post-title Ludzie zwyczajni i nadzwyczajni

Ludzie zwyczajni i nadzwyczajni

Ludzie zwyczajni i nadzwyczajni

(czyli czego dyplomata może się od nich nauczyć)

 DYPLOMACJA (NIE)CODZIENNA 

Tym razem będzie wyłącznie o ludziach, choć – jeśli moi P.T. Czytelnicy pamiętają – zawsze o nich piszę, ale w wyraźnych kontekstach (sportowych, myśliwskich czy np. kulinarnych). Będę wspominał kontakty z różnymi obywatelami słowackimi, z którymi spotykałem się jako ambasador zupełnie nieoficjalnie, tzn. bez zachowania protokołu. Zawsze czegoś ważnego się nauczyłem, bo kontakt z drugim człowiekiem zawsze ubogaca.

Ponieważ bardzo dużą wagę przywiązywałem do kontaktów ze zwykłymi ludźmi, zacznę od najbardziej oddalonej od Bratysławy części Słowacji, w której od wieków mieszkają Rusini (Rusnacy), po polskiej stronie dzieleni na Łemków i Bojków. Na Słowacji (wówczas Czechosłowacji) uniknęli oni okrutnych wysiedleń, które dotknęły po II wojnie światowej ich pobratymców po polskiej stronie w 1947 r. w ramach akcji „Wisła”.

W Czechosłowacji wystarczyło oświadczenie lojalności wobec tego kraju lub zgłoszenie chęci wyjazdu na Ukrainę, co często okazywało się wielką pomyłką tych, którzy taką decyzję podjęli. Słowaków pochodzenia rusińskiego poznawałem zatem najczęściej w powiatach:  świdnickim, stropkowskim i międzylaboreckim. Stanowią tam oni, szczególnie na wsiach, tzw. większość rusińską, są podzieleni na trzy, liczebnie prawie równe grupy chrześcijan obrządków: grekokatolickiego, prawosławnego i rzymskokatolickiego. Między sobą, także w urzędach, mówią po rusińsku, ale natychmiast przechodzą na słowacki, kiedy się do nich zwrócić w tym języku.

Otóż, uczestnicząc w otwarciu pasażerskiego połączenia kolejowego (towarowe otworzył mój poprzednik pan ambasador  J. B. Korolec): Komańcza – Medzilaborce, prowadzącego przez odbudowany tunel pod Przełęczą Łupkowską (wysadzony przez wojska sowieckie w 1945 r.), brałem udział w wielu imprezach kulturalnych, organizowanych przez miejscowych aktywistów.

Moim gospodarzem był naczelnik powiatu Medzilaborce, z którym zaprzyjaźniłem się na tyle, że zaprosił mnie do swojego domu. Tam przedstawił mi swoją sympatyczną żonę i córkę, z którymi rozmawiał po rusińsku, a mnie po słowacku zapytał, czego się napiję. Odparłem, że najchętniej wina i wtedy w jego oczach zobaczyłem zdziwienie, po którym usłyszałem pytanie, czy jestem w ciąży.

Muszę przyznać, że wino, które mi podano (ciepłe i słodkie) było rzeczywiście mało interesujące, natomiast gospodarz wyjaśnił mi, że u nich mężczyźni pijąsamohon(brzmi znajomo?), tzn. śliwowicę co najmniej 52%.

Od niego też się dowiedziałem, że choć Słowacja jest małym krajem, to w zależności od regionu obowiązują różne gusty i zwyczaje dotyczące spożywania napojów alkoholowych: na południu i południowym wschodzie Słowacji pije się głównie wino (wpływy węgierskie i austriackie); w środkowej i zachodniej Słowacji pije się głównie piwo (wpływy czeskie); natomiast na północy i północnym wschodzie, przy polskiej i ukraińskiej granicy pije się wszystkie alkohole jednocześnie, w tym głównie mocne.

Dobrze, by początkujący dyplomata wiedział, czego w różnych regionach kraju swego urzędowania może się spodziewać ze strony gościnnych obywateli.

Miałem ogromne szczęście spotykać się i po nocach (przynajmniej 2 razy) spacerować po pięknych Koszycach w towarzystwie ówczesnego burmistrza Rudolfa Schustera, zanim jeszcze został on wybrany w powszechnych wyborach prezydentem RS. Prowadziliśmy rozmowy filozoficzne, m.in. o etyce w polityce i dyplomacji, które on w jednej ze swych licznych książek opisał.

Od „Nie sądźmy (innych), abyśmy nie byli sądzeni” (to o tolerancji, dziś już prawie zapomnianej), aż po najbardziej uniwersalną zasadę, obowiązującą w prawdziwej dyplomacji (ale także w życiu), że: „Trzeba zawsze mówić prawdę, ale nie każdą prawdę trzeba mówić zawsze”.

Myślę, że nie raz jeszcze będę przypominał mądrości, których ludzie mnie nauczyli. A jako że dziś jestem już starszym panem, a wiadomo, że to wiąże się z pewnymi uciążliwościami fizjologicznymi, na zakończenie przytoczę niezwykle mądrą radę, której 20 lat temu (nie byłem jeszcze starszym panem) udzielił mi pewien bardzo poważny dyplomata (niestety nie przytoczę jego nazwiska) na temat korzystania z toalety w czasie oficjalnych wizyt: „Z toalety należy korzystać, jak jest okazja, a nie jak się chce”.

I tym frywolnym, ale jakże praktycznym akcentem, kończę dzisiejszą opowieść o tym, że także w dyplomacji warto tak od zwyczajnych, jak i nadzwyczajnych ludzi uczyć się życiowej mądrości.

Jan Komornicki

 MP 9/2018