post-title Kiedy los podaruje dobre karty

Kiedy los podaruje dobre karty

Kiedy los podaruje dobre karty

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Coraz częściej nasi rodacy przyjeżdżają na Słowację w celu podjęcia tu pracy. Tak też było w przypadku Emilii Pszczonek z Piaseczna i Michała Jastrzębskiego z Warszawy. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że ci młodzi ludzie pracują w… bratysławskim kasynie.

A kiedy mowa o kasynie, to najczęściej wyobrażamy sobie kuszący, drogi, ekskluzywny świat, pełen blichtru i wielkich pieniędzy. Postanowiliśmy to sprawdzić u źródła i spotkaliśmy się z naszymi rodakami, którzy uchylili nam rąbka tajemnicy o tym, jak wygląda ich praca, jak ich przyjęła Bratysława, za czym tęsknią.

Każdy, kto chce wejść do kasyna, musi się zarejestrować. Tu i klienci, i pracownicy są pod dozorem kamer. To może być odstraszające dla tych, którzy lubią pozostać anonimowi. Poza tym pełna dyskrecja. A ubiór? Nie musi to być wyszukana kreacja, ale nie wpuszcza się tu panów w podkoszulkach z odkrytymi ramionami czy japonkach na nogach. Za to krupierzy mają na sobie eleganckie ubrania służbowe.

Szczególną uwagę przykuwają te damskie, czyli krótkie pomarańczowe sukienki oraz buty na wysokich obcasach. „W niektórych kasynach i kobiety, i mężczyźni noszą czarne spodnie, białe koszule z krawatem lub muszką, a tu postawiono na kobiecość“ – mówi Emilia. I chyba nic w tym dziwnego, gdyż większość klientów to mężczyźni, dla których dodatkowym magnesem są oczywiście atrakcyjne krupierki.

Pytam Emilię, jak daje radę wystać w szpilkach na nogach przez dwanaście godzin, bo tyle trwa zmiana. „Na początku już po dwóch godzinach płakałam z bólu, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić“ – wspomina swoje początki i dodaje, że na szczęście średnio co godzinę krupierzy mają dwadzieścia minut na odpoczynek. „Koleżanki w specjalnym pokoju wypoczynkowym zmieniają szpilki na kapcie, ale ja tego nie robię, bo obawiam się, że potem już bym ich nie wcisnęła na nogi“ – zdradza moja rozmówczyni.

 

Nabór do kasyna

Emilia i Michał poznali się na kursie krupierskim w Warszawie. „Lubię grać w pokera, ale w ruletkę czy black jacka nigdy wcześniej nie grałem“ – opisuje Michał, który postanowił zgłosić się na kurs krupierski, kiedy zobaczył ofertę pracy w kasynie. Kurs trwał półtora miesiąca i był opłacany przez kasyno, w którym mieli podjąć pracę nowi adepci. Wśród nich była też Emilia, która wcześniej próbowała swoich sił w różnych miejscach i zawodach. „Największym moim marzeniem było zostać stewardessą, ale po trzech nieudanych próbach odpuściłam“ – wyjawia szczerze.

Jej rozbrajająca szczerość zaskoczy mnie pozytywnie podczas naszej rozmowy jeszcze nie raz. I choć dziewczyna jest jeszcze bardzo młoda, podejmowała się wielu prac – pracowała jako kelnerka, baristka czy menedżerka w kawiarni, recepcjonistka w hotelu i na siłowni, w biurze reklamy, moderowała też strony na portalach społecznościowych. „Kiedy zobaczyłam ogłoszenie w Internecie, że robiony jest nabór do kasyna, postanowiłam spróbować swoich sił, choć nigdy wcześniej w żadnym kasynie nie byłam, na kartach czy innych grach też się nie znałam“ – wspomina.

 

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej sprawdzano głównie znajomość języka angielskiego adeptów, reszty mieli się nauczyć podczas kursu. „Michał był najlepszym, najbardziej błyskotliwym kursantem, mnie szło najgorzej, nie dawałam sobie rady“ – przyznaje Emilia, która jednak się zawzięła i postanowiła zgłębić wszystkie tajniki pracy krupiera.

„Tak, wkuwałam, uczyłam się, wykorzystywałam każdy moment, by ćwiczyć, nawet jak jeździłam autobusem, to z talią kart, którą sobie rozkładałam na kolanach“ – opowiada z uśmiechem i dodaje, że kiedy po kursie podjęła pracę w kasynie, też jej szło dosyć słabo. „Dopiero jak przyjechałam do Bratysławy, jakoś rozwinęłam skrzydła i nabrałam pewności siebie“ – mówi.

 

Wkuwanie tabliczki mnożenia

Pytam moich rozmówców, jakie zdolności czy cechy charakteru musi mieć krupier, ale oboje twierdzą, że w tym zawodzie wszystkiego można się nauczyć, jedyne, co jest konieczne, to radość z przebywania z ludźmi. Dopytuję zatem, jak u nich z tabliczką mnożenia, bo przecież krupier musi umieć szybko liczyć w pamięci, nie może sobie pomagać żadnym kalkulatorem. „Wychodziłam z założenia, że jeśli dzieci są w stanie nauczyć się tabliczki mnożenia, to ja też dam radę“ – wyznaje Emilka.

Michał też potwierdza, że dzięki ćwiczeniom człowiek jest w stanie naprawdę wiele zapamiętać. „Nigdy nie byłem jakiś celujący z matematyki, dlatego na początku podpytywałem kolegę matematyka, jak sobie radzić z mnożeniem, ale on mnie uspokoił, twierdząc, że po czasie powtarzające się działania każdemu układają się w głowie“ – dodaje. Michał wcześniej pracował w firmie swojego ojca, sprzedając kosiarki i skutery. Jedynym przygotowaniem do obecnego zawodu była jego praca magisterska, kończąca studia psychologiczne, poświęcona podejściu ludzi do ryzyka.

 

Kierunek – Bratysława

Moi rozmówcy pracowali w warszawskim kasynie pół roku, ale potem, kiedy kasyno straciło licencję, starali się o pracę w sieci kasyn, które swoje lokale ma w różnych krajach Europy. Ich wymarzonym celem była Malta, ale ponieważ chętnych było dużo, nie zostali przyjęci. „Pomyśleliśmy sobie, że Słowacja też może być atrakcyjna, tym bardziej, że bliżej domu, można się zapakować do samochodu, a nie do jednej walizki, więc postanowiliśmy spróbować swojego szczęścia w Bratysławie“ – opisuje Michał, który wiedział, że gdyby doskwierała im tęsknota za Polską, mogą wyskoczyć na weekend w rodzinne strony. Swojego wyboru nie żałują.

Przyjechali na pół roku, są już półtora. Ale dwoje ich znajomych, z którymi tu przybyli, już wróciło do Polski. Emilka i Michał są zadowoleni, choć nie odżegnują się od podejmowania nowych wyzwań. „Kto wie, może kiedyś poszukamy pracy w innym kraju? Może na statku?“ – zastanawiają się na głos. Na razie kolejny rok planują spędzić w Bratysławie, a na wiosnę – ślub.

 

Nawet chleb ma inny smak

Pytam moich rozmówców, jak ich przyjęła Bratysława, jakie na nich zrobiła wrażenie. Oboje zgodnie twierdzą, że to dobre, spokojne miejsce do mieszkania. „Słowacy narzekają na korki, ale dopiero te warszawskie są naprawdę nieznośne“ – mówi Michał i chwali, że nie trzeba wyjeżdżać z Bratysławy, by pójść na dobry koncert. Ich odkryciem są pyszne słowackie wina oraz malownicze miejscowości, położone w górach na winnym szlaku.

Minusem dla nich jest ograniczenie życia nocnego na starówce. „My często odsypiamy nocki w ciągu dnia, dlatego chętnie byśmy wyszli wieczorem, na przykład o 23 godzinie na miasto, ale okazuje się, że wtedy nocne życie zamiera“ – mówi Michał, nie kryjąc rozczarowania. Chwali jednak możliwość robienia zakupów w nocnym Tesco, którego są częstymi gośćmi. „Co ciekawe, właśnie w nocy czy nad ranem spotykamy tam też naszych klientów z kasyna“ – dodaje.

Emilia, kiedy zaczyna porównywać Polskę i Słowację, zdecydowanie skupia się na różnicach, szczególnie tych, które jej doskwierają.  „Najbardziej brakuje mi polskiego jedzenia, tu wszystko inaczej smakuje, nawet chleb“ – konstatuje. Dlatego podczas każdego wyjazdu do Polski spełnia swoje zachcianki smakowe. Jednak kiedy rozmawiają z polskimi przyjaciółmi, zachwalają Słowację. „Już chyba ich nudzimy opowieściami z serii: U nas na Słowacji“ – dodaje z uśmiechem Emilka.

 

Czarodziejski magnes?

Krupierzy pracują na dwunastogodzinnych zmianach, najczęściej po dwóch dniach pracy mają dwa dni wolnego, po trzech trzy. „Najtrudniej jest, jak się kończy pracę o 8 rano, świeci słońce, człowiek kładzie się spać, a obok na przykład robotnicy zaczynają swoje prace budowlane. Trudno wtedy komuś wytłumaczyć, że dla nas to środek nocy“ – skarży się Michał.

Moi rozmówcy po takiej nocnej zmianie śpią do oporu, czyli najczęściej do wieczora. A jak im się udaje wytrzymać całą noc na nogach? Oboje podkreślają, że to nie jest monotonna praca, oni naprawdę nią żyją, lubią obcować z ludźmi i cieszy ich, kiedy klienci wygrywają.

 

Od razu dodają też, że tu nie działa żadna magia ani żaden czarodziejski magnes, którym oni pod stołem mogą sterować, by ktoś wygrał lub przegrał. Jeśli klienci dobrze się bawią, zadowoleni są też moi rozmówcy. Poza tym ich praca jest przeplatana przerwami, podczas których mogą odsapnąć, zrelaksować się. „Najtrudniej jest wtedy, jak nic się nie dzieje, nie ma klientów“ – opisuje Michał. Dlatego według niego najatrakcyjniejsze są nocne zmiany, kiedy kasyno tętni życiem. „My staramy się im uatrakcyjnić wieczór, żartując, bawiąc ich rozmową, w czym najlepszy jest Michał“ – zdradza Emilia.

Dopytuję więc, jakie stosuje sztuczki. „To są proste triki, kiedy na przykład przy stole siedzi para, ale gra tylko mężczyzna, ja podaję kartę pani, co wywołuje uśmiech na ich twarzach“ – opisuje chłopak i dodaje, że w systemie premiowym w kasynie ich pracę ocenia się również na podstawie zadowolonych, uśmiechniętych klientów. Żeby się doskonalić w swoim warsztacie moi rozmówcy wybierają się czasami do innych kasyn, by nie tylko się zabawić, ale podpatrzeć innych krupierów. Ponieważ na Słowacji z racji swojego zawodu mają zakaz uczęszczania do kasyn, odwiedzają je, będąc w Polsce.

 

Uzależnienie od hazardu

Nie mogę nie zapytać moich rozmówców o to, czy nigdy nie mieli wyrzutów sumienia, dylematów związanych ze swoją profesją, która jednak – bądź co bądź – może wywoływać uzależnienie od hazardu. Oboje są zdania, że ci uzależnieni zawsze znajdą drogę do kasyna. „Jeśli ktoś ma zdrowe podejście, to grę w kasynie bierze jako zabawę i my mu tę zabawę oferujemy, ale nie możemy brać odpowiedzialności za uzależnionych“ – zdecydowanie mówi Michał.

Jest świadomy też tego, że jednak hazard może być najszybszą drogą do czyjegoś upadku. „Żeby osiągnąć dno, pijąc alkohol, biorąc narkotyki czy paląc, trzeba więcej czasu niż w przypadku hazardu, gdzie dno można osiągnąć błyskawicznie“ – dodaje.

 

 

Wielkie przegrane?

Pytam więc, czy byli kiedykolwiek świadkami wielkich przegranych i jak wtedy reagowali. Emilka przypomina sobie trudną sytuację, którą przeżyła jeszcze w Warszawie, kiedy żona klienta w wielkiej desperacji ciągnęła go do domu, ale Michał uświadamia mnie, że nikt nie przegrywa fortuny jednego wieczoru.

Owszem, widują w pracy takich uzależnionych, którzy przylatują do Bratysławy z krajów, gdzie kasyna są zakazane, tylko w tym celu, by kilka dni spędzić, grając. Emilia przytakuje i opisuje, że zdarzało jej się widzieć takich graczy, którzy byli obecni w kasynie non stop podczas jej dwóch dni pracy oraz po tym, jak wracała do pracy po dwóch dniach przerwy.

Co ciekawe, 20 procent klientów kasyna to stali bywalcy. „Widujemy ich częściej niż naszych bliskich“ – konstatuje Michał. Niektórzy z nich podejmowali próby samowykluczenia się z kasyna, ale w chwilach słabości wracali. I choć kasacja wykluczenia następuje dopiero po 24 godzinach, czekali na ten moment jak na zbawienie.

 

Niemoralne propozycje?

Ciekawi mnie, jak nasi rodacy radzą sobie z obsługą słowackich klientów w ich rodzimym języku. Michał uświadamia mi, że pięćdziesiąt procent ich klientów to obcokrajowcy. „Na początku dosyć słabo mówiłam po słowacku, myśleli, że chyba jestem Ukrainką, najgorzej było, kiedy składano mi niemoralne propozycje“ – wyjawia Emilka. Pytam ją więc, jak sobie radzi z namolnymi klientami. „Wszystko jest monitorowane, ale oczywiście staram się taką sytuację obrócić w żart, wymawiając się mężem i trójką dzieci“ – opisuje.

Zastanawiam się jeszcze, czy dwójka naszych rodaków ma być magnesem w bratysławskim kasynie, by przyciągnąć polskich klientów, ale dowiaduję się, że tych przybywa tu niewielu. „Jakiś czas temu zawitał tu bardzo gburowaty Polak, więc nawet nie przyznaliśmy się, że jesteśmy z Polski“ – dodaje Michał. Oboje jednak mają raczej miłe doświadczenia związane z reakcjami kolegów z pracy czy klientami, którzy dowiedziawszy się, że są z Warszawy, od razu wspominają swoje wyjazdy do naszego kraju.


 

Kontakty z Polakami

Emilia i Michał, choć mieszkają w Bratysławie półtora roku, dopiero od pół roku stawiają swoje pierwsze kroki w szeregach słowackiej Polonii. „Nasz system pracy często wyklucza nas z imprez organizowanych przez Klub Polski“ – wyjaśnia Michał, choć w kilku z nich brał udział, na przykład w zwiedzaniu Bratysławy czy turnieju tenisa stołowego.

Moi rozmówcy przyznają, że są otwarci na kontakty z Polakami, bo choć mają siebie na co dzień, to jednak cieszy ich możliwość poznania rodaków, z którymi mogliby dzielić się doświadczeniami nabytymi w Bratysławie. Sprawiają wrażenie zadowolonych z szansy, jaką im przyniosła praca w kasynie. Jest to zadowolenie nie tylko finansowe, ale i to, dające poczucie, że świat stoi przed nimi otworem, bo zdaje się, że los właśnie podarował im dobre karty.

Małgorzata Wojcieszyńska
ZdjęciaStano Stehlik

 MP 9/2018