post-title Z profesorem Czesławem Brzozą o rzeczywistości sprzed stu lat

Z profesorem Czesławem Brzozą o rzeczywistości sprzed stu lat

Z profesorem Czesławem Brzozą o rzeczywistości sprzed stu lat

 WYWIAD MIESIĄCA 

Kończąca się I wojna światowa przyniosła Polakom po 123 latach zaborów wolność. Wcześniej, w wyniku podziału Polski między Rosję, Prusy i Austrię, kraj ten zniknął z mapy świata, a jego ludność musiała się dostosowywać do warunków stworzonych przez zaborców. Ale nadzieja, że doczekają dnia, kiedy znów będą obywatelami Polski, wciąż się w nich tliła. Jak to wyglądało sto lat temu, jakie emocje towarzyszyły Polakom podczas wojny i zaraz po jej zakończeniu, jakie okoliczności wpłynęły na korzystne dla Polski rozwiązania i jak trudne było jej odbudowanie, opowiedział nam historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Czesław Brzoza.

 

Pierwsza wojna światowa przyniosła Polakom nadzieję, że po 123 latach życia pod zaborami odzyskają wolność. Towarzyszyły temu zapewne olbrzymie plany, marzenia, oczekiwania. Jakie?

Marzenia oczywiście były. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeżeli może się zdarzyć coś korzystnego dla Polaków, to tylko w wyniku wielkiego konfliktu międzynarodowego i w sytuacji, w której państwa rozbiorcze znajdą się po przeciwnych stronach barykady. Dopóki w różnych kwestiach, w tym właśnie w sprawie polskiej, występowały wspólnie, widoki na odzyskanie wolności były niewielkie.

Dopiero gdy Niemcy i Austro-Węgry znalazły się w jednym obozie polityczno-militarnym, a Rosja w drugim, zaistniała szansa na odzyskanie przez Polskę niepodległości. Co prawda, nikt poza Polakami nie był tym zainteresowany i żadne z walczących państw nie miało zamiaru poruszać tego tematu.

Jeśli mówiono o tym cokolwiek, to tylko z czysto koniunkturalnych względów, między innymi dlatego, że działania wojenne toczyły się na ziemiach polskich, a dowódcom wojskowym nigdy nie jest obojętne, jak zachowuje się ludność na terenach zmagań militarnych. Dlatego też słychać było napomknienia i Niemców, i Austriaków o wolnej Polsce. Podobnie Rosjanie – chcąc, aby Polacy opowiedzieli się po ich stronie, wystosowali do nich podpisaną przez wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza odezwę z zapowiedzią zjednoczenie pod berłem cara wszystkich ziem polskich i nadania im uprawnień autonomicznych.

 

To była kusząca propozycja?

Dawała przynajmniej szansę na zniknięcie dotychczasowych podziałów i scalenie ziem polskich w obrębie jednego organizmu państwowego.

 

Polacy uwierzyli w tę obietnicę?

Niezupełnie, tym bardziej że, jak się wkrótce okazało, była ona obliczona na efekt propagandowy. Gdy zaczęto domagać się zapowiadanych wolności wyznaniowych, językowych i samorządowych, okazało się, że obietnice z odezwy nie odnosiły się do ziem, które Rosja już posiadała, ale do tych, które miała dopiero zdobyć.

 

Pojawiły się jakieś propozycje z drugiej strony?

Niemcy i Austro-Węgry postanowiły zagrać polską kartą z jednego względu – coraz bardziej brakowało im ludzi. Początkowo liczono na to, że wojna skończy się bardzo szybko i na Boże Narodzenie 1914 roku wszyscy wrócą do domów. Każda ze stron wyobrażała sobie, że będzie świętować zwycięstwo – w Moskwie, Berlinie czy w Wiedniu.

Jak się okazało, żadnego zwycięstwa nie było, wojna trwała, a straty państw centralnych w zabitych, rannych i zaginionych w 1916 roku sięgały 10 milionów! I dlatego właśnie zaczął się liczyć każdy mężczyzna zdolny do noszenia broni lub do pracy w przemyśle. Wtedy to z inicjatywy wojskowych 5 listopada 1916 roku ukazał się akt dwóch cesarzy, w którym zapowiadano, że z ziem wydartych Rosjanom powstanie Królestwo Polskie.

 

 

 

Na jakich zasadach?

Nie wiadomo było, kto w nim będzie królem. Miało to być nowe państwo, niezależne, ale powiązane z Niemcami i Austro-Węgrami. Na wszelki wypadek twierdzono, że do ustalenia kształtu i granic dojdzie później. Chodziło o to, że Niemcy chcieli część zagarniętych ziem zatrzymać w swych granicach. Takie zamiary mieli np. w stosunku do uprzemysłowionego Zagłębia Dąbrowskiego. Liczyli jednak na to, że już sama zapowiedź utworzenia państwa polskiego wystarczy, aby Polacy pospieszyli im z pomocą i stanęli do walki przeciwko Rosji.

 

Pospieszyli?

Nie!

 

To znaczy, że przyjęli dobrą taktykę?

Teraz, z perspektywy czasu, oczywiście możemy powiedzieć, że tak. Wówczas być może niektórzy uważali, że lepiej uzyskać cokolwiek, niż nie mieć nic. Ponadto nikt przecież nie rwie się do walki, może poza młodzieżą, która zawsze ma ochotę się bić. W tym przypadku stwierdzono, że armię polską może powołać jedynie rząd polski, a tego przecież nie było.

Po drugie Polacy wiedzieli, że zaakceptowanie oferty będzie oznaczało milczącą zgodę na wyrzeczenie się będących w rękach Niemców Wielkopolski i Pomorza i było pewne, że nie zechcą oni tych ziem oddać, a bez nich Polacy nie wyobrażali sobie swego przyszłego państwa.

 

To dosyć trudna sytuacja dla Polaków.

To, co było w tym wszystkim bardzo cenne, to fakt, że rozpoczęły się pewnego rodzaju licytacje w sprawie Polski. Głos zabrał nawet prezydent Stanów Zjednoczonych, który mówił, że Polacy mają prawo zbudować własne państwo. Potem, kiedy formułował punkty z zasadami, na jakich ma zakończyć się wojna, jeden z nich w całości poświęcił Polsce, twierdząc, że państwo to powinno powstać. Wkrótce powtórzyli to w rozbudowanej formie przedstawiciele mocarstw europejskich. Ale nadal liczne kwestie dotyczące kształtu naszego kraju były problematyczne.

 

Dlatego tak długo trwało ustalanie granic Polski?

Właściwie sami Polacy także nie mieli jasnej koncepcji, jak ten ich kraj powinien wyglądać. Mogli się odwołać jedynie do granic i tradycji z wieku XVIII, czyli z okresu Rzeczypospolitej Obojga Narodów, ale przecież to już było nierealne. Konieczne było wyrzeczenie się części dawnych ziem, ale równocześnie pojawiła się koncepcja upomnienia się o terytoria, które utracono przed wiekami, np. o Śląsk, na którym w XIX wieku nastąpiło odrodzenie narodowe. Ponadto o kształcie Polski decydowali nie tylko Polacy.

Nasze aspiracje w naturalny sposób musiały ścierać się z aspiracjami i dążeniami innych narodów: Litwinów, Ukraińców, Białorusinów, Czechów, Słowaków, Niemców, Rosjan itd. A ponieważ nie można było znaleźć satysfakcjonujących wszystkich rozwiązań, punkty sporne stawały się tak istotne, że choć wielka wojna została zakończona, wybuchały na różnych terenach lokalne wojny i powstania.

 

Z kim?

Najpierw rozpoczęta jeszcze przed 11 listopada 1918 roku wojna z Ukraińcami o Galicję Wschodnią. Pod koniec tego roku wybuchło powstanie wielkopolskie, a na początku roku 1919 rozgorzała kolejna wojna, tym razem z Czechami o Śląsk Cieszyński. Duże konfliktogenne znaczenie miały także ziemie wschodnie, które także chciano jakoś odzyskać.

 

Jak wyglądało budowanie, scalanie nowego państwa? Nikt przecież nie pamiętał dawnej Polski, znano ją tylko z ustnych przekazów przodków. Poza tym ludzie żyjący w różnych zaborach zapewne bardzo się od siebie różnili.

Cały okres międzywojenny to budowanie II Rzeczypospolitej. Wtedy, kiedy Polacy odzyskali niepodległość, zdecydowanie więcej było elementów dzielących to społeczeństwo, niż tych, które je łączyły. Po wojnie światowej pojawiło się naturalne dążenie do wpływania na rządy w kraju i z każdego zaboru słychać było głosy tych, którzy uważali, że mają do tego większe prawa.

Mieszkańcy Galicji twierdzili, że mają wykształcone polskie kadry – urzędników, nauczycieli, policjantów, wojskowych, dyplomatów. Na terenie tego zaboru istniało bowiem szkolnictwo polskie, powstała Akademia Umiejętności, legalnie rozwijało się życie polityczne i kulturalne. W zaborze rosyjskim narodowe postawy władze uznawały za przestępstwo i dlatego jego mieszkańcy twierdzili, że to oni ponieśli największe ofiary i z tego tytułu, niejako w ramach rekompensaty, ich przedstawiciele powinni rządzić nowym państwem.

Z kolei Wielkopolanie podkreślali swoje niewątpliwe atuty przydatne w rządzeniu, czyli umiłowanie porządku, gospodarność itd. Problemów było dość dużo, jeśli chodzi o górne warstwy społeczne, ale na dole sytuacja była jeszcze trudniejsza.

 

Analfabetyzm?

Nie wszędzie, ale w zaborze rosyjskim bił rekordy. W guberniach zabranych, czyli uznanych za integralną część cesarstwa, spotkanie człowieka, który potrafił czytać i pisać, było równie trudne, jak spotkanie trzeźwego człowieka za Uralem. Tam, za Bugiem, było około 75 procent analfabetów, a w Królestwie Polskim około 30 procent. Ponadto wśród chłopów brakowało poczucia świadomości narodowej.

 

Jak się udało odbudować tę świadomość?

Dzięki szkolnictwu, likwidacji analfabetyzmu, przepływowi myśli. Po wojnie kładziono nacisk na kształcenie powszechne, powstawały też uniwersytety i politechniki. Polacy zaczynali obejmować stanowiska, które wcześniej w Królestwie Polskim zajmowali Rosjanie, a w zaborze pruskim Niemcy.

 

Co się działo potem na przykład z takimi Rosjanami? Wrócili do swojego kraju?

Trochę tych Rosjan zostało, ale byli to ludzie, którzy zaakceptowali zachodzące zmiany i znaleźli swoje miejsce w polskim społeczeństwie, np. ci, którzy zawarli tu mieszane związki małżeńskie. W okresie międzywojennym mniejszość rosyjska liczyła około 150 tysięcy, czyli jednak niezbyt wiele jak na prawie trzydziestomilionowe społeczeństwo.

 

Tylu wtedy mieszkańców liczyła Polska?

W 1921 roku Polskę zamieszkiwało około 27 milionów obywateli.

 

A co z Polakami na obczyźnie? Wracali po wojnie do Polski?

Tak. Początek niepodległości to równocześnie okres jednego z największych ruchów migracyjnych. Polacy przybywali do kraju z różnych, nawet bardzo odległych państw, np. z USA czy Brazylii. Nie ulega jednak wątpliwości, że najwięcej wróciło ich z Rosji. Bardzo często były to dzieci tych, którzy znaleźli się tam po powstaniach, urodzone i wychowane na obczyźnie, nie zawsze nawet mówiące po polsku.

Pierwszy spis ludności odbył się w 1921 roku, ale nie odzwierciedlał on w pełni istniejącej sytuacji, gdyż przeprowadzano go właśnie w trakcie wspomnianych ruchów migracyjnych, a ponadto w chwili, gdy Wileńszczyzna i Górny Śląsk formalnie znajdowały się jeszcze poza granicami państwa polskiego. Pewniejsze dane mamy ze spisu przeprowadzonego 10 lat później, czyli w roku 1931. Wtedy Polskę zamieszkiwały 32 miliony ludności.

 

Do rządzenia tym krajem potrzebne były wybitne osobistości. Kto, według Pana, był taką wybitną postacią polityczną? 

Najwybitniejsze postaci tamtych czasów to Józef Piłsudski i Roman Dmowski. Dwaj przeciwnicy, zaciekli wrogowie, reprezentujący odmienne koncepcje, zawsze ze sobą walczący. Oczywiście byli jeszcze inni, np. Wincenty Witos, Ignacy Daszyński czy Wojciech Korfanty, którzy także mieli liczne grona zwolenników. Sporo, szczególnie na arenie międzynarodowej, zdziałali też Polacy ze świata kultury, np. późniejszy premier Ignacy Paderewski. Jego muzyka jednała wielu ludzi – najpierw dla polskiej sprawy, a potem dla młodego kraju.

 

To ciekawa dyplomacja, prawda?

Wcześniej także na arenie międzynarodowej najwięcej zdziałali dla Polski ludzie kultury – Helena Modrzejewska, Henryk Sienkiewicz, Maria Skłodowska. Oni byli znani w świecie. Oczywiście nie bez znaczenia była także pamięć o wojskowych walczących tak jak gen. Józef Bem o wolość innych narodów z nadzieją, że to pomoże sprawie polskiej.

 

Odzyskanie niepodległości świętujemy 11 listopada, ale to data umowna.

Każde państwo musi mieć swój dzień do świętowania i jakiś trzeba za taki uznać. Za 11 listopada przemawiało to, że zawarto wówczas rozejm w Compiègne, kończący wielką wojnę, której efektem było odbudowanie polskiej państwowości. Ale za oficjalne święto niepodległości sejm uznał tę datę dopiero w roku 1937.

Niepodległość przychodziła zresztą w różnych częściach kraju w różnym czasie. Przecież już ogłoszenie przez Radę Regencyjną 8 października 1918 roku manifestu, w którym ogłaszała, że jej głównym celem jest odbudowanie państwa z ziem trzech zaborów, świętowano jako „powstanie wolnej i zjednoczonej Polski”. Kraków stał się faktycznie wolny 31 października 1918 r., Warszawa w listopadzie, a Poznań w grudniu tego roku.

Nie ulega wątpliwości, że był to swoisty proces, który zaczął się na długo przed 11 listopada i trwał jeszcze jakiś czas po tej dacie. Wydarzenia te można by porównać do prądów morskich, które nie wiadomo, gdzie się dokładnie zaczynają i gdzie kończą, chociaż na mapach zaznaczamy jedno i drugie. My umówiliśmy się, że dniem odzyskania niepodległości był 11 listopada 1918 roku.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 100 Lat 10/2018