post-title Jacek Gajewski: „Priorytetem Instytutu jest promocja Polski“

Jacek Gajewski: „Priorytetem Instytutu jest promocja Polski“

Jacek Gajewski: „Priorytetem Instytutu jest promocja Polski“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Od pół roku jest dyrektorem Instytutu Polskiego w Bratysławie, ale na jego rzecz pracuje dłużej – wcześniej w roli wicedyrektora. Z Jackiem Gajewskim, bo o nim mowa, rozmawialiśmy na temat nowych wytycznych, dotyczących działalności tej polskiej placówki, oraz planach na rok przyszły, który będzie obfitować w wydarzenia rocznicowe.

 

Jakimi wydarzeniami żyje obecnie Instytut Polski?

Aby zrozumieć dzisiejszą działalność instytutów polskich na świecie trzeba zacząć od tego, że kilkanaście miesięcy temu poszerzeniu uległo spektrum ich działalności. Zajmują się one szeroko rozumianą promocją Polski i ochroną jej dobrego imienia. W swej pracy kierują się priorytetami i wytycznymi , opracowanymi przez Departament Dyplomacji Publicznej i Kulturalnej w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej.

W tym kontekście kultura stała się tylko jednym z obszarów naszej aktywności. Obecnie kładzie się również silny nacisk na działania z zakresu dyplomacji historycznej, publicznej, ale i promocji polskiego przemysłu kreatywnego, innowacyjności, zmian zachodzących w miastach.

Co jest najważniejsze z Pańskiego punktu widzenia? 

Sprawne działanie instytutu, promującego Polskę, staranie się o to, by Polska miała tutaj dobrą markę.

A nie ma?

Wydaje mi się, że ma.

Na tę dobrą markę zapracował też instytut.

Instytut, obok ambasady, konsulatu honorowego w Liptowskim Mikulaszu, jest jedną z instytucji działających na rzecz promocji Polski na Słowacji. Ale Ministerstwo Spraw Zagranicznych oczekuje aktywności w tym zakresie również od Polonii i Polaków tu mieszkających. W tym celu współpracujemy z Polonią, a także z polonistykami na uniwersytetach w Bratysławie, Bańskiej Bystrzycy, Preszowie, jak również z uniwersytetem w Nitrze, gdzie istnieje lektorat języka polskiego.

Jak ocenia Pan współpracę z Polonią?

Instytut Polski jest otwarty na Polonię. Jest ona zapraszana na wszystkie wydarzenia organizowane przez nas. Co roku rezerwujemy jeden miesiąc na prezentację twórców słowackich polskiego pochodzenia, którzy w ramach projektu Klubu Polskiego „Sztuka z naszych szeregów“ wystawiają swoje prace w galerii instytutu. Współpracujemy z Klubem Polskim i redakcją „Monitora Polonijnego“ przy organizacji różnych imprez.

W tej chwili, korzystając z tego, że popularny jest studencki program Erasmus, dzięki któremu przyjeżdżają tu polscy studenci, staramy się spośród nich wyłuskiwać tych, których prace moglibyśmy prezentować u nas. Mowa tu o studentach zajmujących się np. wzornictwem, muzyką, filmem, a także i tych, studiujących na Politechnice Słowackiej. Polonia jest uznawana za jedną z grup, od których zależy dobre imię Polski, i w tym zakresie instytut pozostaje otwarty na współpracę.

 

Blisko trzy lata temu, na początku swojej misji dyplomatycznej na Słowacji, był Pan wicedyrektorem Instytutu Polskiego, pół roku temu został Pan jego dyrektorem. Mając takie doświadczenie, łatwiej jest realizować wyznaczone zadania?

W swojej pracy odnoszę się do doświadczenia dyplomatycznego, które zyskałem w ciągu 25 lat pracy w MSZ, w polskiej dyplomacji. Pracowałem m.in. w wydziałach politycznych ambasad w Pradze i w Londynie. To są dla mnie doświadczenia, które pomagają mi w pracy na obecnym stanowisku.

Z kolei te, zyskane na stanowisku wicedyrektora, współpraca z poprzednimi dyrektorami – Andrzejem Jagodzińskim, Moniką Krzepkowską – na pewno dały mi wiele. Nauczyłem się, czym jest instytut, jak układa się program, jak współpracować ze słowackimi instytucjami, dzięki którym również i my możemy działać. My przecież nie ograniczamy się tylko do działań prezentowanych w naszej galerii, bibliotece czy czytelni.

Trudno się wymyśla program instytutu?

Nie, jeśli ma się otwartą głowę i wyobraźnię oraz dobry zespół do realizacji tego programu.

 

Zdarza się, że Słowacy podsuną Panu świetny pomysł, jak promować Polskę? 

Na pewno jest sporo działań, w których instytut uczestniczy za sprawą podpowiedzi czy ofert od partnera słowackiego. Od prostego wsparcia informacyjnego, po wskazanie polskiego artysty, uczestnika danego wydarzenia czy zaangażowanie finansowe,. Wszystko zależy od rozmowy ze słowackim partnerem, który ma nas przekonać o zasadności takiego wsparcia.

 

Które z inicjatyw słowackich uważa Pan za najbardziej korzystne dla prezentacji dobrego wizerunku Polski, a jednocześnie atrakcyjne dla słowackiego widza? 

Jest bardzo dużo inicjatyw słowackich, w które się angażujemy. Chodząc po Bratysławie, zwiedzając miasto, bywam świadkiem różnych imprez. Pamiętam na przykład pierwszą edycję Białej Nocy w Bratysławie: jesienny deszczowy dzień, a Bratysława pełna ludzi! Wtedy powiedziałem sobie, że w kolejnej edycji tego wydarzenia i my weźmiemy udział, co stało się faktem.

Z kolei w ubiegłym roku byłem na Nocy Naukowców w Starej Hali Targowej, a w tym roku bez wahania zgodziłem się na udział instytutu w tegorocznej edycji, ponieważ zobaczyłem , jak atrakcyjna jest ta impreza. Dobrym przykładem działań jest zainicjowany przez poprzedniczkę Dzień Dziecka, który na stałe wszedł do kalendarza działań instytutu. Takich przykładów można mnożyć.

A która impreza jest Panu najbliższa?

Jako szef instytutu nie mogę powiedzieć nic innego niż to, że wszystkie są mi bliskie.

 

Próbuję się dowiedzieć, jakie ma Pan upodobania, bo przecież każdy człowiek jest inny, interesuje się różnymi rzeczami. Kolejni dyrektorzy – każdy w szczególny sposób – zostawiają po sobie ślad w programie instytutu. Co Pana interesuje? 

W tym kontekście interesuję się tym, co można wykorzystać w działaniach instytutu. Staram się obserwować, co ciekawego dzieje się w Polsce, i co może być interesujące dla publiczności słowackiej. To, co mnie zainteresuje, w fazie realizacji musimy potem dostosować do rekomendacji MSZ.

Chciałbym zorganizować spotkania dla szerokiego kręgu osób – historyków, nauczycieli, rysowników i studentów grafiki, poświęcone polskiemu komiksowi historycznemu. Jest to pewien fenomen, który zarówno pod względem artystycznym, jak i niesioną treść, związaną z wydarzeniami i osobami historycznymi, jest – moim zdaniem – polską specjalnością.

Mam też pewną orientację, co w tym zakresie dzieje się w Europie Środkowej, jakie komiksy wychodzą w Czechach, czy na Węgrzech. Wiem, co powstaje w Europie Zachodniej. I myślę, że na tle tego wszystkiego mamy się czym chwalić. Nie tylko dlatego, że wydajemy komiks historyczny, ale i dlatego, że niesie on wartościowe treści. Jest on często wykorzystywany jako pomoc dydaktyczna. Dla Słowaków taki komiks historyczny mógłby stanowić atrakcyjną inspirację.

Jakie plany ma Instytut Polski na rok przyszły?

Przyszły rok jest szczególny i dla Polski, i dla Słowacji. Dla nas Polaków będzie to rok ważny ze względu na 100-lecie odzyskania niepodległości. Rocznicę tego wydarzenia i całego procesu wydarzeń związanych z odzyskaniem i utrzymaniem niepodległości będziemy upamiętniać przez kilka kolejnych lat, aż do 2021 roku.

Planując nasze wydarzenia z tym związane, będziemy się starali wpisać w ważne słowackie rocznice: 100-lecie wspólnego państwa z Czechami, czyli Czechosłowacji, 50-lecie Praskiej Wiosny i 25-lecie niepodległości. W związku z tym mamy pewne pomysły, które zamierzamy realizować wspólnie zarówno zAmbasadą RP, jak i partnerami słowackimi. Na pewno będzie to prezentacja polskiej sztuki – w dwóch lub trzech wydaniach – w galerii Instytutu Polskiego, ale i podczas triennale plakatu w Trnawie.

Planujemy też prezentację polskiego folkloru, a w porozumieniu z organizatorami imprez filmowych odbędzie się przegląd dobrego współczesnego kina polskiego. Będzie także cykl prelekcji historycznych. Mamy sporo pomysłów, część już jest realizowana, inne zaś są w ostatniej fazie przygotowań. Z drugiej strony nie możemy zapominać, że poza uroczystościami toczy się codzienne życie i musimy na nie reagować z naszą aktualną ofertą.

 

Stawia Pan na większą liczbę wydarzeń czy raczej mniejszą, ale hucznych, tak jak to miała w planach Pańska poprzedniczka? 

Są różne szkoły, jeśli chodzi o promowanie Polski, najważniejsze, żeby były skuteczne i wypełniały priorytety określone w Warszawie. A czy to będzie jednorazowa, głośna, być może droga impreza, czy raczej wsparcie kilku mniejszych – każde rozwiązanie ma swoje plusy i minusy.

Podczas trzech lat pracy w Bratysławie zaobserwowałem, że warto inwestować w coś trwałego, co ma szansę zyskania dobrej marki promującą Polskę. I taki charakter mają np. cykliczna impreza promująca Polskę czy książka poświęcona Polsce.

 

Jak po trzech latach postrzega Pan Słowację? Zadomowił się Pan tu, ma swoje ulubione miejsca?

Bratysławę i Słowację znałem już wcześniej, więc nie było tu zaskoczenia miastem, ani ludźmi. Ale jeśli miałbym mówić o tym, co zrobiło na mnie wrażenie, to mnóstwo ofert, jak spędzić wolny czas. Przed przyjazdem do Bratysławy mówiłem sobie, że jeśli nic tu nie będzie się działo, to wyskoczę do Wiednia, Pragi czy Budapesztu.

Nie muszę tego robić. Jeśli jadę do tych miast, to dlatego, że chcę zobaczyć coś konkretnego, ale nie dlatego, że nudzi mi się w Bratysławie. Poza tym Bratysława jest fajnym miejscem, skąd można wyruszać na wycieczki po zamkach, winnicach czy górkach.

 

Co z tej oferty na czas wolny w Bratysławie Panu najbardziej przypadło do gustu?

Od czasu, kiedy tutaj jestem, nie opuściłem żadnej z wystaw w Słowackiej Galerii Narodowej. Odkryciem dla mnie była wystawa o szkole koszyckiej, którą później widziałem też w Krakowie w Międzynarodowym Centrum Kultury. Lubię chodzić na koncerty, nie tylko polskie, które odbywają się w Muzeum Handlu. W Bratysławie jest też fantastyczna scena bluesowa, czego nie mogę powiedzieć o codziennej ofercie jazzowej.

Są tu, owszem, jazzowi wykonawcy, są festiwale, ale brakuje możliwości, by po prostu pójść na wino, piwo i posłuchać jazzu. A propos wina – Polaków zawsze zaskakuje to, że Słowacja to kraj wina. Staram się moich polskich znajomych o tym przekonać i kiedy proszą mnie, abym im przywiózł słowackie piwo, robię im niespodziankę w postaci świetnego słowackiego wina.

Ma Pan ulubione dania słowackie?

Lubię haluszki, kaczkę, ale zdecydowanie najbardziej polubiłem szulańce.

 

A ulubione miejsca?

Lubię oba brzegi Dunaju, zwłaszcza nabrzeże Petržalki. Ale przed lub po sezonie, kiedy jest już trochę mniej ludzi. Dunaj, ładna pogoda i piękne widoki to gwarantowany relaks! Każdy, kto przyjeżdża do mnie w odwiedziny, zalicza też kawiarnię UFO, żeby móc obejrzeć Bratysławę i okolice.

Wtedy się przekonuje, jak rozciągnięte jest to miasto, że za jedną górką jest druga, a potem kolejna i kolejna. Jeśli chodzi o oferty kulturalne, moim ulubionym miejscem jest Studio Lasicy i Satinskiego.

 

Mieszka Pan w samym centrum Bratysławy…

I w kapciach chodzę do roboty (śmiech).

 

Często się to zdarza? (śmiech) 

To duże udogodnienie mieszkać tak blisko pracy, bo zawsze można skontrolować, co się dzieje w instytucie. W Pradze i Londynie potrzebowałem trochę czasu, żeby dotrzeć do pracy. Tutaj nadarzyła się okazja – odziedziczyłem mieszkanie po moim poprzedniku, Tomku Grabińskim.

Śmieję się, że raz w tygodniu muszę przewietrzyć samochód, który stoi zaparkowany w garażu. Poza małymi wyjątkami wszędzie mogę dotrzeć pieszo. Wszystko, czego potrzebuję do życia, zarówno jeśli chodzi ofertę zawodową, jak i wolny czas po pracy, sklepy, centra handlowe, galerie czy teatry, jest na wyciągnięcie ręki.

Małgorzata Wojcieszyńska
ZdjęciaStano Stehlik

MP 11/2017