post-title O polszczyźnie ostatniego stulecia

O polszczyźnie ostatniego stulecia

O polszczyźnie ostatniego stulecia

Sto lat dla Polski to bardzo długi okres. W ciągu tego czasu zmieniło się prawie wszystko. Sto lat dla języka to jednak zbyt krótki okres, by mogło w nim dojść do jakichś systemowych przeobrażeń, choć oczywiście zarówno wydarzenia historyczno-polityczne, jak i przemiany społeczne i dość gwałtowny rozwój nowych technologii wpłynęły przez te lata na stan polszczyzny.

Po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 problemem Polaków było nie tylko scalenie gospodarczo-ekonomiczne polskich ziem, pozostających przez 123 lata pod zaborami, ale i scalenie językowe. Chodzi oczywiście o polszczyznę ogólną, którą to – jak wskazują badania – posługiwało się wtedy zaledwie 20 procent polskich obywateli. Pozostałe 80 procent mówiło gwarą, zwłaszcza w kontaktach nieoficjalnych. Przed rokiem 1918 w zaborach pruskim i rosyjskim polszczyzna nie była językiem urzędowym.

W Królestwie Polskim, przemianowanym po powstaniu styczniowym na Kraj Nadwiślański, prowadzono ostrą rusyfikację: w szkołach językiem wykładowym był rosyjski, który obowiązywał też w administracji i sądach. W zaborze pruskim z kolei w ramach kulturkampfu zaostrzono germanizację; język niemiecki był jedynym językiem urzędowym, w szkołach istotnie ograniczono posługiwanie się polskim, ograniczano też polską prasę i stowarzyszenia, a nawet zniemczano nazwy miejscowości.

Trochę lepiej było w zaborze austriackim, gdzie co prawda istniała autonomia galicyjska, a Uniwersytet Jagielloński był polski, ale w Galicji nie było powszechnego obowiązku szkolnego, w związku z czym szerzył się analfabetyzm.

 

Wiele lat rusyfikacji i germanizacji znalazło odzwierciedlenie w kształcie języka polskiego po odzyskaniu niepodległości, kiedy to polszczyzna powróciła do szkół i urzędów. Wtedy też nastąpił rozwój stylów funkcjonalnych, język ogólny stał się mową większości społeczeństwa. Wymagał jednak ujednolicenia, dlatego też unormowano terminologię techniczną, skodyfikowano normę językową i ortografię. W 1918 r. przyjęto nowe Zasady pisowni polskiej, usankcjonowane przez Akademię Umiejętności.

Stanowiły one pierwszą próbę kodyfikacji polskiej ortografii, mającej charakter normy ogólnopolskiej. Jednak ta próba spotkała się z szeroką krytyką, w związku z czym w roku 1936 specjalny Komitet Ortograficzny przeprowadził bardzo poważną reformę pisowni polskiej, np. ustalono pisownię ipo samogłoskach, z wyjątkiem c, s, z, (Maria, AngliazamiastMarjaAnglja); zrównano końcówki zaimkowo-przymiotnikowe w narzędniku i miejscowniku l. poj. oraz narzędniku l. mn. (z dobrym chłopcem, dobrym dzieckiem zamiast z dobrym chłopcem, ale z dobrem dzieckiemo dobrym chłopcu, aleo dobrem dzieckudobrymi chłopcamidobrymi kobietamizamiast dobrymi chłopcami, ale dobremi kobietami). Owa reforma uregulowała też problem wielkich i małych liter, pisownię nazwisk obcych i w dużym stopniu interpunkcję.

Niektórzy byli wręcz oburzeni wprowadzonymi zmianami, o czym świadczy cytat z „Gazety Świątecznej” z września 1936 r.: Nową pisownię wprowadzono w szkołach i urzędach od 1-go września; starają się do niej przystosować też niektóre gazety, ku oburzeniu swych czytelników, co nie mogą się pogodzić z tem(zamiast obowiązującego już z tym– przyp. autorki), aby wbrew polskiej mowie pisać nie Anglja, lecz Anglia, nie Marja, lecz Maria, nie radjo, lecz radio… […] Dziwacznie to wygląda i przewraca w głowach tym, co przywykli do prawdziwej polskiej pisowni, wynikającej z ducha mowy polskiej i zwyczaju.

W okresie dwudziestolecia międzywojennego pojawiły się też w polszczyźnie męskie formy w odniesieniu do kobiet, głównie pełniących ważne funkcje, zajmujących prestiżowe stanowiska, np. pani profesor, pani prezes, pani minister, także w połączeniu z formalnie męskimi nazwiskami, pani Nowak, pani Kotuła, choć urzędowo obowiązywały jeszcze formy nazwisk z wykładnikiem żeńskości (Nowakowa, Nowakówna; Kotulina, Kotulanka).
Ponadto w tymże czasie rozpoczął się proces przyswajania pożyczek z języka angielskiego.

To wtedy pojawiły się i utrwaliły w polszczyźnie takie choćby wyrazy, jak boks, krykiet, kort, brydż, rower, weekendi wiele, wiele innych. Druga wojna światowa przede wszystkim wzbogaciła zasób leksykalny polszczyzny, wprowadzając do niej związane z nią słowa, np. nalot, łapanka, stalag, oflag.

Okres powojenny to okres migracji – ze wsi do miasta, ze wschodu na zachód – a co za tym idzie okres mieszania się regionalnych odmian języka, w wyniku czego na terenach tzw. Ziem Odzyskanych językiem porozumiewania się stała się polszczyzna ogólna, która dziś dominuje na całym terenie Polski, także dzięki upowszechnieniu się mediów.

Lata PRL-u wniosły do języka polskiego słownictwo, odzwierciedlające ówczesne realia, np. żelazna kurtyna, gospodarka planowa, komitet centralny, ale też przenikające z Zachodu anglicyzmy, np. dżinsy, komputer, keczup, serial. Okres ten przyniósł też poprawki polskiej ortografii, do których doszło w roku 1956 (np. rozłączna pisownia nie z formami stopnia wyższego i najwyższego przymiotników i przysłówków, w nazwach ulic, placów zapis wielką literą tylko członów odróżniających, np. ul. Złota, pl. Kościuszki), a potem w roku 1963, kiedy to głównie zajęto się pisownią  nie (z imiesłowami odmiennymi na ący,-ny, -ty) i cząstki -by ze spójnikami i partykułami oraz stosowaniem w piśmie wielkich i małych liter w nazwach geograficznych. Kolejne drobne zmiany wprowadzono w 1973-1974, a potem w latach 1992-1996, czyli już po odzyskaniu suwerenności.

W roku 1996 powołana została Rada Języka Polskiego jako instytucja opiniodawczo-doradcza w sprawach używania języka polskiego. I to właśnie ona wydaje opinie językowe i uchwały ortograficzne, czyli – krótko mówiąc – decyduje o tym, jak mówić i pisać po polsku. A trzeba przyznać, że ma co robić. Bowiem ostatni okres w dziejach polszczyzny to rewolucja komunikacyjna, związana z Internetem, pocztą elektroniczną, SMS-ami, portalami społecznościowymi. Dominujący wpływ na polszczyznę, szczególnie na jej leksykę, ma język angielski. Ostatnie lata przyniosły także wulgaryzację i brutalizację języka (Polaka ponoć można poznać po tym, że co drugie słowo przez niego użyte zaczyna się na „k”), także w języku grup, które do tej pory należały do elit.

Czy jest się czym martwić? Czy rzeczywiście polszczyźnie grozi anglicyzacja i zejście do rynsztoka? Te procesy językowe niestety dotyczą nie tylko polszczyzny. Są pewnego rodzaju znakiem naszej nowej rzeczywistości. Warto jednak podkreślić, że język polski nie raz był w opałach i zawsze wychodził z nich obronną ręką, zatem pozostaje wierzyć, że i teraz tak będzie.

Życzmy mu, by wraz z polskim państwem rozwijał się swobodnie (ale w miarę) przez kolejne sto, dwieście, a nawet tysiąc czy dwa tysiące lat (i więcej!).

Maria Magdalena Nowakowska

MP 100 Lat 10/2018