post-title O muzycznej rozmowie, która mogłaby trwać wiecznie

O muzycznej rozmowie, która mogłaby trwać wiecznie

O muzycznej rozmowie, która mogłaby trwać wiecznie

Wspomnienie o Zbigniewie Wodeckim

Kiedy byłam dzieckiem, często jeździliśmy z rodzicami do Wielkopolski, do babci i dziadka. I pamiętam, jak któregoś razu, spacerując ulicami małego miasteczka, wraz z koleżankami wypatrywałyśmy Jego!

Żyła tym cała mała Krobia w ówczesnym województwie leszczyńskim. Okazało się bowiem, że On ma tu rodzinę i właśnie przyjechał w odwiedziny. Nawet nie wiedziałyśmy, o co byśmy Go zapytały, ale jako 8-letnie dziewczynki dobrze znałyśmy przeboje, śpiewane przez Zbigniewa Wodeckiego. Wtedy nawet nie sądziłam, że będę mogła Mu kiedyś naprawdę zadać pytania. Stało się tak wiele lat później, kiedy przeprowadziłam z Nim wywiad w Wiedniu.

Po skończonej rozmowie, zdradziłam mu miejsce pochodzenia dziadków, a więc także trochę i moje (w końcu spędzałam tam prawie każde wakacje). I Wodecki bardzo serdecznie zareagował. Opowiedział mi o swojej rodzinie z Wielkopolski, o tym, że rzeczywiście pamięta, jak przyjechał tam w odwiedziny.

To był taki nasz wspólny miły temat do powspominania dawnych czasów. Po ludzku. Bo taki ludzki właśnie był Zbigniew Wodecki, który w maju nieoczekiwanie nas opuścił. I właśnie tak wspominali Go w mediach wszyscy artyści i bliscy współpracownicy.

A miał przecież jeszcze tyle planów! W wywiadzie, którego mi udzielił („Monitor Polonijny”, marzec 2008), mówił, że chciałby napisać oscarową muzykę do filmu. Wierzył, że wszystko jest możliwe. „Wszystko, co sobie kiedyś wymarzyłem, rzeczywiście się spełnia. Kiedyś marzyłem o tym, by napisać muzykę symfoniczną. Proszę sobie wyobrazić, że niedawno dostałem propozycję napisania dużej formy muzycznej na bardzo piękną uroczystość 650-lecia miasta Niepołomice“ – przekonywał Wodecki.

Zaczynał swoją karierę wśród krakowskiej bohemy w „Piwnicy pod Baranami”, z Ewą Demarczyk, zespołem „Anawa”. Ale rozgłos zyskał dzięki piosenkom „Izolda“ i „Zacznij od Bacha“. Potem, jak sam to określił, to już była gra przypadków, gdyż namówiono Go, by nagrał piosenkę do bajki „Pszczółka Maja“, przed czym się strasznie bronił.

„Zbyt często pojawiałem się w telewizji i obawiałem się, że znudzę się publiczności“ – wyjaśniał. Poza tym znał interpretację tego utworu w wykonaniu Karela Gotta, który jest tenorem, On zaś – barytonem. Piosenkę nagrał więc falsetem.

Kiedy pytałam Go, czy ma sentyment do swoich starych przebojów, od razu potwierdził. Wiedział, że te przeboje wielu z nas kojarzą się z młodością i wtedy zaczął się zastanawiać na upływającym czasem. „Czuję się teraz jak świętej pamięci Fogg“ – wyznał rozbrajająco. I z nostalgią wspominał swój największy letni hit „Chałupy“.

„To były pierwsze gołe kobiety w publicznym programie. Było to przyczyną afery – puszczać czy zdjąć z anteny. W końcu puścili. Przyniosło mi to dużą popularność i intratne wyjazdy do Ameryki“ – wspominał Wodecki.

Wtedy, podczas rozmowy, dostrzegłam też inną twarz gwiazdora – trochę może smutnego, trochę samotnego. „Artyści często są izolowani od rzeczywistości, nie jeżdżą tramwajami, pociągami, siedzą zamknięci w hotelach.

Przed występem nie powinni się pokazywać, po występie też nie wypada, więc idą do pokoju, odreagować, napić się wódki w samotności“ – mówił wtedy i argumentował, że jeśli jego występ ma być jakimś wydarzeniem, to nie może siedzieć z widzami w nieskończoność, bo w ten sposób burzy się jakiś pomnik. „Ci goście chętnie ze mną pogadają 5 minut, staną razem do zdjęcia i to im wystarczy“ – przekonywał.

Był subtelny, taktowny, elegancki, wesoły… No i ten Jego głos oraz brzmienie trąbki czy skrzypiec, kiedy na nich grał! Ach!

Panie Zbigniewie, dziękuję za tę rozmowę i muzyczne wzruszenia. Te nie trwały 5 minut, ale całe moje dotychczasowe życie. I na szczęście można do nich powracać. Szkoda jedynie, że nie ma już szans, by naszą rozmowę kontynuować. Z Panem mogłaby ona trwać w nieskończoność.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 6/2017