post-title Z Moniką Krzepkowską…

Z Moniką Krzepkowską…

Z Moniką Krzepkowską…

w przededniu 60-lecia Instytutu Polskiego

 WYWIAD MIESIĄCA 

Udało mi się z nią spotkać i porozmawiać miesiąc po objęciu przez nią stanowiska dyrektora Instytutu Polskiego w Bratysławie. Monika Krzepkowska z ogromnym entuzjazmem opowiedziała o wydarzeniach, czekających miłośników polskiej kultury na Słowacji.

W tym roku Instytut będzie świętował swoje 60-lecie, w związku z czym, jak zapowiedziała nowa dyrektor, będzie kolorowo, głośno i interesująco.

 

Jaka jest Pani wizja promocji Polski, którą zamierza Pani realizować w Instytucie Polskim w Bratysławie?

Uważam, że nie należy wyważać otwartych drzwi, zatem chcę kontynuować działalność poprzedniego dyrektora Andrzeja Jagodzińskiego. Co do moich pomysłów, to chciałabym przygotować m.in. ofertę, z którą udałoby mi się dotrzeć do młodszego odbiorcy.

Stawiam więc nie tylko na kulturę wysoką, prezentowaną do tej pory najczęściej, ale i na tę popularną, którą postrzegam jako przestrzeń wolności dla przedstawicieli wszystkich grup społecznych i kategorii wiekowych. Chcę trochę poeksperymentować, stworzyć przestrzeń dla młodszych, mniej znanych artystów, narażając się być może na krytykę, ale przecież i młodzi twórcy muszą kiedyś zacząć piąć się w górę.

 

Co konkretnie ma Pani na myśli, mówiąc o kulturze popularnej?

Kulturę popularną często przeciwstawia się kulturze wysokiej. Dziś takiemu rozróżnieniu trudno nadać konkretne ramy. Kultura popularna jest wszechobecna i wiele z jej wytworów współtworzy dziedzictwo kultury i sztuki. Taką historię ma choćby muzyka jazzowa, dramaty Szekspira, czy pop-art. W tych kategoriach myślę też o tym, co wchodzi w zakres przemysłu kreatywnego. Design, architektura, sztuka użytkowa – są w Polsce na bardzo wysokim poziomie i w tym zakresie mamy sporo do zaoferowania, nie tylko ze względów estetycznych.

Również z tego powodu bardzo bym chciała, aby Instytut wyszedł poza tradycyjnie pojmowaną kulturę, by był miejscem, w którym Polskę promuje się nie tylko za jej pomocą. Chciałabym, by i polscy producenci sztuki użytkowej widzieli w Instytucie Polskim swojego partnera, by również za naszym pośrednictwem docierali do odbiorców na Słowacji.

Topografię Bratysławy już mniej więcej znam, a ponieważ jestem bardzo ciekawa tego miasta, obserwuję je, zwiedzam i objeżdżam, to zauważyłam, że poza centrum rosną nowe osiedla, nowe domy. Ta architektura pachnie świeżością, nowoczesnością.

Tym bardziej widzę tu niszę dla polskich twórców.. Bardzo bym chciała, by obok oferty kulturalnej – która z punktu widzenia Instytutu jest głównym narzędziem dotarcia do odbiorców na Słowacji, również sukcesy odnoszone przez Polaków w innych dziedzinach pomagały nam w pokazywaniu Polski jako miejsca atrakcyjnego, bo tworzą one podstawę opowieści o Polsce, którą my tutaj próbujemy uzupełnić.

I ta opowieść trwa już kilkadziesiąt lat.

No właśnie, w tym roku będziemy obchodzić 60-lecie obecnej siedziby Instytutu Polskiego. Nie chciałabym zdradzać wszystkiego, co przygotowujemy z tej okazji, powiem tylko, że będą to oferty z różnych dziedzin, adresowane do różnych grup wiekowych. Będzie kolorowo, głośno i interesująco.

 

Czy jeszcze jakieś jubileusze czekają nas w tym roku?

Dwudziestopięciolecie Grupy Wyszehradzkiej, dlatego planuję nawiązać ściślejszą współpracę z Instytutami Polskimi, działającymi w jej ramach, by połączyć siły, głównie finansowe. Poza tym latem w Krakowie czekają nas Światowe Dni Młodzieży, które będziemy promować. A ponieważ w Bratysławie nie ma Polskiej Organizacji Turystycznej, często to właśnie Instytut pełni jej funkcję. Zbieramy więc wszelkie informacje turystyczne,by mieć co zaoferować tym, którzy wybierają się do Polski.

 

Można więc powiedzieć, że przed nami rok szczególny?

Tak, świeżością powieje też z tego powodu, że w drugiej połowie roku Słowacja obejmie prezydencję w Radzie Europy, co oznacza, że będzie tu przybywać mnóstwo osób: urzędników, turystów i nie tylko. Chcemy skorzystać z tej okazji i przygotować dla nich jakąś ciekawą ofertę kulturalną.

Dyrektor Jagodziński przedstawiał Panią jako świetnego menedżera. Pani też się tak widzi?

Pewnie się czuję w realizowaniu projektów, organizowaniu wydarzeń, wielokrotnie sprawdzałam się w różnych miejscach. Moja kariera zawodowa tak się potoczyła, że musiałam nauczyć się sprawnie funkcjonować w bardzo różnych środowiskach i kulturach organizacyjnych.

 

Czym się Pani do tej pory zajmowała?

Do Instytutu trafiłam z ministerstwa spraw zagranicznych, gdzie byłam dyrektorem sekretariatu ministra Schetyny. Do pracy z ministrem w jego wcześniejszych funkcjach trafiłam po linii eksperckiej. Zanim zaczęłam dla niego pracować, byłam urzędnikiem, specjalistą ds.międzynarodowych. No a teraz historia zatoczyła koło i wróciłam do administracji, w tym najlepszym wydaniu.

Wciąż postrzegam siebie jako urzędnika, reprezentującego każdym swoim działaniem i słowem Polskę, choć tu, w Instytucie, mam większy margines dowolności w podejmowaniu działań i zajmuję się wdzięczniejszą działką, czyli kulturą. To z pewnością duża odpowiedzialność, ale i satysfakcja. Świadomość, że niosę ludziom radość, dodaje skrzydeł.

 

W tej chwili jest realizowany program, przygotowany jeszcze przez Pani poprzednika. Potem przyjdzie czas na Pani propozycje?

Mój program, mam nadzieję, będzie realizowany od drugiego kwartału. To, co będzie się działo, jest jeszcze dopracowywane. Kontynuację działań, ale i masę nowych pomysłów zapewnia dyrektor programowy Jacek Gajewski, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Udało mu się zbudować szeroką sieć kontaktów i mam nadzieję, że się nimi ze mną podzieli. Wierzę, że razem uda nam się dalej budować dobrą markę Instytutu i Polski na Słowacji.

Jak Pani postrzega słowackiego odbiorcę?

Dla mnie Słowacja jest czymś nowym. Jest to nasz najbliższy sąsiad, wiele mamy wspólnego, no i ta bliskość językowa! Dużo tu wzajemnych sympatii, chociaż mam wrażenie, że w Polsce wie się dużo mniej na temat Słowacji niż tu o Polsce.

 

Ma więc Pani łatwiejsze zadanie niż Pani kolega ze Słowackiego Instytutu w Warszawie?

Tak, Instytut Polski jest jedną z najbardziej aktywnych instytucji kulturalnych w Bratysławie, a może i na Słowacji. Moim kolegom w Wiedniu pewnie trudniej dotrzeć do austriackiego odbiorcy, bo tam oferta kulturalna jest po prostu bogatsza. Nie twierdzę, że tu nie jest bogata, ale wydaje mi się, że w Bratysławie warunki do obcowania z kulturą są dużo lepsze niż w innych dużych miastach europejskich.

Tu życie toczy się troszeczkę wolniej, ludzie mniej pędzą za pieniędzmi, mają trochę czasu dla siebie, więc to obcowanie z kulturą jest naturalnym elementem ich życia. Poza tym pokolenie w kwiecie wieku wychowało się na polskiej literaturze, na polskiej szkole filozoficznej w czasie, gdy w Czechosłowacji obowiązywała dużo większa cenzura niż w Polsce.

 

Instytut był wtedy swoistym oknem na świat.

I trzeba powiedzieć, że to nam bardzo pomogło. Na tej renomie możemy bazować i dziś. Ale nie jestem pewna, czy dzisiejsze młode pokolenie tak samo postrzega Polskę. Dlatego dla młodego odbiorcy trzeba przygotować nową ofertę.


W przygotowaniu oferty kulturalnej nie bez znaczenia są kwestie finansowe, stąd moje pytanie, czy budżet Instytutu jest zadowalający.

Tego jeszcze nie wiem. Tutaj każde pieniądze dałoby się dobrze wykorzystać. Instytut angażuje się w ogromną liczbę wydarzeń, w niektóre w sposób symboliczny, ale znaczący, bo często to kwestia organizacji transportu czy noclegów. Dla niektórych organizatorów są to problemy trudne do pokonania, stąd nasza pomocna dłoń.

 

Zamierza Pani kontynuować tę pomoc?

Niemal wszystkie organizowane przez Instytut wydarzenia były fantastyczne, ale według mnie powinniśmy bardziej skupić się na tym, by więcej ludzi wiedziało o naszej działalności. Trzeba mierzyć siły na zamiary. Jeżeli mamy 170 wydarzeń rocznie, nie jesteśmy w stanie ich dobrze wypromować, dysponując takimi, a nie innymi środkami finansowymi i zasobami kadrowymi. Dlatego jestem skłonna wspomagać finansowo mniej przedsięwzięć, by lepiej zadbać o ich reklamę.

Oznacza to, że więcej pieniędzy należy zainwestować w marketing. Dyrektor Instytutu pełni też niewdzięczną rolę głównego księgowego, który musi decydować do którego naczynia naleje, by napoić jak najwięcej spragnionych. Oczywiście przede mną jeszcze kilka tygodni, a może i miesięcy poznawania nowości, związanych z moją obecną funkcją, a ja jestem typem kujona, który śmiertelnie poważnie podchodzi do wyzwań. Nawet jeżeli czasami pozwalam sobie pójść na żywioł, to mam wytyczony cel i mocno się go trzymam.

 

Wspomniała Pani o zasobach kadrowych. Ilu pracowników obecnie liczy Instytut? Były jakieś cięcia kadrowe?

Tak, były, ale nasz zespół pozostał w praktycznie niezmienionym składzie. Dyrektor miał za zadanie wskazać, kogo zwolnić, ale po wewnętrznej dyskusji pracownicy zdecydowali, że każdy zrezygnuje z części swojego etatu, by nie trzeba było nikogo zwalniać. To solidny zespół, który pracuje ze sobą od wielu lat. Mamy więc 9 osób na 7 i pół etatu, łącznie z dyrekcją.

 

Niedawno we Wrocławiu zrobiło się głośno wokół Teatru Polskiego, na deskach którego pojawił się spektakl „Śmierć i dziewczyna“, w którym występują nadzy aktorzy. Byłaby Pani skłonna postawić na ten rodzaj sztuki? 

Nie rozumiem fascynacji nagością, to według mnie w polskim teatrze nowy trend i sposób robienia szumu.


I trochę niebezpieczny przy obecnym rządzie?

Myślę, żę obecny rząd ma swoją wizją, wpisaną w ramy tradycji katolickiej, która nagość uważa za niepodważalne tabu. Dla sztuki to jest wyzwanie. Mnie nagość w teatrze nie porywa. Szanuję wybór artysty, jednak nie wiem, czy do Instytutu wpuściłabym nagość. Oczywiście może być ona piękna, jest przecież naturalnym elementem człowieczeństwa. Wszystko jednak zależy od sposobu jej prezentowania i zachowania proporcji.

 

Zamierza Pani współpracować z organizacjami polonijnymi?

Nie ma lepszego promotora polskiej kultury jak przedstawiciele Polonii! Nikt lepiej nie podpowie Słowakom, którą polską wystawę mają obejrzeć czy po którą książkę sięgnąć. Polonia jest multiplikatorem tego, co robi Instytut. Środowiska polonijne pielęgnują biblioteki w różnych miastach, które my wspieramy. Jeśli organizujemy w Bratysławie spotkanie z gościem z Polski, to nic nie stoi na przeszkodzie, by ów gość zatrzymał się po drodze i zaprezentował się w innym mieście Słowacji, gdzie będzie na niego czekać Polonia.

Współpracujemy z ambasadą – znam ambasadora Soczewicę jeszcze z MSZ, gdzie był wiceministrem. Bardzo dobrze nam się współpracowało, więc cieszę się, że i tu jestem w jego zespole. Pan ambasador ma świetne wyczucie roli, którą pełni Polonia, na pewno więc będziemy się spotykać i wymyślać, jak dopieszczać słowackie środowisko polonijne. Przykładem niech będzie Wigilia dla Polonii, przygotowana przez ambasadę w naszych pomieszczeniach.

Ma Pani już tutaj nowych znajomych?

Tak, ze świata słowackiej kultury. Odziedziczyłam ich po dyrektorze Jagodzińskim. Muszę przyznać, że jestem zafascynowana Koszycami. To świetne centrum kultury, a tamtejsze instytucje mają w sobie dużo świeżości.

 

Może dlatego, że Koszyce były Europejską Stolicą Kultury?

Na pewno. Koszyce jeszcze teraz żyją energią Europejskiej Stolicy Kultury. Zobaczymy, jak w tym roku sprawdzi się nowa stolica, czyli Wrocław. Bardzo bym chciała, żeby w Bratysławie wybrzmiała ta wrocławska oferta.

 

Kiedyś rozmawiałam z pewną dyrektor instytucji kulturalnej, która żaliła się, że czasami trudno jej przebić się w męskim świecie, ponieważ niektóre ważne sprawy są omawiane wtedy, kiedy panowie idą razem na wódkę. Pani też widzi takie utrudnienia? 

Ja też potrafię pójść na wódkę (śmiech). Mam w sobie pewien pierwiastek męski, bywam bezczelna, co niejednokrotnie się opłacało. Czasami trzeba mieć skórę słonia i nie zwracać uwagi na damsko-męski kontekst. Oczywiście nie wypieram swojej kobiecości, bo byłoby to kokieterią. A że mam dobrą kondycję, to wierzę, że w środowisku artystycznym się odnajdę.
Największym wyzwaniem jest dla mnie pogodzenie życia zawodowego z osobistym, konkretnie z macierzyństwem. Mąż mnie wspiera, ale częste podróże są nieodłącznym elementem jego pracy. Tymczasem w domu czekają na mnie dwuletnia córka i czteroletni syn.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 2/2016