post-title SĽUK kontra „Śląsk“

SĽUK kontra „Śląsk“

SĽUK kontra „Śląsk“

czyli fascynacje folklorem Martiny i Kasi

Kolorowe suknie, szeleszczące halki i lekkość motyla, a wszystko to z temperamentem i przytupem. Tak w skrócie można by opisać sceniczne występy pięknych dziewczyn, które swoje życie związały z folklorem. Jedna z Zespołem Pieśni i Tańca „Śląsk“ im. Stanisława Hadyny, druga z Ludowym Zespołem Artystycznym SĽUK.

Jest wrześniowe popołudnie. Niby zwykły roboczy dzień, ale nas czeka coś niezwykłego! W Teatrze Miejskim P.O. Hviezdoslava w Bratysławie panuje ruch. Na korytarzu wieszaki, utrzymujące kilogramy barwnych kostiumów. Dziś tu swoje występy mają dwa najważniejsze zespoły ludowe: jeden polski, drugi słowacki.

I nie będzie to pojedynek SĽUK kontra „Śląsk”, ale efekt współpracy w ramach projektu „Helokanie Południa“. Będzie się działo!


Przygotowania do tego występu poprzedzały kilkumiesięczne próby, ponieważ zespół SĽUK ma tego wieczoru, oprócz swojego repertuaru, zaprezentować dwa polskie tańce. Właśnie trwają ostatnie próby przed wieczornym koncertem galowym. Z głośników słychać głos reżysera, co chwilę ktoś wchodzi na scenę i schodzi z niej.

A tancerze w sportowych strojach ćwiczą ostatnie hołubce czy podskoki. W tym przedkoncertowym zamieszaniu udaje mi się porozmawiać ze słowacką tancerką Martíną Nadzamovą i jej polską koleżanką Katarzyną Grysko.

 

Jak pokochać folklor?

Obie panie żyją swoją pracą, choć ich drogi do reprezentacyjnych zespołów ludowych były zupełnie inne.

Martina Nadzamová dzięki swojej babci folklorem przesiąkła już w dzieciństwie. „Wszystkie rymowanki, przyśpiewki i cały świat babci z czasów jej młodości był częścią również mojego dzieciństwa“ – wspomina Martína, która pochodzi z małej wsi koło Michaloviec.

Nic więc dziwnego, że mała Martínka już w wieku 6 lat tańczyła w dziecięcym zespole: najpierw w „Zemplinčiku”, później w „Zemplinie”.

 

Z kolei Kasia Grysko, mimo że urodziła się i wyrastała na Śląsku, tamtejszymi tradycjami nie przesiąkła – jak sama przyznaje – na wskroś. „Jestem tak zwanym krojcokiem: tata jest Ślązakiem, mama zaś pochodzi spod wschodniej granicy, w związku z tym te bardzo bogate tradycje, z których Śląsk słynie, nie były u nas w domu aż tak mocno kultywowane“ – wspomina Kasia i dodaje, że rozpoczynając naukę szkolną, była jednym z niewielu dzieci, które posługiwały się czystym językiem polskim, a nie gwarą.

Co ciekawe, pasją do folkloru zaraziła ją nauczycielka w szkole baletowej, do której nasza bohaterka uczęszczała.

Jak Martína do SĽUK-u się dostała

Jak doszło do tego, że obie panie tańczą w profesjonalnych zespołach ludowych? Martína Nadzamová już w szkole średniej wiedziała, że chce swoje życie poświęcić tańcowi ludowemu. Aby umiejętności taneczne były poparte wiedzą, podjęła studia na bratysławskiej artystycznej szkole wyższej – Vysokej škole muzických úmeni. Będąc już w Bratysławie, chciała tańczyć w zespole ludowym. Myślała o SĽUK-u, ale nie od razu nabrała odwagi, by zabiegać o miejsce w nim.


„Wydawało mi się to nieosiągalne, dlatego będąc na pierwszym i drugim roku studiów, nawet nie podchodziłam do konkursów“ – wspomina. Zastrzega, żeby jej źle nie zrozumieć, ale wtedy uważała się za tancerkę ludową, a przecież SĽUK prezentuje również klasyczny repertuar, więc chciała się lepiej przygotować do konkursu. No i się powiodło. Od trzech lat tańczy w szeregach tego reprezentacyjnego zespołu. Taniec godzi ze studiami, ponieważ profesorowie wyrazili zgodę na jej indywidualny tok studiów.

 

„Śląsk” na otarcie łez?

Początki Kasi z zespołem „Śląsk” też sięgają szkoły średniej. Szkołę baletową kończyła specjalnym występem, który obserwowali dyrektorzy różnych instytucji kulturalnych, między innymi z zespołu „Śląsk”. I właśnie dyrektor tego zespołu upatrzył sobie tancerkę Kasię i jeszcze dwóch chłopaków, proponując im pracę w zespole. Dla niej to była tylko alternatywa, gdyż młodziutka Kasia marzyła o aktorstwie i właśnie złożyła papiery do krakowskiej szkoły teatralnej.


„Przyjęcie propozycji od dyrektora Śląska uwarunkowałam niedostaniem się do szkoły moich marzeń“ – wspomina. Później okazało się, że egzaminy wstępne na wydział aktorski były dla niej olbrzymią lekcją pokory. „Aktorka Anna Polony, zasiadająca w komisji egzaminacyjnej, sprowadziła mnie na ziemię i powiedziała, że to jeszcze nie jest ten moment, bym mogła się uczyć w tej szkole“ – opisuje.

Wtedy obiecała sobie, że drugie podejście zrobi za rok. „Ale w ciągu tego roku taniec mnie tak pochłonął, mieliśmy też wiele ciekawych występów za granicą, dotarliśmy nawet do mojej wymarzonej Japonii, że przestałam myśleć o aktorstwie“ – opisuje z uśmiechem. Ze „Śląskiem” związana jest już 16 lat!

 

Ach, te podróże!

Co ciekawe, w zespole pracował też mąż Kasi Grysko, klarnecista, z którym przez jakiś czas występowała na jednej scenie. W tym czasie na świat przyszedł ich syn Antoś, dla którego na dwa lata zrezygnowała z tańca. Powrót na scenę był trudny, szczególnie kondycyjnie, choć nie ukrywa, że problemem stały się głównie wyjazdy, które skazują ją na tęsknotę za sześciolatkiem.

Kiedy mi o tym opowiada, widzę w niej nie tylko rozpromienioną dziewczynę, wspaniałą tancerkę, ale i odpowiedzialną mamę. Uświadamiam sobie, że dziś widzimy się w Bratysławie, a następnego dnia zespół znów będzie w podróży: przed nim Budapeszt i Zagrzeb. Dla mojej rozmówczyni to nie tylko wielkie emocje, próby, występy, oklaski czy zwiedzanie nowych miejsc, ale i smutek spowodowany rozłąką z najbliższymi.

Taniec butelkowy czy krakowiak?

Obie moje rozmówczynie są swoją pracą zachwycone, dla obu to zawód i pasja jednocześnie. Ogromna satysfakcja i spełnione marzenia. Kiedy pytam je, które tańce są ich ulubionymi, Martína przyznaje, że ma słabość do tych wschodniosłowackich, czyli pochodzących z jej rodzinnego regionu.

Na pierwszym miejscu stawia taniec tzw. butelkowy, a zaraz potem gorala. „W tych tańcach widać, jakie kiedyś były kobiety: dumne, powściągliwe, a z drugiej strony jak one reagowały na mężczyzn!“ – zachwyca się Martína i poleca, by zwrócić uwagę podczas występu SĽUK-u na klaszczących mężczyzn i tańczące do rytmu dziewczyny.

Kasia kocha tańce, które opowiadają jakąś historię. Do jej ulubionych należy krakowiak, w którym pojawiają się Tatarzy, porywane są dziewczęta, a potem jedna z nich obnaża tatarskiego wodza, zdejmując mu z głowy czapkę. „To jest fabularnie ciekawa historia, w której ujście znajduje moja aktorska natura“ – mówi, a po chwili dodaje, że tańce, w których dziewczęta kokietują chłopaków, mają mocny emocjonalny charakter. Do takich należy też suita tańców rzeszowskich, które Kasia uwielbia.

Tancerki-nauczycielki

Co ciekawe, obie panie, oprócz codziennych wielogodzinnych obowiązków, czyli rozgrzewek, prób, występów, swój czas poświęcają jeszcze pracy z dziećmi i młodzieżą. Obie są bowiem nauczycielkami tańca. Martína uczy maluchy w bratysławskim zespole „Prvosienka” oraz dorosłych w zespole „Gymnik”.

Kasia z kolei postawiła na taniec współczesny, do którego przemyca też elementy folkloru. „Napisałam projekt, przedstawiłam go dyrekcji Domu Kultury „Karolinka” w moim rodzinnym Radzionkowie, a ten został przyjęty z aprobatą“ – opisuje i z dumą dodaje, że zespół właśnie świętuje swoje pięciolecie.

 

Oberek i polonez po słowacku

Dzięki wyjątkowemu projektowi „Helokanie Południa“ panie mają okazję się poznać, a my jesteśmy świadkami tego momentu. Przed nimi występ na tej samej scenie! Trzeba jednak przyznać, że tego wieczoru niewątpliwie trudniejsze zadanie ma Martína, ponieważ ona i jej koledzy zatańczą dwa polskie tańce: poloneza i oberka.

Pytam ją więc, jak jej się tańczy polskie narodowe tańce, a ona mi opowiada, jak w polonezie odczuwa jego niesamowitą majestatyczność i chwali przestrzenną kompozycję choreograficzną. „To coś innego niż tańce słowackie, inny temperament“ – konstatuje, ale też dodaje, że oberkiem jest zaskoczona. „To niesamowite, jak wysoko mnie w tym tańcu podnosi partner, nawet nie sądziłam, że na takich wysokościach będę latać“ – śmieje się.

Polski żywioł w słowackim wykonaniu

Kasię pytam, czy kiedykolwiek tańczyła słowackie tańce, a ona wspomina pracę z najsławniejszym słowackim choreografem Jurajem Kubanką, który specjalnie dla „Śląska” przygotowywał układy taneczne. W programie „Ze Śląskiem w Europie“, który powstał w czasie, gdy Polska weszła do do strefy Schengen, tancerze przedstawiali tańce różnych krajów europejskich, w tym również te słowackie. Takie inicjatywy z pewnością bardzo zbliżają i otwierają nowe możliwości współpracy. Jedną z nich jest właśnie projekt „Helokanie Południa“.

Pytam więc Kasię, jak jej się podobają polskie tańce w wykonaniu Słowaków. „Obserwowaliśmy ich na wspólnej próbie i odczuwaliśmy wzruszenie, widząc, jak świetnie tańczą“ – opisuje moja rozmówczyni i chwali technikę tańca słowackich kolegów, którzy w nowych dla siebie tańcach potrafili dodatkowo pokazać autentyczne emocje.

„To niesamowite, zobaczyłam tam nasz polski żywioł, a to nie lada wyzwanie, które ci ludzie potrafili unieść. Oni naprawdę zatańczyli nasze tańce narodowe na takim poziomie, jak to robią Polacy, choć nam się wydawało, że to potrafią tylko Polacy“ – podsumowuje z uśmiechem.

Małgorzata Wojcieszyńska
ZdjęciaStano Stehlik

MP 10/2017