post-title Dagadana – głośno o swoich marzeniach

Dagadana – głośno o swoich marzeniach

Dagadana – głośno o swoich marzeniach

 WYWIAD MIESIĄCA 

W lutym i marcu, po wydaniu w Niemczech płyty „Meridian 68“ zespół Dagadana w składzie: Dagmara Gregorowicz, Dana Wynnytska, Mikołaj Pospieszalski, Bartosz Mikołaj Nazaruk wybrał się na tournéepo Niemczechi Austrii.

Na trasie była też Bratysława. Pojawiła się więc okazja, by porozmawiać z tymi niebanalnymi artystami, którzy występowali już w 21 krajach świata i zdobyli w 2011 Fryderyka w kategorii: album roku oraz kilka nominacji do tych prestiżowych nagród muzycznych!

 

Jak oceniacie bratysławski koncert?

Daga: Publiczność słowacka jak zawsze bardzo ciepło nas przyjęła. Do Bratysławy przybyli też i inni nasi przyjaciele, na przykład znajomy z radia z Budapesztu. Była to wielka przyjemność, że mogliśmy grać dla tak szerokiej publiczności.

 

Zespół istnieje 10 lat. Jak świętujecie ten jubileusz?

Daga: Będziemy grali bardzo dużo koncertów, także z orkiestrą Filharmonii Gorzowskiej, z Poznań Jazz Philharmonic Orchestra, no i szykujemy nowy materiał, by to 10-lecie hucznie świętować.

 

Troje członków zespołu, każdy z innego zakątka Polski, a jedna osoba z Ukrainy. Na tym polega fenomen Waszej muzyki, że każdy z Was wnosi coś ze swojego regionu?

Daga: Każdy z nas przynosi na próby jakieś utwory, czy to przekazywane ustnie przez nasze babcie i dziadków, czy też znalezione w archiwach. Ja na przykład jestem poznanianką i jestem z tego powodu bardzo dumna. Staram się pokazywać folklor swojego regionu.

 

 

Zachwycił mnie właśnie utwór „Rano raniusieńko“.  Skąd jest konkretnie?

Daga: Z Biskupizny, czyli okolic Gostynia. Ten mikroregion tworzy 13 miejscowości, a jego centrum jest Krobia. Co ciekawe folklor tam ma się doskonale, zachowały się stroje, są tam dudziarze, zespół pieśni i tańca, kilkoro bardzo dobrych śpiewaków, którzy przekazują tradycje śpiewacze dalej. Tam folklor po prostu żyje! Odbywają się potańcówki, a młodzież chce się uczyć swojej gwary, tradycji, zwyczajów.

 

Pewnie dlatego przypadł mi do gustu ten utwór, ponieważ pochodzi z regionu, w którym spędzałam dzieciństwo u dziadków! A skąd pochodzi męska część zespołu?

Mikołaj: Jestem z Częstochowy, przez jakiś czas mieszkałem w Krakowie. Jestem na etapie poznawania kultury naszego regionu, która była trudno dostępna, ponieważ nie została dobrze zarchiwizowana. Wychowywałem się na soulu i jazzie, ale dzięki rodzicom, którzy zaczęli zgłębiać tajniki okolic Radomia, Kielecczyzny, otworzyłem się na rytmy wielu regionów, co słychać na naszej płycie, na przykład w utworach z Kurpiów.

 

Bartek: Ja jestem z Suwalszczyzny. Bardzo długo grałem muzykę żydowską, klezmerską i na tej bazie buduję rytmy w zespole. Na Suwalszczyźnie charakterystyczny jest śpiew wielogłosowy, ale ja, jako perkusista, jedynie sobie podśpiewuję dla przyjemności.

 

Ponieważ mieszkacie w różnych regionach Polski, nasuwa się pytanie, gdzie się spotykacie?

Bartek: Czasami we Wrocławiu, czasami Krakowie, Poznaniu czy w Warszawie, gdzie aktualnie mieszkam. Na szczęście do każdego z tych miast można się dostać bez problemu.

 

To musi być pasja, wspólnota dusz, skoro nie straszne Wam kilometry do pokonania.

Bartek: Dobrze nam ze sobą w tej konstelacji osobowej i muzycznej. To jest dobra energia, a każdy chyba w swoim życiu czegoś takiego szuka.

Ukraińską twórczość wnosi do zespołu Dana czy też inspiracje czerpiecie podczas wizyt na Ukrainie?

Daga: Dana ma bardzo dużo pięknych utworów ukraińskich, bo u nich tradycja jest bardzo żywa. Wystarczy że ktoś tam w knajpie zacznie śpiewać, a dołączają się do niego inni. W Polsce ludzie się wstydzą śpiewać razem, a na Ukrainie jest to normlane. Ba, oni nawet śpiewają na wiele głosów!

 

Na bratysławskim koncercie wykonaliście też przejmujący utwór, przywołujący wydarzenia na Majdanie. Czy ten ukraiński głos Dany z Waszego zespołu może uwrażliwić na to, co dzieje się w tym kraju?

Dana: Tak, wykonywanie takiej muzyki jest ważne, żeby przekazywać ludziom informacje o tym, co dzieje się na Ukrainie. Głos mojego kraju w kontekście światowym jest słabo słyszany, szczególnie w zderzeniu z rosyjską propagandą. W 2014 roku nie byłam w stanie grać koncertów, ale potem zrozumiałam, że powinnam. Wtedy prosiłam ludzi, żeby pochopnie nie wyrabiali sobie zdania na temat tego, co się dzieje w moim kraju, bo wiedziałam, że w świat wychodziły informacje nieprawdziwe. Na przykład w Niemczech mówiło się, że na Majdanie są naziści. W Polsce z kolei zaczęły się pojawiać artykuły na temat Bandery, czyli na temat trudnych czasów naszej wspólnej historii okresu wojny.

 

A dzisiaj o co prosisz?

Dana: Dzisiaj proszę o modlitwę o pokój. Ukraina jest w stanie wojny. Europa jest tym tematem zmęczona, a przecież na Ukrainie codziennie giną ludzie. Przez tę wojnę już nie ma tysięcy ludzi! Ci, którzy wracają z wojny, wracają z bagażem trudnych doświadczeń. Zwracam też uwagą na to, co dzieje się w Syrii.

 

 

Muzyka w tym pomaga?

Dana: Niewątpliwie. Muzyka i kultura w ogóle. To ważny element tożsamości człowieka.

 

Czy Waszą receptą na sukces jest łączenie dwóch narodów? 

Daga: Nie zastanawiamy się, jak definiować słowo „sukces“, tylko staramy się być naturalni w tym, co robimy. W taki sposób jedynie jesteśmy w stanie być oryginalni. Gdybyśmy chcieli grać teraz rock and roll czy muzykę dyskotekową, pewnie by nam to nie wyszło, ponieważ nie czujemy takiej muzyki. Wypadkową naszej twórczości jest to, że mamy podobny gust muzyczny, choć każdy z nas słucha też innej muzyki, której elementy wplata do wspólnej twórczości. Jesteśmy szczerzy w tym, co wykonujemy, i to chyba jest recepta na sukces. Jesteśmy zadowoleni z tego, co robimy, i tę radość widać, dlatego ludzie chcą nas oglądać, słuchać, zapraszać. Występowaliśmy już w 21 krajach świata!

 

Mówisz, że nie moglibyście grać muzyki dyskotekowej, a ja natknęłam się na opis Waszej muzyki, w której recenzent odnajduje elementy „disco kiczu”.

Daga: Ktoś kiedyś tak napisał, ale ja się z tym nie do końca mogę zgodzić. Owszem, podczas naszych występów czasami pojawiają się na scenie zabawki, bo lubimy żonglować stylami. I tak oto może pojawić się muzyka klasyczna z elementami funku czy rocka, czyli to, co w danej chwili uważamy za ciekawe rozwiązanie, przełamanie stylistycznych barier. Nie boimy się eksperymentować. To mieszanka wybuchowa, która w jakiś dziwny sposób się skleja i tworzy jedną całość. Jakiś element sprawczy powoduje, że u nas wszystko może funkcjonować obok siebie, co można było zauważyć na koncercie: każdy utwór jest inny, ale cała dramaturgia jest zachowana.

 

Co Wam otworzyło drzwi do kariery? Pierwsze Fryderyki?

Daga: Tych, którzy nas nie znali, mogła przekonać nagroda czy nominacja. Ale na zainteresowanie zasłużyliśmy sobie pracą u podstaw: dużą liczbą koncertów w małych i dużych miastach. Tak staraliśmy się dotrzeć do ludzi. To taki los muzyka – w podróży z tobołkami, instrumentami, w autobusach, samochodach, pociągach, byle dotrzeć do celu. Byle zagrać. Nie ważne, czy dla trzech osób, czy dla 11 tysięcy.

 

Udało Wam się dotrzeć do Chin. Jak to się robi? 

Daga: Czujemy bardzo silną opatrzność Bożą nad sobą. Trochę to jest wymodlone, trochę wypracowane. W przypadku Chin odezwała się do nas ambasada RP w Chinach, która zaprosiła nas do występu w chińskiej telewizji sportowej przed jednym z meczów z okazji Euro 2012. Występowaliśmy też podczas Dni Polskich w tamtejszej ambasadzie. Pomyślałam sobie wtedy, że skoro lecimy tysiące kilometrów, to w Chinach moglibyśmy zostać dłużej. Poprosiłam o kontakty różnych klubów czy dziennikarzy. Jako menadżer zabiegałam o to, żeby odbyć jak najwięcej spotkań z publicznością i dziennikarzami. I to się nam opłaciło. Zespół ciężko pracował, wstawaliśmy każdego dnia o 5 czy 6 rano i pracowaliśmy do późnych godzin nocnych.

 

Aż stał się cud?

Daga: Wtedy poznaliśmy muzyków – jednego Chińczyka i dwóch Mongołów. Pod koniec pobytu udało nam się zagrać wspólny koncert dla głównego radia chińskiego. Po tym koncercie pytano nas, gdzie można kupić naszą wspólną płytę. I w mojej głowie zaczęło się kotłować. Wszyscy marzyliśmy, żeby do tych Chin wrócić. Wiedziałam, że tak muszę wszystkim pokierować, by się to udało. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, ile czasu i trudu to będzie kosztowało, to może bym się zawahała. Udało nam się tam wrócić, udało nam się nagrać wspólną płytę, udało nam się sprowadzić chłopców do Polski i zagrać wspólny koncert we Francji.

 

To chyba olbrzymia satysfakcja?

Daga: Nigdy bym nie przypuszczała, że nagramy album z Chińczykiem i Mongołem, którzy w ogóle nie mówią po angielsku i będziemy się jakoś dogadywać. Zdarzyła się rzecz niesamowita. Dla nas to wielka radość. Ciekawe, co przyniosą kolejne lata. Każda płyta jest dla nas niespodzianką, sami siebie odkrywamy.

 

Udowodniłaś, że Twoja pozytywna zachłanność się opłaca!

Daga: Tak, to taki głód, który każdy z naszego zespołu ma w sobie i nie boimy się głośno mówić o swoich marzeniach. Te marzenia nas mobilizują do tego, by iść do przodu. Mamy świetną pracę i jesteśmy z tego powodu szczęśliwi.

 

To już jest ten etap, że żyjecie z muzyki?

Daga: Tak. Robimy też różne poboczne projekty muzyczne. Nie jest to łatwy kawałek chleba. Z tego, co zarabiamy, dużo inwestujemy, żeby płyta była nagrana na przykład w świetnym studio. Zależy nam na tym, żeby finalny produkt muzyczny był najlepszej jakości. Zawsze wspominam też naszych mecenasów, którzy w nas wierzą. Na przykład koncert bratysławski nie odbyłby się, gdyby nie wsparcie Instytutu Polskiego, a całą trasę wsparł Instytut Adama Mickiewicza. Gdyby nie on, nie moglibyśmy dotrzeć do wielu cudownych miejsc i spotkać się ze wspaniałą publicznością.

Małgorzata Wojcieszyńska

Zdjęcia: archiwum zespołu

MP 4/2018