post-title Wspomnienia o Urszuli Zomerskiej Szabados

Wspomnienia o Urszuli Zomerskiej Szabados

Wspomnienia o Urszuli Zomerskiej Szabados

 Z NASZEGO PODWÓRKA 

Jak „dużą“ Ulę wspomina Ula „mała“

Nigdy nie miewała złego humoru. A może miewała, ale nigdy nie dawała tego po sobie znać. Zawsze z cierpliwością wszystko mi tłumaczyła. Mieszkałyśmy w tym samym bloku, w tej samej klatce, na tym samym piętrze. Spędzałam u niej dużo czasu. U niej i u wujka Ďurka – jej męża, brata mojej mamy.

Zaraz po przyjściu z przedszkola, później ze szkoły biegłam prosto do nich. Nigdy się u nich nie nudziłam. Fascynowali mnie. Pamiętam, jak na Boże Narodzenie Ulka częstowała nas karpiem albo barszczem z uszkami.

Tak mi to smakowało, że zjadłam niemal wszystko. Potem, co roku, Ula robiła ich więcej, żebym mogła się nimi najeść do syta. Na innych rodzinnych imprezach organizowanych przez Ulę królował bigos, a na deser moja ulubiona galaretka z owocami.

„Duża“ Ula  i „mała“, czyli ja, ponieważ imię otrzymałam po niej. Rodzice mi dali na imię Alexandra, ale moja starsza siostra, zafascynowana Ulą, tak długo naciskała na rodziców, że w końcu postanowili zmienić mi imię.

W roku 1985 nie było to takie łatwe, ale jestem im za to wdzięczna. Noszę takie piękne, niecodzienne imię! Chciałam nawet takie samo dać mojej córce, ale ona urodziła się 21 października i nie chciałam, by tego samego dnia miała i imieniny, i urodziny.

Moja mam wiele razy opowiadała mi, jak żyli całą rodziną w mieszkaniu przy ulicy Głównej w Koszycach: rodzeństwo z rodzicami, a potem też i z Ulą, która wyszła za mąż za Ďurka.

Zanim do tego doszło, Ďurko zaczął bardzo dbać o siebie, długo stawał przed lustrem, co nie umknęło uwadze mojej mamy. Wtedy zdecydowała się go śledzić. Kiedy zobaczyła go, jak biegnie na spotkanie z Ulą, wszystko było jasne.

Rodzina przyjęła Ulę z otwartymi ramionami. Przy ulicy Głównej prowadzili dom otwarty. Ula czuła się w nim znakomicie.

Kiedy Ją wspominam, brzmią mi w uszach piosenki, które śpiewała lub grała. Potrafiła tak grać, że nikt nie pozostawał na jej muzykę obojętny. Do dziś puszczam sobie w samochodzie jej nagrania. Ponieważ Ula i Ďurko nie mieli dzieci, byłam trochę jak ich dziecko. Nie ma dnia, żebym o nich nie myślała.

Tyle pięknych chwil, które z nimi przeżyłam… Czasami Ula brała mnie ze sobą do pracy w radio, do swojego biura lub do studia nagrań. Albo razem jeździliśmy na wycieczki do lasu, do parku. Jestem wdzięczna losowi, że chociaż trochę dane mi było z Nimi obcować. Byliśmy taką nierozłączną trójką. Cześć Ich pamięci!

„Mała“Ula, czyli Zakuťanská Tóthová

 

Jak się masz, kochanie, jak się masz?

Znałyśmy się kilkadziesiąt lat. Na początku wiedziałam, że jest redaktorką muzyczną Słowackiego Radia, ale pamiętałam Ją również jako piosenkarkę z grupy Juraja Szabadosa – Jej męża.

Ulka Szabadosová Zomerska była pierwszą osobą, którą zaprosiłam do programu „Mieszane małżeństwa“, który zaczęliśmy przygotowywać po 2000 roku. Wiedziałam, że Jej Ďurko, jak mówiła pieszczotliwie o swoim mężu, zmarł kilka lat wcześniej, ale mimo to chciałam zrobić o nich film dokumentalny. Ulka się zgodziła. Opowiedziała mi piękną historię ich życia, z której utkwiło mi kilka epizodów.

Na przykład ten, kiedy to Jej mama, nie bardzo zachwycona pomysłem swojej córki wyjścia za mąż za Słowaka, powiedziała: „To musisz wychodzić za mąż tysiąc kilometrów od naszego polskiego Gdańska? W Polsce się dla ciebie chłopiec nie znajdzie?“.  Ale kiedy przyjechała w odwiedziny do Koszyc, zrozumiała córkę, gdyż była zachwycona przyszłym zięciem.

„Całe nasze życie z Ďurkiem było o muzyce, nawet wtedy, kiedy nie zawsze bywało różowo, szybko zapominaliśmy o tym, co złe“ – opisywała Ula we wspominanym programie telewizyjnym, siedząc na krześle; obok niej stało drugie krzesło – puste. Mimo tego ten program był o nich obojgu, a właściwie to o nim.

Kiedy w naszej redakcji poszerzyliśmy ofertę dla telewidzów o programy nadawane dla polskiej mniejszości, to właśnie z Ulką intensywnie współpracowałyśmy nad ich powstawaniem.

Kochała życie i szerzyła wokół siebie dobry humor. Nigdy nie popsuła żadnej zabawy i zawsze była graczem zespołowym.

Urszula Zomerska urodziła się 24 kwietnia 1940 roku w Gdańsku. W latach 60. komponowała piosenki dla grupy Baby Jagi, składającej się z młodych dziewcząt. Ula była ich szefową. Grupa towarzyszyła nestorowi polskiej piosenki Mieczysławowi Fogowi. Dzięki niemu miały mnóstwo koncertów, również zagranicznych. I tak dziewczęta dotarły do Koszyc, gdzie wystąpiły w hotelu „Hutník“.

Stamtąd poszły na inny koncert do Domu Sztuki, gdzie występowała grupa Juraja Szabadosa. Z Jurajem spotkali się ponownie podczas jakiegoś wyjazdu zagranicznego. „Na początku łączyła nas praca – wspominała Ulka – ale potem przeszłam z jednej grupy do drugiej, dostałam wolną rękę i tu zaczęłam się realizować“.

Praktycznie Ula weszła do grupy niemalże z ulicy, bez prób, bez wcześniejszych uzgodnień. Występowali w Sztokholmie, w sali, gdzie wcześniej wystąpiła Josephine Baker i wielu innych. Ta współpraca zaowocowała gwiazdorskimi występami i… wielką miłością.

„Kiedy zostałam członkiem zespołu Ďurka, nie było mowy, by jechał gdzieś beze mnie. Zdecydowaliśmy się, że poświęcimy życie dla muzyki“ – opisywała Ula.

W 1986 roku Ula podjęła też pracę w koszyckim studio Słowackiego Radia. Jej Ďurko komponował i marzył o własnym studiu nagrań. I to marzenie się spełniło – takie studio stworzył w swoim mieszkaniu. Prowadzili otwarty dom, który zawsze był pełen ludzi. Jeśli czasami coś między nimi zazgrzytało, długo nie potrafili się na siebie gniewać.

Z opowieści Uli wynikało, że zawsze potrafili znaleźć drogę do siebie, a ich związek chyba najlepiej oddaje piosenka, którą Ula czasami śpiewała: „Jak się masz, kochanie, jak się masz?“. I być może tymi słowami się witali, kiedy pod koniec ubiegłego roku Ula dołączyła do Juraja Szabadosa, który odszedł dużo wcześniej, w 1995 roku.

Ľuba Koľová, redaktor naczelna Redakcji Mniejszości Narodowych Słowackiej Telewizji

 

Wspomnienie o mojej Uluni

Zawsze była uśmiechnięta, pełna optymizmu i ciepłych słów. Tyle razem przeżyłyśmy. Dla mnie były to niezapomniane, przemiłe chwile.

Pierwsze wspomnienia związane z Ulą? Dawno temu pojawiła się na plenerze artystów plastyków i choć Ona była muzykiem, od razu odnalazła się w naszym gronie. Była po prostu artystką!

Za jakiś czas razem wybrałyśmy się do Rzeszowa na Forum Polonijnych Przedstawicieli Kultury i Ruchu Artystycznego. Było to wyjątkowe spotkanie Polaków mieszkających na całym świecie. Z Ulą mieszkałam w jednym pokoju, spędziłyśmy razem cztery dni pełne spotkań i kultury.

Sporo razem podróżowałyśmy i zawsze to było ciekawe. Kilkakrotnie na spotkania opłatkowe, które organizowała ambasada RP, kilka razy na karaoke, organizowane przez Klub Polski w Bratysławie, kilka razy na imprezy do znajomych, do Kvetoslavova.

Nigdy nie zapomnę tej podróży, kiedy wracałyśmy z Bratysławy do Koszyc i po drodze popsuł się pociąg. Podróż trwała 11 godzin! Ula troszczyła się o mnie jak mama. Pamiętam jak dziś, że wtedy sobie uświadomiłam, że kiedyś może jej zabraknąć.

Ta myśl o świecie bez Niej tak mnie przeraziła, że zaczęłam płakać. Ula, być może pomyślała wtedy, że jest mi zimno, że płaczę ze zmęczenia, chciała mnie uspokoić, co wywołało jeszcze większe łzy, które jak grochy spływały po moich policzkach. Podobnie jak teraz, kiedy piszę te słowa. Była jak moja mama.

Przeżyłyśmy też wiele dowcipnych sytuacji. Mam nadzieję, że Ula nie będzie mi mieć za złe, jeśli opiszę sytuację, która przytrafiła się nam podczas powrotnej podróży z urlopu, gdzie byliśmy razem z Małgosią i Stanem.

Pokupowałam sobie trochę rzeczy i obawiając się, że mój bagaż będzie zbyt ciężki, poprosiłam Ulę, by wzięła do swojej walizki kilka moich rzeczy. Bez narzekania to zrobiła, ale potem na lotnisku okazało się, że jej walizka jest zbyt pękata. Wtedy Ula wyjęła z bagażu podręcznego dwa swetry i szlafrok.

Zarzuciła je na siebie i tak weszła do samolotu, wzbudzając w nas śmiech i podziw jednocześnie. Pozwalała nam śmiać się z niej, jedyne, czego się obawiała, że ktoś jej zrobi zdjęcie, że wsiada do samolotu w szlafroku.

Kiedy ktoś mówi o gwiazdach, cieszę się, się miałam to szczęście znać jedną z nich osobiście. Była nią Urszula SzabadosováZomerska. Większej gwiazdy nie spotkałam i już z pewnością nie spotkam.

Stefania Gajdošová Sikorska

 

Już tęsknię…

Kiedy przeprowadziłam się na Słowację, słyszałam o Urszuli Szabados, znanej polskiej piosenkarce mieszkającej w Koszycach. W ręce wpadł mi też jakiś artykuł o Niej w słowackiej prasie.

Pierwszy raz na pewno widziałyśmy się na Dniach Polskiej Kultury w Koszycach, które organizował Klub Polski. A potem, rok, może dwa później miałam przed tą cykliczną koszycką imprezą poprowadzić konferencję prasową. Nocleg zapewnili mi organizatorzy u Uli właśnie.

Czekała na mnie na dworcu. Potem, w jej mieszkaniu rozmawiałyśmy do późnych godzin nocnych. Fotografie Juraja Szabadosa, jej męża – znanego słowackiego muzyka, instrumenty, plakaty ich grupy, płyty…

To wszystko otaczało mnie i mówiło o tej pięknej parze więcej niż niejedna opowieść. Po śmierci męża Ula odnajdywała swoje miejsce na nowo, opowiadała mi o pracy w radio, którą była zafascynowana.

Potem tych nocnych rozmów było jeszcze bardzo dużo. Z moim mężem od razu znalazła wspólny język – rzecz jasna muzyczny.

Razem wystąpili na Balu Polskim w Bratysławie, często wspólnie muzykowali u nas w domu, a przede wszystkim wymieniali się spostrzeżeniami na temat muzyki. Któregoś razu przyjechała do nas na kilka dni, żeby sobie posłuchać muzyki z naszej kolekcji.

Spotykaliśmy się wielokrotnie: w Koszycach, Bratysławie i innych miastach Słowacji. Raz nawet w Polsce, nad Bałtykiem, gdzie przypadkowo wypatrzyliśmy ją podczas spaceru brzegiem morza. Potem przez kilka dni oprowadzała nas po swoich ulubionych miejscach w jej rodzinnej Gdyni i okolicach.

Razem pracowałyśmy jako dziennikarki. Razem – jak to kobiety – bywałyśmy na zakupach. Razem nawet wybrałyśmy się kiedyś, by ćwiczyć pilates.

Dzieliła nas różnica pokolenia, mogła być moją mamą, ale była koleżanką. Kompanem przez życie. Z uroczą energią, radością i wdzięcznością za to, co przynosił Jej los. Artystyczna dusza. Przyziemne swary czy sprzeczki były jej obce.

Na łamach „Monitora“ pisała o muzyce i relacjonowała wydarzenia Klubu Polskiego w Koszycach, któremu później też szefowała. I wiadomo – stawiała na ciekawe wydarzenia muzyczne, zapraszając do Koszyc polskie gwiazdy (z wieloma z nich znała się osobiście) czy organizując polskie karaoke dla Polonii. Jej śpiew – jak jej życie – był nienachalny, przyjemny, melodyjny, relaksujący.

Ulcia, jak dobrze, że los nam podarował tyle pięknych chwil, które mogłyśmy spędzić razem. Będę tęsknić za Tobą, za Twoją melodyjnością życia, która była dla mnie inspiracją. Już tęsknię…

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik i archiwum

MP 1/2019