta malarz i znany na całym świecie tatuażysta o niezwykle rozpoznawalnym i oryginalnym stylu.

Można powiedzieć, że w tatuowaniu stworzył zupełnie nowy styl, jakiego przed nim nie było. Literatura to jego nowe poletko i choć jest błyskotliwy i ponadprzeciętnie inteligentny, to literatem jednak nie jest. Jego debiutancka książka jest reklamowana jako „socjalno-krytyczna satyra o polskich kobietach“, w której autor analizuje pewien typ niewiast, nazywając je cystami i torbielami.

Są to egoistki, materialistki, złośliwe zazdrośnice i arogantki. Waldi opisuje swoje spotkania bądź ich brak z kobietami z portali internetowych i to, jakich sztuczek próbował użyć, tworząc różne warianty swojego profilu randkowego. Raz był bankierem, raz artystą, czasem brutalem, a czasem romantykiem. Brak sukcesów na miłosnym polu boju tłumaczy arogancją i materializmem swoich wybranek.

Każdy z nas takie kobiety spotkał i trudno się nie zgodzić z autorem, że istnieją. Problemem książki jest jednak nie to, że Wahn takie kobiety opisuje, lecz to, jak się do tego zabiera. Niestety, nie jest to ani powieść, ani reportaż, ani praca naukowa.

Gatunkowo najbliżej jej do pamiętnika, jednak autor niepotrzebnie wstawia fragmenty mające chyba nadawać jej charakter pracy naukowej, chcąc podeprzeć swoje teorie o złych kobietach historycznie, antropologicznie, a nawet metafizycznie. Trochę jakby sam się masturbował swoją inteligencją i wiedzą, trochę jakby chciał sam sobie wystawić laurkę „zobaczcie, jaki jestem oczytany”.

Te pasaże nie wprowadzają wiele do opowieści, czasem przechodząc w bełkot. To duży minus, bo historia artysty, który w Internecie podszywa się pod fikcyjne postaci w poszukiwaniu miłości, ma potencjał. Trudno też nie zauważyć, że autor zbyt skupił się na chęci szokowania, a stronę literacką potraktował jak niechciane dziecko.

Najbardziej jednak uderzyło mnie to, że z książki, w której autor stara się obnażyć wszystkie złe, fałszywe kobiety i zasypuje je najbardziej dosadnymi obelgami, bije pewien smutek człowieka samotnego, który miota się w poszukiwaniu miłości. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta książka nie zrodziła się z potrzeby pisania jej autora i jego miłości do literatury, lecz z chęci wzięcia odwetu na tych, które go nie chciały.

Tekstowi brakuje lekkości – tęskniłam za dystansem do samego siebie, za wzruszeniem ramion, a dostałam nadmiar siłowania się z chaotycznym słowotokiem. Wszyscy zranieni, zdradzeni lub odrzuceni panowie pokochają tę książkę. Ja się do tej grupy nie zaliczam.

Magdalena Marszałkowska

MP 11/2015