post-title Niezłomna pani Maria skończyła 101 lat

Niezłomna pani Maria skończyła 101 lat

Niezłomna pani Maria skończyła 101 lat

Pseudonim:  Marta

Niewysoka, siwiuteńka, o radosnych oczach i stanowczym głosie, zawsze nieskazitelnie ubrana w ciemny kostium lub garsonkę i jasną bluzką, z torebką w ręku, niesłychanie punktualna i nigdy nie skarżąca się, że jest zmęczona.

Pani Maria Mirecka-Loryś. Trudno wprost uwierzyć, że można mieć tyle siły i taki charakter w tym wieku. Kiedy się poznałyśmy, pani Maria miała już ponad 90 lat. Na kolejne Światowe Forum Mediów Polonijnych przyjechała jako dziennikarka z Chicago, felietonistka.

Nie od razu opowiedziała mi o sobie. Wiedziałam jedynie, że od lat pomaga Polakom na Wschodzie – szczególnie opiekuje się dziećmi, organizuje zbiórki pieniędzy, żywności, książek – i że jest w swych działaniach niezwykle skuteczna. Pani Marii trudno było odmówić, o czym wiedziałam właściwie od początku naszej znajomości, bo o sprawach dla niej ważnych mówiła spokojnie, ale stanowczo, absolutnie przekonana, że ma rację.

Bardzo szybko też dowiedziałam się, że studiowała prawo, jak kilku jej braci, że była aktywną działaczką Związku Akademickiego Młodzieży Wszechpolskiej, a w czasie wojny działała w konspiracji.

Awansowała do stopnia kapitana po scaleniu Narodowej Organizacji Wojskowej z Armią Krajową i była komendantką Wojskowej Służby Kobiet. Ale szczegóły jej życiorysu dotarły do mnie później, przede wszystkim ze spisanych przez panią Marię wspomnień, zatytułowanych „Odszukane w pamięci.

Zapiski o rodzinie, pracy, przyjaźni”. A potem z rozmów, które starałam się prowadzić z nią przy każdej nadarzającej się okazji. Spotykałyśmy się trzy razy – rok w rok zawsze we wrześniu. Jej książkę przeczytałam z wypiekami na twarzy. Pani Maria w dedykacji napisała mi: „Obyś nigdy nie musiała dokonywać najtrudniejszych wyborów i zawsze mogła być wierna sobie i Ojczyźnie”.

Marię Mirecką-Loryś w 2006 roku Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski odznaczył prezydent RP Lech Kaczyński. A w lutym 2016 roku pani Maria uhonorowana została przez prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności polonijnej, społecznej i charytatywnej w Polsce i Stanach Zjednoczonych Ameryki, w szczególności za działania na rzecz polskiej mniejszości na Ukrainie.

Prezydent podkreślił, że to odznaczenie „za wspaniałe życie dla Polski i dla Polaków” jest również dla rodziny pani Marii. „Życie Pani do tej pory było życiem niezwykle pięknym, związanym ze wspaniałą patriotyczną kartą – mówił prezydent Duda w czasie uroczystości w Pałacu Prezydenckim. – Od wczesnej młodości Pani i Pani rodzeństwo byliście związani z działalnością propaństwową i niepodległościową.

Nigdy nie zapominała Pani o swoich rodakach, tych w najtrudniejszej sytuacji, a to świadczy nie tylko o wielkim sercu, ale i o wielkości człowieczeństwa, o niezwykłym patriotycznym wychowaniu, niezwykłej miłości bliźniego, niezwykłej miłości Ojczyzny i wielkim patriotyzmie, czego Rzeczpospolita nigdy Pani nie zapomni”.

A pani Maria, wzruszona, uśmiechała się, dziękowała. Wydawała się nawet przez chwilę bardzo zamyślona, jakby rzeczywiście cofnęła się do rodzinnych wspomnień i niezwykłych wydarzeń, które dotknęły w XX wieku ją i całą rodzinę Mireckich.

Ich losami można by tak naprawdę obdzielić wielu ludzi, bo w jakimś sensie to była rodzina wybrana, choć trudno uznać, że uprzywilejowana. Historia ubiegłego stulecia zgotowała wszystkim Mireckim trudny, dramatyczny często los, ale oni nigdy się nie poddali, walcząc do końca, zachowując niezłomność i odpowiedzialność.

Pani Maria miała czterech braci i trzy siostry. Mama, Paulina ze Ścisłowskich, szlachcianka, była osobą niezwykle religijną i znakomicie wychowaną, oddaną całym sercem rodzinie. Dziadek pani Marii był sybirakiem. Ścisłowscy posiadali znaczny majątki na Podolu i ziemi tarnopolskiej. Ojciec pani Marii, Dominik Mirecki, herbu Szeliga, należał do drobnej szlachty.

Był synem powstańca styczniowego i niezwykle prawym człowiekiem. Matecznik Mireckich to wieś Mircze. Rodzice pani Marii pobrali się w 1898 roku. Najstarsza siostra, Waleria, urodziła się dwa lata później w Przeworsku. Potem rodzina przeniosła się wpierw do Krakowca koło Jaworowa, a następnie do Ulanowa nad Sanem, gdzie 7 lutego 1916 roku jako siódme dziecko z ośmiorga rodzeństwa urodziła się pani Maria.

Wielokrotnie podkreślała, że atmosfera rodzinnego domu miała ogromny wpływ na jej wychowanie. Relacje z rodzicami i rodzeństwem określiły jej późniejszy stosunek do świata i ludzi.

Wspomniana już najstarsza siostra Waleria była nauczycielką, a od 1933 roku kierowniczką szkoły w Racławicach koło Leżajska i wielkiego serca działaczką społeczną. W czasie okupacji hitlerowskiej w domu rodzinnym Mireckich w Racławicach, w tym samym, w którym pani Maria teraz mieszka, Waleria prowadziła punkt kontaktowy dla działaczy podziemia narodowego i angażowała się w tajne nauczanie.

Była dwukrotnie aresztowana przez Niemców, drugi z powodu młodszego brata, Kazimierza, komendanta Okręgu Rzeszowskiego Narodowej Organizacji Wojskowej. Kazimierz w czasie wojny został zaprzysiężony przez Komendanta Głównego AK Stefana Roweckiego, a po wojnie był poszukiwany przez UB. Pod fałszywym nazwiskiem opuścił Polskę i ostatecznie osiadł w Chicago, tam, gdzie pani Maria spędziła potem ponad 50 lat.

Najstarszym bratem pani Marii był Bronisław, który został księdzem. Wcześniej walczył jako 17-letni ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej. W latach 30. studiował teologię na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. W czasie wojny był kapelanem. W 1944 roku został skazany przez UPA na karę śmierci.

Ocalał niemal cudem w czasie nocnego napadu banderowców. Po wojnie został ze swoimi parafianami na Wschodzie. Grożono mu zsyłką, a nawet śmiercią, o czym wspomina w swej książce pani Maria. I to do niego i jego ubogich parafian pani Maria z najmłodszą siostrą Heleną jeździły z pomocą finansową i rzeczową także po rozpadzie „imperium zła”, czyli Związku Radzieckiego.

„Nazywano nas przemytniczkami Bożymi” – wspomina pani Maria w swojej książce. Trzecim z rodzeństwa był brat Leon. Skończył studia prawnicze w Lublinie, był zwolennikiem Romana Dmowskiego.

Walczył w powstaniu warszawskim, po wojnie kilka razy go aresztowano, a potem osadzono na siedem lat w więzieniu. Po wyjściu na wolność został przewodnikiem turystycznym w Krakowie i należał do tzw. seniorów ruchu narodowego. Zmarł w rodzinnych Racławicach 16 lat temu.

Potem była siostra Janina, zwana Kandyjką, bowiem wyjechała do Kanady. W czasie wojny działała aktywnie, pomagając więźniom obozów koncentracyjnych. Aresztowana przez UB ponad dwa lata przesiedziała w więzieniu. W 1957 roku zdecydowała się wyjechać do Kanady, do męża, żołnierza armii Hallera, i syna. Wróciła do kraju w latach 80. i zmarła w Racławicach.

Niezwykłą postacią był jeszcze brat Adam, zwany Rycerzem bez Skazy. „Małomówny, opanowany, typ dowódcy, dzielny człowiek i żołnierz” – tak o nim mówili przyjaciele. Adam był kilkakrotnie aresztowany przez gestapo, trafił do obozu koncentracyjnego. Po wojnie, męczony w więzieniach UB, skazany został na karę śmierci. Zamordowano go w więzieniu na Mokotowie w 1952 roku.

Pani Maria Mirecka-Loryś o losach swoich najbliższych mówi z dumą. O swojej pracy konspiracyjnej w czasie okupacji i działaniach powojennych w Związku Polek w Ameryce czy w zarządzie Kongresu Polonii Amerykańskiej wspomina trochę mimochodem.

Wszyscy, którzy ją znają, mogą zaświadczyć, że ponad wszystko cechuje ją skromność i poczucie misji. Może nawet misji dziejowej. I na pewno życzliwość oraz otwartość. To wspaniale, że dzięki Światowemu Forum Mediów Polonijnych, które odbywało się przed laty, także wydawany w Bratysławie „Monitor Polonijny“ uczestniczył w rozmowach i spotkaniach z panią Marią. Niezłomna – taką ją zapamiętamy.

Alina Kietrys

MP 3-4/2016