post-title Ewa Błaszczyk: „Pozwól mi spróbować jeszcze raz“

Ewa Błaszczyk: „Pozwól mi spróbować jeszcze raz“

Ewa Błaszczyk: „Pozwól mi spróbować jeszcze raz“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Ewę Błaszczyk znamy z filmów i seriali jak „Zmiennicy“, „Na dobre i na złe“, „Kameleon“ i wielu innych.  Najtrudniejszą rolę napisało jej życie, od kiedy rozpoczęła walkę o córkę, która 18 lat temu po zachłyśnięciu się tabletką zapadła w śpiączkę. Aktorka opowiedziała nam o tym, jak się da pogodzić życie zawodowe z tym prywatnym, nie stracić nadziei i walczyć o to co najważniejsze.

 

Niedawno oglądałam Panią w spektaklu przygotowanym w Teatrze Studio w Warszawie. Jest Pani mocna i zdecydowana w roli Oriany Fallaci, światowej sławy dziennikarki. Ale również  ma Pani wątpliwości. W jakim momencie własnego życia jest Pani teraz?

Ważny jest  dla mnie stale mój nurt  aktorski: dramatyczno-muzyczny, moje spektakle i recitale, które przygotowuję sama. A w życiu osobistym – pasmo doświadczeń indywidualnych i działania Fundacja A kogo? I Budzik. Dostaję od ludzie bardzo dużo wsparcia, czuję ich akceptację dla moich działań i zawodowych, i fundacyjnych.

To dobra energia, za którą jestem bardzo wdzięczna, bo to wzmacnia. Stan zdrowia mojej córki Oli, która zakrztusiła się tabletką, nie jest tajemnicą, bo często o tym informują gazety. To jest też sens mojego życia – walka o nią. Stała i uparta.

 

W dorobku ma Pani prawie 50 ról filmowych, 10 wydanych płyt, ważne role teatralne, prestiżowe nagrody od: telewizyjnego Wiktora przez Gloria Artis po medal solidarności społecznej Milito Pro Christo.

Zawsze kombinowałam, żeby moje plamy emocjonalne się zamykały lub zasklepiały i koniecznie wchodziły w kolejną fazę. I tak tworzyłam dramaturgię i kompozycję swoich recitali. Jest szereg piosenek, których nigdy nie zaśpiewam osobno. One muszą być ułożone w ciągu, bo mają służebną rolę w rzeźbieniu emocjonalnego przebiegu całego recitalu i mojego emocjonalnego do nich stosunku. To doświadczenie przydaje się też przy budowaniu napięcia w moim aktualnie granym monodramie.

Czuję, kiedy czegoś jest za dużo. Zależy mi na ciasnej więzi z widzem i na jego uwadze. I do śpiewania, i do teatru, i filmu bardzo przydał mi się ten cały zapis przeżyć traumatycznych. Ten mój los… Może moja postawa i doświadczenia stwarzać problemy reżyserom, z którymi pracuję, bo ja mam swój przebieg i wiem, że on jest prawdziwy. I nie poddaję się, tylko dlatego, bo ktoś myśli inaczej albo coś mi powie. Muszę mieć swoją prawdę. A jeśli nie mogę tego osiągnąć to następuje pauza. I czasami przestaję śpiewać.

Mnie nie obchodzi jak powinno być, ja wiem, jak jest. Jestem na pewno niełatwa we współpracy, bo wymagająca, ale przede wszystkim wobec siebie. Zależy mi na tym, by to co robię, było najwyższej artystycznej próby. A nie jest to łatwe, szczególnie, kiedy moje myśli błądzą gdzieś wokół mojego trudnego, prywatnego świata.

 

Śpiewa Pani teksty najlepszych: Jonasza Kofty, Jacka Kleyffa, Agnieszki Osieckiej, Wojciecha  Młynarskiego, Jacka Janczarskiego. To są śpiewane opowieści o życiu i Pani śpiewanie nie jest banalne.

Moje śpiewanie jest najbliżej mego ciała, tam nie ma roli, nie kreuję siebie na gwiazdę. Moje śpiewanie jest najbardziej osobiste i dlatego wybieram teksty, które na danym etapie mojego życia są blisko mnie. A tekstów zawsze pilnowałam i pilnuję. Nie potrafię wyjść na scenę i śpiewać „Mydełko FA“,nawet za Bóg wie jakie pieniądze. Wstydziłabym się, bo muszę mieć coś do powiedzenia.

 

A który Pani recital jest najważniejszy?

Ostatni, bo aktualny, trafiony w mój czas. „Pozwól mi spróbować jeszcze raz“. Zrobiłam go dwa lata temu. Poprzedni, według tekstu Kleyffa, nazywał się „I poczucie szczęścia nawet gdy wichura“. To był wtedy czas walki, która powoli już mija, a może ściślej zamienia się w moje aktualne trwanie. Więc teraz chcę poprosić i … się pomodlić.

To modlenie się wynika z wewnętrznych przekonań, ale też z doświadczeń losu. Niespodziewana śmierć męża Jacka Janczarskiego i choroba córki Aleksandry, to fatalne zakrztuszenie się tabletką. By ratować własne dziecko stworzyła Pani w roku 2000 Fundację A kogo?, a potem – dziesięć lat później powstał Budzik. Choroba Oli, a także wszelkie starania, żeby pomóc młodym ludziom, którzy zapadli w śpiączkę – to jest Pani drugie życie?

Moja praca aktorki i działania w fundacji i w Budziku to jest wszystko razem – system naczyń połączonych. Muszę utrzymać harmonię i poziom wyrównany tych dwóch „wód luster”. To daje szansę na przewidywalność i spokój. I wówczas można działać. Nie sposób tego oddzielić, bo mamy jedno życie. Wszystko się dzieje równolegle. Czasem jestem tylko zmęczona mnogością tematów.

Ale też mój zawód stanowi cud – dar, bo to jest jednak iluzja. I ja mam wentyl. A tuż obok dzieje się naprawdę, trwa życie, o które walczę. Wiem tylko, że zawodowo nie mogę robić rzeczy byle jakich. Dobra robota teatralna daje mi siłę na chodzenie po urzędach i załatwianie mnóstwa spraw, bo umiem dzięki pracy w teatrze łapać dystans.

 

Na forach internetowych ludzie Panią podziwiają jako organizatorkę Budzika i jako matkę Oli.

Ten kontakt z ludźmi jest bardzo ważny i na szczęście trwa. Jest on też w granym teraz przeze mnie monodramie o Orianie Fallaci, i na premierze filmu, w którym zagrałam i na recitalu. Teraz szykujemy nasze wyjazdy zagraniczne, a to spore zamieszanie i organizacyjny trud. Zapraszający właśnie myślą  o recitalu, monodramie i prezentacji fundacji w ramach spotkań z publicznością. Trzy w jednym.

 

A na jakim etapie jest Budzik? 

Budzik przy Centrum Zdrowia Dziecka jest niezależną placówką. I przypominam, że Budzik jest za darmo, finansowany kontraktem przez NFZ. I rodzic i dziecko przebywają w Budziku za darmo. Podkreślam to, by czasami słyszę opowieści, że w Budziku trzeba płacić i nawet pojawiła się informacja, że w Budziku trzeba płacić 27 tysięcy złotych miesięcznie. Otóż nie! Nic nie trzeba płacić, musi być tylko wskazanie medyczne.

W tym Budziku mamy do tej pory 45 odzyskanych żyć młodych ludzi i odzyskujemy też rodziny, bo tak ciężka choroba zawsze obciąża wszystkich najbliższych. W Olsztynie przywróciliśmy życie już pięciu osobom. Teraz chcemy stworzyć taki ośrodek w Warszawie.

Do Budzika dziecięcego najdłużej czekało się tydzień, to do Budzika dla dorosłych leży 800 podań. Teraz mamy wolne miejsca do Budzika dziecięcego. Warto to sprawdzać na naszej stronie internetowej. Rozszerzyliśmy statut fundacji o działania naukowo – badawcze, bo nauka na świecie się rozwija. Do tej jednostki chorobowej – komy (śpiączki) – sprowadzamy jak najwięcej lekarzy do eksperymentalnych programów.

Bo nie chcemy wysyłać chorego na antypody świata, chcemy leczyć go w Polsce. Robiliśmy już stymulatory z Japończykami, teraz będziemy robić workshopy z Amerykanami i Włochami. I rzecz będzie dotyczyć nerwowej komórki macierzystej, która będzie służyć przy komie i przy innych chorobach neurodegeneracyjnych.

 

Pani córka Ola ma dostać te komórki macierzyste?

Tak, będzie w tym programie eksperymentalnym. Dwa lata temu Oli w pień mózgu wszczepiono stymulator komórek nerwowych. Dzięki tej operacji znacznie poprawił się wzrok Oli i lepsza też jest jej odporność, już nie zapada tak często na zapalenie płuc. Ja oczywiście cały czas prowadzę z nią rozmowy, podobnie jak moja druga córka – Marianna, która bardzo wspiera mnie i Olę.  Te komórki macierzyste to wielka nadzieja, która trzyma nas w dużym napięciu i nadziei.

 

To się powinno udać?

Trudno powiedzieć, to jest eksperyment także na świecie. Ale są bardzo dobre sygnały z zagranicy. Jednak nie wiadomo jak zareaguje indywidualny mózg. Ważna jest też odległość czasowa od urazu. Mamy informację z Glasgow, że nawet 70 latkowie, którzy mieli udar pięć lat temu, poddani takiemu leczeniu zdrowieją.

Mózg przejął funkcje odbudowanych połączeń neuronowych, co do niedawna uważano za niemożliwe. Ale u każdego chorego mózg jest uszkodzony inaczej. Za mało jeszcze dzisiaj wiemy na ten temat, jakie mogą być rokowania.

 

Od wypadku Oli minęło już 18 lat.

Tak, 11 maja.

 

Jak się żyje z taką traumą przez cały czas?

Nie wiem, jak się żyje bez takiej traumy. Żyję, staram się, żeby to nie zdominowało mojego życia i mojej drugiej córki Mani. Mania zagrała  dyplom aktorski spektaklem na podstawie „Trzech sióstr“ Czechowa i „Czwartej siostry“ Janusza Głowackiego.  Mania więc robi swoje, ja też i dużo się dzieje w naszym życiu zawodowym, i dużo się dzieje w fundacji.

 

Napisała Pani dwie książki: „Wszystko jest takie kruche“ i „Pozwól mi żyć po raz drugi“. Czy powiedziała Pani w nich wszystko o sobie?

Jest jeszcze coś do powiedzenia, ale nie jestem na to gotowa, nie jestem na tym etapie. Teraz Magda Łazarkiewicz szykuje film fabularny inspirowany naszym życiem. Będzie więc opowieść o tym, co nasze intymne – od mojego małżeństwa z Jackiem Janczarskim, jego śmierci, o chorobie Oli… Będzie to opowieść o tym, jak się przerabia stratę na wartość materialną, która służy dobru także innych ludzi.

Zdecydowanie nasze życie teraz jest w innym punkcie, w innych obszarach. Myślę, że najbliżej dzisiejszej naszej sytuacji jest recital „Pozwól mi spróbować jeszcze raz”. Zaczęło się od nowa.

W te wakacje byłyśmy z Manią w Japonii na  wielkim kongresie poświęconym komie. Ja w panelu z rodzicami i rodzinami ludzi w śpiączce, a Mania, która dostała staż w portalu Palneta.pl robiła reportaż z tego zdarzenia. Mam za sobą spektakl na rocznicę Powstania Warszawskiego wyreżyserowany przez Natalię Korczakowską.

Przede mną jeszcze Witkacy w języku angielskim w Los Angeles, także w reżyserii Korczakowskiej, a pod koniec grudnia będą grała razem z moją córką Marianną Janczarską spektakl „Wania, Sonia Masza i Spike“.To współczesna komedia amerykańska, która odwołuje się do Czechowa, inteligentnie napisana sztuka przez Christophera Duranga – taka piankowa, lekka i się dobrze kończy. Ten zawód przy tym trudnym życiu daje mi szanse. Mogę się odstresować, odpocząć.

 

Gra Pani też monodram „Chwila, w której umarłam“ według tekstu Remigiusza Grzeli właśnie o Fallaci. Dlaczego Pani to wybrała?

Wybrałam to nie przypadkowo. Nie przepadam za monodramem, wolę mieć oczy partnera vis a vis, bo lubię się z kimś komunikować i się od partnera odbijać. To wydaje mi się ciekawsze teatralnie. Ale zrobiłam ongiś „Rok magicznego myślenia“ – też monodram, bo musiałam ze względu na temat. A spektakl o Fallaci chciałam zagrać, bo wydaje mi się ona bardzo współczesną kobietą z bardzo indywidualnym tokiem myślenia, z odpowiedzialnością za podejmowane działania.

 

Ale Fallaci niechętnie szła na kompromisy, a Pani w życiu i w działaniach zapewne musiała brać różnego rodzaju kompromisy pod uwagę. 

To nie jest do końca prawda o Fallaci, że nie potrafiła iść na kompromis. My obcujemy z jej wizerunkiem a nie z człowiekiem.  W związkach osobistych, intymnych potrafiła iść na kompromisy i godziła się na bardzo wiele ustępstw. Potrafiła kochać i wtedy wiedziała, że trzeba ustąpić. Fallaci podejmowała racjonalne decyzje, choć zachowywała się prowokacyjnie.

W tym monodramie i autorowi tekstu, i mnie zależało, żeby pokazać wrażliwość Fallaci, jej człowieczeństwo, a nie tylko ostrą dziennikarkę, której bał się niemal cały polityczny świat. Bo ona nie miała oporów, żeby mówić  możnym władcom XX wieku, co o nich myśli.

 

Nalepka  dziennikarki – buldożera?

No właśnie, dokładnie tak. Uważano ją za ostrą kobietę, wręcz niedostępną, odpychającą, obojętną na różne codzienne sprawy. A jak to się ma do jej więzi rodzinnych, do związków z mężczyznami, w których bardzo często była nieszczęśliwa zapewne przez swój niełatwy charakter.

Ale nie była buldożerem, który wszystkich gryzie i bez opamiętania prze naprzód. Jej „Listy do nienarodzonego dziecka“ są tego najlepszym dowodem i też wielkim krzykiem płynącym z jej wrażliwości, czy sprawa Terri Schiavo i jej reakcje na amerykański sąd, amerykańskich lekarzy.

 

Co dla Pani w tym tekście było najważniejsze?

Tekst i ja sama. Zawsze to analizuję. Zastanawiam się, czy to co mam zrobić jest również dla mnie ważne. Czy to jest ten moment w moim życiu, żeby to robić i czy to też jest ten moment na świecie, żeby się takim tematem zająć. A tu się wszystko zgadzało.

 

Czy Pani się nigdy nie denerwuje i nie złości?

Złoszczę się. Jeśli moja złość ma sens to się irytuję jeszcze bardziej a jeśli nie ma sensu – odpuszczam. Bo nie przebiję głową muru. Uczę się czekać, ciągle od nowa. Cierpliwością trzeba umieć sterować. Kiedy jest mus czekania, trzeba przestawić klocki i do pierwszego rzędu wstawić te, które stały z tyłu. I wtedy powtarzam sobie: nie męcz się!

 

Trudno to się robi?

Oj trudno. Trzeba umieć zmieniać kierunki suwaków.

Alina Kietrys

MP 12/2018