post-title Przywitanie w Bratysławie wiosny inaczej niż zwykle!

Przywitanie w Bratysławie wiosny inaczej niż zwykle!

Przywitanie w Bratysławie wiosny inaczej niż zwykle!

 Z NASZEGO PODWÓRKA 

Wiosenny niedzielny spacer po zakątkach słowackiej stolicy chyba dla nikogo nie byłby złym pomysłem. A jeśli do tej propozycji doda się grupę radosnych i pełnych chęci do aktywnego spędzenia wolnego czasu członków i sympatyków Klubu Polskiego w Bratysławie, to pojawia się pierwszy z wielu obrazów wspaniale zorganizowanej imprezy, w której dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności mogła wziąć udział i moja rodzina.

Hasło „Przywitajmy wiosnę, zwiedzając Bratysławę” pojawiło się już w marcowym numerze „Monitora Polonijnego“. Klub Polski Bratysława zapraszał wszystkich chętnych do przybycia na spotkanie z najdalszego nawet zakątka Słowacji i nie tylko.

Dwudziestego marca w południe, przed gmachem parlamentu na zamkowym wzgórzu wszystkich przybyłych witał serdecznie Arkadiusz Kugler – pomysłodawca wiosennej akcji, przewodnik po Bratysławie i okolicach, a przede wszystkim wielki miłośnik miasta i entuzjasta kultury środkowoeuropejskiej.

Zróżnicowana wiekowo grup poszukiwaczy Pani Wiosny, w której skład weszli także goście z Austrii, Niemiec czy nawet Meksyku (ci ostatni to meksykańska część mojej polsko-meksykańskiej rodziny, przybyłej wraz ze mną z drugiego końca Słowacji, z Koszyc), już od samego początku wykazywała duże zdeterminowanie chęcią jej znalezienia w Bratysławie, a przy okazji poznania zabytków i historii słowackiej stolicy.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy na wzgórzu zamkowym, z uwagą wsłuchując się w szczegółowe opisy zawiłej historii Zamku Bratysławskiego. Czy istnieje w ogóle jakikolwiek zamek na Słowacji, któremu w całej jego historii udało się ani razu nie spłonąć? Patrząc na przepięknie odnowiony obiekt, który jest dumą i chlubą miasta, aż trudno uwierzyć, że przed 200 laty wielki pożar zniszczył go doszczętnie. Kompleks zamkowo-pałacowy został odbudowany dopiero w drugiej połowie ubiegłego wieku.

Spod pomnika Świętopełka Morawskiego nasza grupa poszukiwaczy Pani Wiosny wyruszyła śladami Marii Teresy (która miała w zwyczaju przechadzać się po pięknym parku, należącym do zamku) do miejsca, w którym mogliśmy podziwiać fundamenty wielkomorawskiej bazyliki oraz urzekającą panoramę bratysławskiej starówki, na której znajdują się najcenniejsze zabytki stolicy i gdzie koncentruje się ruch turystyczny miasta.

Dlatego też po krótkim przemarszu pomiędzy starymi żydowskimi domami oraz fragmentem dawnych murów obronnych znaleźliśmy się w sercu miasta, wśród tłumów wielojęzycznych turystów.

Podczas dwugodzinnego spaceru po Starym Mieście mieliśmy okazję zapoznać się z historią najważniejszych bratysławskich obiektów zabytkowych – obejrzeliśmy m.in. Pałac Prymasowski,  klasycystyczny budynek z II poł. XVIII wieku, jeden z najpiękniejszych w Bratysławie, czy Pałac Grasalkoviča, będący dziś siedzibą prezydenta Słowacji. Zwiedziliśmy gotycką konkatedrę św. Marcina, secesyjny tzw. niebieski kościółek, wysłuchaliśmy opowieści o barokowym kościele Trynitarzy z jego charakterystyczną, niefortunną – według naszego przewodnika – żółtą elewacją.

Stare Miasto dosłownie zdeptaliśmy wzdłuż i wszerz, a co najważniejsze cały czas w doskonałych nastrojach. Zajrzeliśmy też na ulicę Obchodną, czyli Handlową, słynącą z dużej liczby pubów i restauracji, przeszliśmy wzdłuż całą uliczkę Michalską, aż do Bramy Michalskiej, w pobliżu której znajdował się kiedyś dom kata.

Podobno, aby nie zwracać na siebie uwagi kata i nie wzbudzić jego gniewu, należało przejść pod bramą, zachowując absolutną ciszę. I do tego też zachęcał nas nasz przewodnik, co – jak to było do przewidzenia – dawniej skończyłoby się pewnie ścięciem wszystkich głów, ponieważ polski temperament i cisza są po prostu nie do pogodzenia.

Panią Wiosnę, której obecność czuliśmy podczas całego spaceru choćby w ciepłych promieniach słońca, przywitaliśmy uroczyście nad brzegiem Dunaju. Tradycji musiało stać się zadość, a to za sprawą Doroty i Kamila Cibińskich, którzy przygotowali piękną, przyozdobioną kolorowymi wstążkami marzannę, którą – jakżeby inaczej – wrzuciliśmy do Dunaju. Koniec wycieczki uwieńczyła wspólna wizyta w kawiarni, gdzie w miłej atmosferze snuliśmy plany, dotyczące kolejnych przedsięwzięć klubowych.

Magdalena Smolińska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 3-4/2016