post-title Książkowy świat Jozefa Marušiaka

Książkowy świat Jozefa Marušiaka

Książkowy świat Jozefa Marušiaka

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Jak na miłośnika książek przystało, na miejsce naszego spotkania zaproponował kawiarnię w jednej z nowoczesnych księgarni w centrum Bratysławy. Tu, otoczeni książkami, rozpoczynamy rozmowę przy filiżance kawy. Rozmowę o książkach oczywiście, gdyż świat Jozefa Marušiaka, tłumacza polskiej literatury, przesiąknięty jest właśnie literaturą i historią. Wspominamy też Danusię, jego żonę, która zmarła trzy lata temu.

 

Kariera zawodowa

Gdyby chcieć zrelacjonować jego drogę zawodową, należałoby zacząć od wykształcenia. Mój rozmówca ukończył w 1952 roku gimnazjum w Liptowskim Mikulaszu, a potem, w 1957 roku, słowacystykę i rusycystykę na Uniwersytecie Komeńskiego w Bratysławie. Po studiach przez rok pracował jako asystent w Katedrze Języka Słowackiego i Literatury.

Kolejne trzy lata to praca redaktora w wydawnictwie „Tatran”, a do 1963 r. w „Slovenským spisovateľu”. Na lata 1964-1966 przypada jego praca naukowa w Instytucie Literatury Słowackiej w Słowackiej Akademii Nauk. Od 1967 roku był redaktorom, potem zastępcą redaktora naczelnego „Revue svetovej literatury”.

Od 1971 roku do chwili przejścia na emeryturę w 1992 roku pracował jako redaktor i korektor w wydawnictwie „Slovenský spisovateľ”. Tyle kolejne etapy kariery zawodowej naszego bohatera w skrócie. Kariera ta wcale nie była usłana różami, bowiem przypadała na trudne czasy komunizmu.

 

Rusycysta-polonista

Najpierw, w1959 roku zajął się tłumaczeniami z języka rosyjskiego i ukraińskiego (V. Bogomolov, P. Nilin, A. Grin, A. Jugov, V. Kaverin, V. Katajev itp.). „Tłumaczy z rosyjskiego było wielu, mnie zawsze interesowała Polska, więc zacząłem coraz częściej sięgać po tę literaturę“ – wspomina Jozef Marušiak.

W wywiadzie dla naszego pisma, opublikowanym w 2004 roku, wyjaśniał: „W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych polska literatura współczesna była śmielsza, bardziej krytyczna niż w pozostałych krajach naszego bloku. […] od dzieciństwa byłem zafascynowany Sienkiewiczem. Ponieważ wyrastałem pod Tatrami, odczuwałem bliskość geograficzną Polski.

To ciekawość tego, co jest po drugiej stronie gór, spowodowała, że częściej sięgałem po literaturę̨ polską”. („Monitor Polonijny“ marzec, 2004 r., Tłumacz musi być jak kameleon). No i ponieważ w wydawnictwie „Tatran” było sporo rusycystów, ale brakowało fachowca, który zająłby się literaturą polską, to Jozef Marušiak zajął się wypełnianiem tej luki.

Najpierw zgłosił się na letni kurs języka polskiego w Warszawie. W ten sposób doszlifował swój polski i zaczął tłumaczyć z tego języka na słowacki. Zamiłowanie do literatury polskiej spowodowało, że otworzyły się przed nim nowe horyzonty zawodowe i… prywatne, bowiem dzięki temu poznał swoją drugą żonę – Danutę.

Miłość od pierwszej rozmowy

Poznali się w 1967 roku na zamku w Smolenicach, który należy do Słowackiej Akademii Nauk. „Danusia pracowała wtedy w Katowicach, gdzie w Śląskim Instytucie Naukowym zajmowała się językami słowiańskimi“ – wspomina mój rozmówca.

W 1968 roku byli już razem, coraz bliżsi sobie, choć każde z nich mieszkało w swoim kraju. Podczas pamiętnych dni w sierpniu 1968 roku Danusia przebywała w Pradze na językowej szkole letniej. „Byliśmy umówieni, że kiedy skończy kurs, przyjedzie do Bratysławy, ale już się nie dało, bo nie było połączenia“ – wspomina Jozef Marušiak.

Danucie udało się wsiąść do jedynego jadącego wtedy do Polski pociągu, którym bezpiecznie dostała się do Katowic. Kolejne ich spotkanie, choć niosło ze sobą wiele komplikacji, nastąpiło we wrześniu – spotkali się w Tatrach. W 1969 roku pobrali się i zamieszkali w Bratysławie. „Mnie się wtedy poszczęściło, bowiem jeden kolega podczas sierpniowych dni wyjechał do Francji i zostawił mieszkanie i to zdecydowało, że zamieszkaliśmy tutaj“ – opisuje.

Potem na świat przyszedł ich syn Juraj. Kiedy podrósł, Danusia podjęła pracę w Instytucie Polskim, gdzie pracowała do emerytury. W 1995 roku w domu państwa Marušiaków powstawał nasz miesięcznik, którego Danuta była pierwszą redaktor naczelną, a Jozef często był angażowany w przepisywanie tekstów.

Na moje pytanie, czy miłość do Danusi, była miłością od pierwszego wejrzenia, Jozef odpowiada: „To była miłość od pierwszej rozmowy“.

 

Pod cudzym nazwiskiem

Pierwsza polska książka, którą przetłumaczył, to „Niebo w płomieniach“ Jana Parandowskiego. Jak sam twierdzi, był to skok na głęboką wodę. Dziś na swoim koncie ma około 60 przetłumaczonych pozycji książkowych. Wśród nich są eseje Leszka Kołakowskiego, Czesława Miłosza, Józefa Tischnera, Witolda Gombrowicza, Stefana Kisielewskiego, Adama Michnika.

Z przełożonej przez niego prozy warto wymienić dzieła wielu cenionych pisarzy, klasyków literatury XX i XXI w., np. Tadeusza Borowskiego (Pożegnanie z Marią), Ryszarda Kapuścińskiego (Heban), Stanisława Lema (Golem XIV), Stanisława Dygata (DisneylandJezioro Bodeńskie), Ireneusza Redlińskiego (Konopielka), Sławomira Mrożka (Opowiadania i donosy 19801989. Utwory zebrane), Wiesława Myśliwskiego (Kamień́ na kamieniuWidnokrągTraktat o łuskaniu fasoli), a z pisarzy współczesnych m.in. Jerzego Pilcha (Pod mocnym aniołem), Andrzeja Stasiuka (DuklaOpowieści galicyjskie), Antoniego Libery (Madame), Krzysztofa Wargi (Gulasz z Turula) czy Janusza Leona Wiśniewskiego (Bikini).

Nie sposób nie wspomnieć o jego przekładach polskich dramatów. Dzięki niemu z powodzeniem wystawiane były na słowackich scenach np. Antygona w Nowym Jorku Janusza Głowackiego, Miłość́ na Krymie Sławomira Mrożka czy Narty ojca świętego Jerzego Pilcha. Jeśli chodzi o poezję, na szczególną uwagę̨ zasługuje jego przekład znanej wszystkim Lokomotywy Juliana Tuwima oraz poezji Jana Brzechwy.

To pokaźny dorobek. Nie wszyscy jednak wiedzą, że w latach 70. zakazano mu tłumaczenia. Musiał pracować jako korektor, ale miłość do literatury polskiej była silniejsza. „Owszem, tłumaczyłem wtedy, ale pod innymi nazwiskami, których użyczali mi koledzy, co trwało około roku“ – wspomina.

 

Przyjaźnie z autorami

Praca tłumacza przyniosła mu też znajomości z autorami przekładanych książek. Najserdeczniej wspomina spotkania z Wiesławem Myśliwskim, który wraz z żoną przyjechał do Bratysławy na prezentację słowackiego wydania książki „Kamień na kamieniu“. „Zaprzyjaźniliśmy się i my, i nasze żony, potem nie raz odwiedzaliśmy się w naszych domach“ – opowiada.

Gościł go Parandowski. „Było to spotkanie ze starszym panem, który zaprosił mnie do siebie do domu, co było dla mnie wyróżnieniem, podziękowaniem za moją pracę“ – opisuje.

Kiedy proszę go o opisanie relacji z Andrzejem Stasiukiem, którego niemalże wszystkie książki tłumaczył na słowacki, mówi krótko: „Zakolegowaliśmy się“.

 

Sto stron na miesiąc

Jozef Marušiak przyznaje, że ostatnią książką Stasiuka „Wschód“ nie jest zachwycony, więc nie będzie jej tłumaczył, zajmie się tym ktoś inny. Jak się przekonuję, mój rozmówca najchętniej tłumaczy te pozycje, które go interesują. I zazwyczaj miał to szczęście, że tłumaczył to, co mu się podobało.

W lutym światło dzienne ujrzała pozycja, którą tłumaczył wiele lat temu i która długo przeleżała na półkach. Teraz upomniało się o nią wydawnictwo „Absynt”. Mowa o „Imperium“ Ryszarda Kapuścińskiego. „Po latach mnie odkryli, co mnie cieszy“ – kwituje z wrodzoną skromnością.

Dziś trochę narzeka na to, że nie jest w stanie pracować tak szybko jak dawniej. „Bawiłaby mnie ta praca nadal, ale człowiek traci zręczność, palce już mnie tak nie słuchają“ – wyjaśnia. Tłumaczenie jednej książki zajmowało mu kiedyś najczęściej ok. trzech miesięcy. Zajmując się tylko pracą tłumaczeniową, rezerwował sobie miesiąc na przekład stu stron.

 

Tłumacz doceniony

Często pojawia się pytanie, czy praca tłumacza jest doceniana, bowiem największa chwała należy się autorowi, ale gdyby nie mrówcza praca dobrego tłumacza, jego dzieło nie ujrzałoby światła dziennego poza granicami kraju, w którym tworzy.

Jozef Marušiak za swoją pracę był wiele razy nagradzany i wyróżniany, np. przez prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyżem Kawalerskim czy Bogdana Zdrojewskiego Nagrodą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za popularyzację polskiej literatury na Słowacji. Wielokrotnie go też uhonorowali Słowacy, m.in. nagrodami Mateja Bela, Jána Hollýego czy Zory Jasenskej. A dwa lata temu na Uniwersytecie Śląskim Marta Buczek napisała pracę naukową pt. „Jozef Marušiak – tłumacz-komparatysta idealny?“.

Mój rozmówca to skromny, elegancki pan, z którym znamy się już długie lata. Ja i wielu innych nie mamy wątpliwości, że dane nam jest spotykać tłumacza idealnego i wspaniałego człowieka.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: autorka

MP 3-4/2016