post-title Zadziwiona Gruzją

Zadziwiona Gruzją

Zadziwiona Gruzją

 ROZSIANI PO ŚWIECIE 

Do Gruzji po raz pierwszy trafiłam w styczniu i był to najgorszy z możliwych momentów, aby się tam znaleźć. Niewiele wiedziałam o tym kraju, jednak mgliście kojarzył mi się z palmami, ciepłem i Morzem Czarnym… W rzeczywistości przywitał mnie śnieg, ciemność i nieprzyjemny chłód. Nie miałam wtedy jeszcze pojęcia, że już za kilka miesięcy za tym chłodem zatęsknię…

Ale może po kolei. Nigdy nie sądziłam, że zamieszkam poza Polską i nigdy nie miałam takich planów. Owszem, od pewnego czasu obowiązki służbowe coraz częściej sprawiały, że przychodziło mi spędzać za granicą długie tygodnie, ale zamieszkania akurat w Gruzji nie wyobrażałam sobie nawet w najdziwniejszych snach. Tak naprawdę nawet nie bardzo potrafiłam wskazać ten kraj na mapie, gdy nagle okazało się, że będę tam pracować i żyć. Powiedzieć, że Gruzja mnie zaskoczyła, to jakby nic nie powiedzieć. Prawie wszystko w tym kraju jest inne, niż sobie wyobrażałam. To nie znaczy, że gorsze lub lepsze – po prostu inne.

Zdziwienie pierwsze: język

Przed przyjazdem do Gruzji jakoś automatycznie wyobrażałam sobie, że skoro jest to kraj byłego Związku Radzieckiego, to język będzie podobny do rosyjskiego. Nic bardziej mylnego. Już w pierwszych chwilach się zorientowałam, że z językiem łatwo nie będzie, bo gruziński nie brzmi podobnie do niczego, co kiedykolwiek wcześniej słyszałam. Na przykład sama nazwa Gruzji po gruzińsku brzmi Sakartvelo, a zapisywana jest tak: საქართველო.

Język jest bardzo gardłowy, chrapliwy, w dodatku zapisywany jedynym w swoim rodzaju alfabetem, przypominającym skręcone kawałki spaghetti. Na szczęście w miarę szybko udało mi się ten alfabet opanować. Dziś piszę i czytam całkiem płynnie, choć kosztowało mnie to sporo wysiłku. Z mówieniem jest gorzej, bo okazało się, że gruzińska gramatyka rządzi się bardzo skomplikowanym zasadami, które mnie pokonały. Ze starszym pokoleniem porozumiewam się zatem po rosyjsku, a z młodszym po angielsku, wplatając czasami słowa z innych języków, i jakoś działa!

 

Zdziwienie drugie: wsie i miasta

Prawie jedna trzecia Gruzinów mieszka w Tbilisi. W Gruzji jest jeszcze kilka sporych miast, a reszta to tzw. prowincja. I tu znowu przeżyłam zaskoczenie, bo z Internetu wiedziałam, że będę mieszkać w 50-tysięcznym mieście, a kiedy dotarłam do Zugdidi, moim oczom ukazało się coś na kształt bardzo rozległej wsi.

Kilka większych sklepów, wielki bazar z „mydłem i powidłem”, zapuszczony ogród botaniczny, dwie czy trzy lokalne knajpki, pamiętający lepsze czasy dworzec kolejowy, prowincjonalny szpital – tak wyglądały główne punkty orientacyjne mojego nowego domu. Obrazu dopełniały krowy, konie i świnie, paradujące nawet po głównych ulicach, oraz gnające na łeb, na szyję głośno trąbiące samochody maści wszelakiej, które zupełnie nie zwracały uwagi na pieszych.

Taka jest właśnie Gruzja – granica między wsią a miastem jest tu bardzo płynna i często tylko liczba mieszkańców, a nie rodzaj zabudowy decyduje o statusie miejscowości.

 

Zdziwienie trzecie: klimat

Klimat mojego regionu Samegrelo opisywany jest jako subtropikalny. I rzeczywiście, przez okno widać palmy, po domu chodzą skorpiony, a w sezonie drzewa uginają się od mandarynek i kiwi. Jednak moje pierwsze gruzińskie miesiące nie były łatwe, bo wszechobecny chłód odbierał chęć do robienia czegokolwiek.

Pisząc „wszechobecny”, mam na myśli nie tylko temperaturę na zewnątrz, ale także w domach, w których nie ma ogrzewania, co przy zimowych nieznacznie ujemnych temperaturach i dużej wilgotności powietrza sprawia, że człowiek marznie do szpiku kości, niezależnie od ilości nałożonej odzieży. Z kolei latem temperatura dochodzi do 45 stopni, co przy wilgotnym powietrzu daje efekt sauny parowej.

 

Zdziwienie czwarte: ruch drogowy

O gruzińskim ruchu drogowym napisano już wiele, a można go podsumować krótko: pierwszeństwo ma większy. Znaki drogowe to zaledwie sugestia, jak powinno się jeździć, a w zasadzie nie ma takiego manewru, którego lokalny kierowca by nie wykonał. Wyprzedzanie z prawej, jazda pod prąd, zatrzymywanie się pośrodku ulicy, ignorowanie pieszych – to standard.

Tak naprawdę w Gruzji uczyłam się jeździć na nowo, szczególnie, że o ile główne drogi są całkiem niezłej jakości, o tyle wszystkie pozostałe to koszmar.

Zdziwienie piąte: zabytki i przyroda

Gruzja pełna jest miejsc, które z powodzeniem mogłyby być zabytkami klasy „0”. Jest to kraj, który przyjął chrześcijaństwo już w IV wieku, w związku z czym w każdej większej wsi stoi kościółek, datowany na VIII, IX czy X wiek, i jest to tak naturalne, że nikt nawet nie zastanawia się nad nadaniem im jakiegoś specjalnego statusu. Równie niesamowita jest przyroda – bujna, dzika, dominująca.

Właściwie dokądkolwiek by się w Gruzji nie pojechało, z bliższej lub dalszej perspektywie widać łańcuchy gór Małego lub Wielkiego Kaukazu, które aż kuszą, by zobaczyć je z bliska.

 

Zdziwienie szóste: ludzie

Gruzini to niesamowity naród. Bardzo dumny, hardy, a jednocześnie gościnny i przyjazny. Łatwo ich urazić, bo nawet drobną krytykę traktują jak osobistą obrazę. Z drugiej strony, kiedy się jest w potrzebie, zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże, pokaże drogę, wymieni koło w aucie. Gruzińskie rodziny funkcjonują w systemie klanowym i mocno patriarchalnym, a role są ściśle określone.

Mężczyźni mają swój świat, kobiety swój i jest to widoczne w każdym aspekcie życia codziennego. Dla mnie na początku był to spory problem, bo nie wszędzie traktowano mnie jako równego partnera, ale z czasem wypracowałam sobie jako taki status. Jestem przecież cudzoziemką, a wiadomo, że cudzoziemców traktuje się zawsze nieco inaczej i na więcej się im pozwala.

 

 

Zdziwienie siódme: jedzenie i picie

Gruzini kochają jeść i kochają pić. Miejscowe jedzenie jest raczej ciężkie i ostre, składające się w dużej mierze z wieprzowiny, wołowiny i baraniny (prawie nie je się drobiu). Kilka sztandarowych potraw bazuje też na raczej tłustych mącznych plackach lub cieście zbliżonym do pierogowego.

Elementem absolutnie koniecznym jest alkohol: wino lub winogronowa wódka, zwaną czaczą. Za to piwo nie jest uważane za alkohol, lecz raczej za napój orzeźwiający i nie ma większej obrazy, niż wznieść toast tym nieszlachetnym trunkiem.

 

Zdziwienie ósme: Polacy

Kiedy przyjechałam do Gruzji, ten kraj dopiero zaczynał być modny w Polsce. Jednak w 2013 roku otwarte zostały bezpośrednie połączenia tanich linii lotniczych i to spowodowało prawdziwy wysyp naszych rodaków, przyjeżdżających tu w ramach krótkich turystycznych wypadów. Język polski bez problemu można usłyszeć w każdej większej miejscowości turystycznej i to niezależnie od pory roku.

Pamiętam, jak w listopadzie trafiłam do kompletnie wyludnionego po sezonie miasteczka we wschodniej Gruzji, gdzie jedynym odgłosem, niosącym się w czarną noc, było śpiewane na głosy „Szła dzieweczkaaaa do laseczkaaaa”… Co ciekawe, Gruzini żywią do nas Polaków bardzo ciepłe uczucia, uważając nas za swoich sojuszników w walce z odwiecznym wrogiem – Rosją. Żeby jednak było jasne, nie przekłada się to w żaden sposób na jakieś preferencyjne traktowanie w sferze turystycznej.

 

Zdziwienie dziewiąte: Morze Czarne i Batumi

Przekonałam się, że Morze Czarne wcale nie jest czarne. Jest natomiast bardzo ciepłe, znacznie bardziej zasolone niż Bałtyk, a gruzińska część plaż to głównie kamienie. Często odwiedzam nadmorskie Batumi, którego nazwa tak mocno kojarzy się nam ze starą piosenką o herbacianych polach.

Cóż, herbacianych pól jest w okolicy jak na lekarstwo, a samo Batumi to chyba najdziwniejsze gruzińskie miasto, które widziałam. Postawiono przerobić je na nowoczesny kurort, stawiając hotelowe drapacze chmur i budując futurystyczne dekoracje. Kosztem ogromnego budżetu zbudowano kilkukilometrową promenadę, obsadzono ją podświetlonymi palmami, postawiono plażowe restauracje i dyskoteki. W centrum powstały nowiutkie pomniki, zbudowano plac z ratuszem na wzór włoskiej piazza, odpalono grające fontanny.

A jednocześnie kilka ulic dalej toczy się równoległe życie głośnej i brudnej gruzińskiej ulicy, z walącymi się domkami i praniem rozwieszanym na sznurach między domami, z babuszkami okutanymi w chusty i żebrzącymi romskimi dzieciakami, z lokalnym bazarem i kierowcami odrapanych taksówek, palącymi papierosa za papierosem.

Tak właśnie wygląda moje życie w Gruzji. Kiedy już wydaje mi się, że zrozumiałam ten kraj, pojawia się kolejne zdziwienie. Gruzja to kraj mocno rozdarty między biedą i marazmem, czyli pozostałościami socjalistycznej mentalności rodem z poprzedniej epoki i bardzo dynamicznym dążeniem do nowoczesności za wszelką cenę.

Oczywiście tęsknię również za Polską, brakuje mi smaku polskich potraw, polskich książek (niech będzie błogosławiony wynalazca e-booków!), rozmów w ojczystym języku. Co kilkanaście tygodni staram się choćby na kilka dni wrócić do ojczyzny i wtedy widzę ją z zupełnie innej perspektywy. Nie przeszkadzają mi nasi podobno szaleni kierowcy czy stan dróg, bo w porównaniu z Gruzją mamy w Polsce raj!

Nauczyłam się też doceniać to, że bez problemu mam tu prąd, ogrzewanie, Internet i ciepłą wodę. Na gruzińskiej prowincji nie jest to sprawa oczywista. Chłonę polskie filmy, książki, muzykę i zabieram ich ze sobą tyle, ile tylko mogę. Jednocześnie przywożę do Polski okruchy Gruzji. Udało mi się już kilka osób zarazić entuzjazmem do gruzińskiej muzyki, gruzińskiego wina, gruzińskiego tańca.

Aby utrwalać te wszystkie okruchy, wyrzucić z siebie emocje i pokazywać Gruzję taką, jaką ją poznałam, piszę także blog (innagruzja.blogspot.com), który już niedługo będzie obchodzić pięciolecie. I na tym właśnie polega moje zdziwienie dziesiąte: nigdy nie przypuszczałam, że obcy mi kraj wywrze na mnie tak wielkie piętno i pozostawi tak trwały ślad.

Danuta Łazarczyk, Gruzja

MP 2-3/2017