post-title Z czterema językami słowiańskimi za pan brat

Z czterema językami słowiańskimi za pan brat

Z czterema językami słowiańskimi za pan brat

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Maria Magdalena Nowakowska trafiła do Bratysławy w 2001 roku jako lektor języka polskiego i pozostała tu prawie siedem lat. Potem pracowała w Lublanie, obecnie w Pradze. I choć wszędzie odnosi sukcesy, to jednak więzi ze Słowacją mają dla niej szczególny charakter. A my nie ukrywamy zadowolenia, że z Klubem Polskim, a konkretnie z redakcją „Monitora Polonijnego“ ściśle współpracuje, bez względu na miejsce zamieszkania.

„Majka jest jeszcze w Słowenii?“ – zapytał mnie niedawno pewien znajomy, mieszkający od wielu lat w Bratysławie. Chodziło o „naszą“ Majkę, czyli Marię Magdalenę Nowakowską – byłą lektor języka polskiego na Uniwersytecie Komeńskiego w Bratysławie, która pracowała tu przed laty. Ze środowiskiem tutejszej Polonii się zżyła, nawiązała wiele przyjaźni, nic dziwnego, że o nią pytają.

Redakcja „Monitora“ ma z nią stały kontakt, gdyż od wielu lat współtworzy nasze pismo i dba o poprawność językową tekstów w nim publikowanych. A ponieważ jej losy interesują naszych rodaków mieszkających na Słowacji, postanowiłam spotkać się z nią w Pradze, gdzie pracuje i mieszka od blisko czterech lat.

 

7 lat w Bratysławie!

Umawiamy się przed Instytutem Polskim w Pradze, czyli na starówce. Stąd mamy blisko na Uniwersytet Karola, gdzie uczy studentów. Zanim ją tam odprowadzimy, siadamy w jednej z praskich kawiarni, by porozmawiać. Tematów do omówienia jest sporo, czas niebłaganie biegnie, a my przecież dawno się nie widziałyśmy! Z Majką rozmawiać można godzinami, a i tak czasu nie starczy, by omówić wszystko. Ta energiczna kobieta jak zawsze sporo ma na głowie. Właśnie przygotowuje studentów do egzaminów, pytam więc, czy jest w stanie powiedzieć, ilu obcokrajowców nauczyła języka polskiego do tej pory.

Chwilę się zastanawia, pytanie nie jest łatwe, a szacunki są orientacyjne. Przez jej zajęcia przeszło kilkuset studentów uczących się polskiego na uczelniach w Bratysławie, Lublanie i Pradze. Co ciekawe, najdłużej pracowała w Bratysławie. „Pracownik jest wysyłany na zagraniczną uczelnię na cztery lata, z możliwością przedłużenia na rok. Mnie się udało osiągnąć rekordowy wynik prawie siedmiu lat!“ – opisuje Majka.

Od razu pytam, które miejsce wspomina najmilej, ale ona dyplomatycznie odpowiada, że każde było inne. Przypuszczam jednak, że ponieważ w Bratysławie spędziła najwięcej czasu i był to jej pierwszy zagraniczny przystanek zawodowy, iż to miejsce jest przez nią traktowane wyjątkowo. Nie mylę się, gdyż właśnie w Bratysławie nawiązała wiele przyjaźni, tu uczestniczyła też w życiu polonijnym, a dzięki „Monitorowi“, którego jest pierwszą czytelniczką, ze Słowacją jest związana nieustannie. „Upłynęło już 11 lat od mojego wyjazdu z Bratysławy, a ja nadal współpracuję z redakcjąMonitora i dzięki temu wiem, co się u was dzieje“ – konstatuje moja rozmówczyni.

 

Trzy kraje, trzy Polonie

Kiedy rozmawiamy o Polonii, proszę moją rozmówczynię, by mi opowiedziała o niej, jak żyje w krajach, w których jej przyszło mieszkać. Dowiaduję się, że ta w Słowenii jest bardzo nieliczna; widywała się z nią podczas uroczystości w ambasadzie RP. Z kolei w Czechach jest zatrzęsienie Polaków.

Oprócz związku Polaków na Śląsku Cieszyńskim jest kilka organizacji w samej Pradze. „Tu jest sporo młodych ludzi, którzy otwierają swoje biznesy, przyjeżdżają w poszukiwaniu pracy, bo Praga jest modna“ – mówi Majka i przyznaje, że nie łączą ją z nimi jakieś szczególne więzi, zna ich bardziej z grup dyskusyjnych na portalach społecznościowych czy z okazjonalnych spotkań w ambasadzie.

Przekonuję się więc po raz kolejny, że Słowacja, również w aspekcie więzi z rodakami, ma w sercu Majki znaczenie szczególne. „To trochę tak jak ze wspomnieniami z młodości, do których człowiek wraca z nostalgią“ – ocenia.

 

Przypadek

Zadaję mojej rozmówczyni pytanie, czy jakoś sobie wcześniej obmyśliła plan na życie, które wydaje się bardzo ciekawe. No bo któż by nie chciał jeździć po różnych krajach, zatrzymywać się w nich na kilka lat, pracować, zwiedzać, zapoznawać się z realiami życia w nich panujących, nawiązywać znajomości i uczyć się nowych języków?

To wymarzone zajęcie dla ludzi żądnych przygód, otwartych. „To zupełny przypadek“ – kwituje Majka, która o możliwości podjęcia pracy na bratysławskim uniwersytecie dowiedziała się od koleżanki – ówczesnej dyrektor Instytutu Polskiego w Bratysławie. „Wiriginia (Mirosławska – przyp. od red.) napisała wtedy do mnie, że mają problem ze znalezieniem lektora języka polskiego i czy ewentualnie nie podjęłabym się tego wyzwania“ – wspomina. Podjęła się. I to z takim sukcesem, że po standardowych czterech latach pracy co roku przedłużano z nią umowę. I tak Bratysława na lata 2001 – 2007 stała się jej domem.

 

Czystość językowa

Po siedmiu latach spędzonych na Słowacji przez rok pracowała na swojej rodzimej uczelni w Łodzi, w Katedrze Lingwistyki Stosowanej i Kulturowej. „Tak to jest wymyślone, żeby człowiek miał żywy kontakt ze swoim językiem, którego uczy, dlatego po zagranicznym pobycie zawodowym powinien co najmniej rok pomieszkać w Polsce“ – opisuje Majka. Patrzę na nią zdziwiona.

Czyżby nawet tacy fachowcy jak ona miewali problemy z utrzymaniem czystości językowej? „Oczywiście, że tak! Każdy w zderzeniu z innym językiem, szczególnie słowiańskim, będzie narażony na jego wpływy“ – stwierdza i dodaje, że jej się udaje zachować czystość językową wtedy, kiedy przestawi się z języka na język. „Ze studentami zawsze rozmawiam tylko po polsku, wtedy nie ma żadnych pokus, by wplatać inne słowa“ – wyjaśnia.

 

Na polu walki

Kiedy wyruszała w kolejne miejsce, podkreślmy to, w zupełnie nowe miejsce, czyli do Słowenii, miałam przyjemność spotkać się z nią na Słowacji, w której zatrzymała się na chwilę w drodze do nowego celu. Samochód zapakowany po sufit. Razem z nią uroczy piesek Zulinka. W głowie wiele pytań o to, jak to będzie, co ją tam czeka. „Człowiek wyrusza zdany na siebie, nie zna języka, musi sobie poradzić, zawalczyć o siebie“ – ocenia rzeczowo Majka, która po przyjeździe do nowego miejsca musiała zmierzyć się z zastaną tam rzeczywistością.

„W Bratysławie notorycznie miałam konflikty z działem słowackiego ministerstwa,  dotyczące warunków mieszkaniowych, które nie odpowiadały standardom. Podobnie było w Lublanie, gdzie na początku przydzielono mi tak małe mieszkanie, że otwierając, je miałam wrażenie, iż wchodzę do szafy“ – wspomina z uśmiechem, choć wtedy wcale jej do śmiechu nie było.

Ponadto w Słowenii się okazało, że chcąc otrzymywać wynagrodzenie, odpowiadające jej wykształceniu, musi przejść procedurę nostryfikacji, czyli pojechać do polskiego ministerstwa do Warszawy po odpowiednie dokumenty, by złożyć je w ministerstwie słoweńskim, a potem długo czekać, aż słoweński minister szkolnictwa wyda oficjalną zgodę na używanie przez nią tytułu doktora i naliczanie odpowiedniej pensji. Na szczęście Majka potrafi zawalczyć o swoje.

 

Jak kameleon

„Kiedyś polscy studenci zaprosili mnie na spotkanie, na którym miałam się podzielić doświadczeniami z takich wyjazdów. Byli bardzo zdziwieni, z iloma wyzwaniami trzeba się zmierzyć“ – opisuje Majka. Kiedy pytam, czego ją nauczyły takie wyjazdy, jednoznacznie odpowiada, że samodzielności. „Ktoś mi powiedział, że jestem jak kameleon, że się szybko wtapiam i dostosowuję do sytuacji. I chyba tak jest“ – dodaje.

Pobyt w każdym z trzech krajów, gdzie uczyła innych, wykorzystała też na własne kształcenie, a konkretnie na naukę języków. W każdym z tych krajów zdała egzaminy certyfikatowe z języków: słowackiego, słoweńskiego, czeskiego.

 

Pies poliglota

Kiedy wspominamy Słowację, okazuje się, że w życiu Majki sporo rzeczy wydarzyło się tu po raz pierwszy, na przykład tu kupiła swój pierwszy samochód. „Znam doskonale budowę samochodu po słowacku, kiedy jadę do mechanika w Polsce, nie zawsze potrafię wyjaśnić po polsku, z jaką usterką się borykam“ – opisuje. Ale słownictwo dotyczące psów ma opanowane w każdym z języków, które zna, bowiem we wszystkich podróżach zawodowych zawsze jej towarzyszyły psiaki.

Do Bratysławy przyjechała ze starszym już ogarem Miętusem i tu go pożegnała. Przed wyjazdem ze Słowacji przygarnęła kundelka Zulinkę. „Każdy pyta w jakim języku szczeka mój pies, a ja mówię, że po słowiańsku“ – opisuje z uśmiechem Majka i uściśla, że do swojego czworonoga mówi w języku kraju, w którym przebywają, stąd podejrzenie, że i pies jest poliglotą. „Po przyjeździe ze Słowacji do Polski Zulinka miała problemy językowe. Kiedy mówiono do niej na przykład Chodź, chodź, pieseczku, ona uciekała, gdyż to chodźrozumiała po  słowacku“ – wspomina Majka.

 

Zaskoczenia

Wracam jeszcze do kwestii odnalezienia się w nowym miejscu, do którego lektor przyjeżdża. Pierwsze kroki kieruje zawsze na uczelnię, na której ma pracować. Przed wyjazdem koresponduje przecież z osobą, która będzie w danym miejscu koordynować jej przyjazd. Pytam Majkę, z kim najszybciej nawiązuje relacje, będąc z dala od kraju, a ona wyjaśnia, że w takich wypadkach nie ma znaczenie pochodzenie, stereotypy się zacierają, a często o relacjach decyduje bliskość sąsiedzka.

„Spotykałam w swoim życiu wspaniałych Polaków, ale i takich, z którymi mi nie było po drodze“ – opisuje. Pytam, gdzie zaznała największego szoku czy rozczarowania, a Majka wraca pamięcią do pierwszego minimieszkania w Lublanie, które na 18 metrach kwadratowych pomieściło łóżko, kuchenkę gazową i przedpokój cały w szafach. Również w Słowenii przeżyła zdziwienie, związane z tym, iż co roku musiała przedłużać swój pobyt, mimo że i Polska, i Słowenia są członkami Unii Europejskiej. „Niezapomniane też były kolejki na cudzineckej policiiw Bratysławie“ – dodaje z uśmiechem.

 

Łódzka bohema

Dopytuję jeszcze Majkę o jej wybór drogi życiowej we wczesnej młodości. „Po maturze nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, bo ze wszystkich przedmiotów byłam dobra“ – mówi z uśmiechem i zaraz chce się wycofać z rozmowy o sobie. Okazuje się, że tę dziewczynę z Gniezna ciągnęło do świata i dlatego startowała na kulturoznawstwo ze specjalizacją teatrologia i filmoznawstwo w Łodzi. „To był bardzo elitarny kierunek, przyjmowano 10 osób, na egzaminach wstępnych czułam się jak prowincjonalna dziewczynka, w białej bluzeczce, zielonej spódniczce, a tam – bohema!“ – wspomina moja rozmówczyni, która zdała wtedy egzaminy, ale do szkoły się nie dostała ze względu na brak miejsc.

Postanowiła podjąć pracę i za rok spróbować ponownie. Zatrudniła się w sądzie rejonowym w Gnieźnie, gdzie wróżono jej karierę prawniczą. Kiedy jednak otrzymała informację z Łodzi, że jeszcze tego samego roku może podjąć studia na polonistyce i po roku przenieść się na wymarzony kierunek, nie wahając się zbyt długo wyruszyła za swoimi marzeniami. Kiedy rozpoczęła studia polonistyczne, tak ją wciągnęły, że już nie zabiegała o zmianę kierunku. „Zawsze chciałam być daleko od domu, sprawdzić się, sama się utrzymywać“ – opisuje i dodaje, że podczas studiów dorabiała sobie, pilnując dzieci, myjąc okna na zlecenie, pracowała też w szkole jako nauczycielka polskiego.

 

Ulubione miejsca na Ziemi

Nasza bohaterka z uśmiechem, z nostalgią, ale i z lekkim niesmakiem wspomina pierwsze wrażenia, jakie na niej wywarła Łódź. „Ja z Wielkopolski, przyzwyczajona do pięknych domeczków i czystości, wysiadłam z autobusu na dworcu Łódź Fabryczna i zobaczyłam brzydotę tego miasta“ – opisuje i od razu dodaje, że Łódź się zmieniła, że to miasto otwarte, z duszą, które teraz sama propaguje, gdzie się tylko da.

Kiedy wraca z zagranicznych pobytów, wraca do domu, czyli do Łodzi właśnie, gdzie ma swoje mieszkanie. Jej rodzeństwo jest rozsiane po Polsce: siostra w Gnieźnie, brat w Grudziądzu. Majka zdradza, że ma jeszcze jedno swoje ulubione miejsce, w którym zostawiła kawał swojego serca – to Slovinky, niedaleko Krompachów na Słowacji. Tam spędza każde wakacje.

„Kiedyś, chcąc integrować rodzinę, znalazłam to miejsce, które mnie zachwyciło kozami na zdjęciach“ – opisuje. Po latach magnesem są zaprzyjaźnieni gospodarze domku, który wynajmuje, oraz nowe miejsca, które stale odkrywa – w ubiegłym roku odkryła cmentarz żydowski. „A już mi się wydawało, że znam to miejsce na wylot!“ – kwituje z uśmiechem.

Na Uniwersytecie Karola 

Kiedy pytam, co ma dalej w planach, gdy zakończy swoją misję w Pradze, żartuje, że emeryturę, ale potem, od słowa do słowa dowiaduję się, że ciągnie ją na Bałkan. Ten ją nęci szczególnie ze względu na język serbski, który dźwięczy w jej uszach od dzieciństwa. Wtedy zachwycała się filmami wojennymi z tego regionu Europy. Nie ukrywa, że imponuje jej Bośnia, zachwyca Chorwacja.

Kto wie, gdzie ją los rzuci. Wszystkiego i tak nie jesteśmy w stanie ani przewidzieć, ani omówić, bo zbliża się czas rozpoczęcia zajęć Majki. Odprowadzamy ją więc na uczelnię. Kiedy wchodzimy do holu uniwersyteckiego, mówi nam jeszcze, że tu właśnie studiował Jan Palach, który w 1968 roku dokonał samospalenia w proteście przeciwko komunistycznym rządom w Czechosłowacji.

Z Majką Nowakowską zaglądamy jeszcze do jej gabinetu. Za chwilę zniknie za drzwiami sali wykładowej. Kto wie, kto wyjdzie spod jej skrzydeł? Pewnie kolejni, którzy będą zmieniać świat. A język polski, którego się nauczą dzięki naszej rodaczce, może im w tym pomóc.

Małgorzata Wojcieszyńska, Praga,
Zdjęcia: archiwum i Stano Stehlik

MP 5/2018