post-title Z Opola do Bratysławy przez Nowy Jork

Z Opola do Bratysławy przez Nowy Jork

Z Opola do Bratysławy przez Nowy Jork

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Coraz częściej spotykamy na Słowacji polsko-słowackie pary, które poznały się za granicami swoich krajów zamieszkania, jak na przykład Alicja i Ivo Zimowie. Ich połączyła Ameryka, ale tęsknota za Europą przesądziła o powrocie. Tylko dokąd? Los przyprowadził ich do Bratysławy.


Wakacje w Nowym Jorku

Poznali się w Nowym Jorku w 2003 roku, gdzie Alicja była w odwiedzinach u swojej przyjaciółki, która kilka lat wcześniej wyemigrowała z Polski. Dzięki niej zapoznała jeszcze parę osób, z którymi wieczorami spędzała czas, wychodząc do kawiarni czy na dyskoteki. Wśród nich był pewien Słowak, pochodzący z Kamienki pod Starą Ľubovňią. „Ala mi od razu wpadła w oko“ – opisuje ów chłopak, czyli Ivo.

„Nie miałam żadnych planów związanych z Ameryką, wiedziałam, że po wakacjach wrócę do Polski, by dokończyć studia” – wyjaśnia Ala, która studiowała w Opolu marketing i zarządzanie. Amerykańskie wakacje zamierzała wykorzystać na podszkolenie się w języku angielskim, a ponieważ udało się jej znaleźć dorywczą pracę w Subwayu, gdzie sprzedawała kanapki, kontakt z klientami dużą ją nauczył. „Było to spore udogodnienie, gdyż większość klientów, mówiąc, wskazywała to, czego sobie życzy“ – opisuje.

Mocniejsze bicie serca

Między Alą a Ivem nawiązała się szczególna nić porozumienia. „Mimo że słowackiego za bardzo nie rozumiałam, to jednak ciągnęło nas do siebie, pomagaliśmy więc sobie w komunikacji trochę na migi, trochę po angielsku“ – mówi, a Ivo dodaje, że tak się do siebie zbliżyli, iż kiedy przyszedł termin powrotu Ali do Polski, jego serce zabiło mocniej.

Kiedy dziewczyna wróciła do rodzinnego Opola, ledwo zdążyła zdjąć buty, zadzwonił telefon. To był on! „Pytał z troską w głosie, czy szczęśliwie dotarłam do domu, co mnie bardzo ujęło“ – wspomina po latach. Potem ich rozmowy telefoniczne stały się częstsze. Każdego wieczoru, po skończonej pracy Ivo dzwonił do Polski.

„Ja zarywałam noce, bo przecież kiedy w Nowym Jorku był wczesny wieczór, u nas już była północ“ – opisuje moja rozmówczyni i dodaje, że tak naprawdę poznali się dzięki tym długim rozmowom. „Prawie mnie te telefony zrujnowały, ale warto było“ – uśmiecha się Ivo i wyjaśnia, że to nie były czasy Messengera czy innych szybkich łączy. „Nie było smarfonów, ludzie nie pisali do siebie, tak jak teraz, co minutę. Był po prostu telefon, na który się czekało“ – dodaje Ala.


Odległość nie jest przeszkodą

Kiedy pytam Iva, jak on znosił rozłąkę, od raz opowiada, że żył nadzieją, że dojdzie do kolejnego spotkania z uroczą Polką, że uda mu się ją namówić na ponowną wizytę w Nowym Jorku. Trzeba przyznać, że mój rozmówca potrafił zawalczyć o względy dziewczyny, zabiegać o nią; był troskliwy, a odległość mu w tym wcale nie przeszkadzała. „Na moje urodziny przesłał mi kwiaty“ – opisuje Ala i dodaje, że takimi gestami coraz bardziej zdobywał jej serce. „Odległość nie była przeszkodą. Miałem znajomych, którzy mieli dziewczyny z daleka, więc wiedziałem, że wszystko się da, jeśli się chce“ – kwituje Ivo.

„Moi rodzice od razu się zorientowali, że to chyba coś poważniejszego, szczególnie kiedy mi się przyglądali, jak reagowałam na telefony z Ameryki“ – wspomina z uśmiechem Ala.

 

Pod Statuą Wolności i Wieżą Eiffla

Zupełnym zaskoczeniem dla niej była przesyłka, którą rozpakowała pewnego dnia – bilet lotniczy do Nowego Jorku na sylwestra. „To było nie do uwierzenia! Taki prezent! Oczywiście, że poleciałam“ – zdradza Ala.

Ten tygodniowy pobyt Alicji w Nowym Jorku, kiedy na statku pod Statuą Wolności w blasku fajerwerków witali Nowy Rok 2004, zmienił wszystko. „Wiedzieliśmy, że będziemy razem“ – zgodnie opisują moi rozmówcy. Potem były kolejne wspólne wakacje w Stanach Zjednoczonych, podczas których wybrali się do Las Vegas, gdzie Ivo poprosił Alicję o rękę.

„Ivo marzył, że swojej wybrance serca oświadczy się pod wieżą Eiffla, ale ponieważ na wyskok do Francji się nie zanosiło, wymyślił, że zrobi to v Las Vegas, gdzie jest taka kopia wieży“ – wyjaśnia Ala i z rozrzewnieniem wspomina, jak przyglądały się im tłumy turystów, podpowiadający jej, jaką ma podjąć decyzję, skandując: „Say YES!“.

Byle do walentynek

„Dzień powrotu do Polski, kiedy skończyły się te wyjątkowe wakacje, pamiętam szczególnie – oboje płakaliśmy na lotnisku“ – wspomina nasza bohaterka, której życie nabrało zupełnie innego tempa. Wiedziała, że za kilka miesięcy wróci do Iva na stałe, ale ponieważ chciała dokończyć studia w Polsce, zrobiła wszystko, by zdać egzaminy w pierwszych terminach, dokończyć pisanie pracy magisterskiej i ją obronić.

„Tym razem Sylwestra spędziliśmy oddzielnie, na pocieszenie dostałam od Iva kwiaty i szampana“ – wspomina Ala. Wtedy też poprosił swoją wybrankę serca, by przyleciała do Nowego Jorku na walentynki. „Miałam, co robić, by zdążyć z obowiązkami na uczelni.

Wiedziałam, że nie może mi się przydarzyć żadne potknięcie, uczyłam się więc na pełnych obrotach, wszystko pozdawałam, pracę obroniłam, a dyplom odebrali już moi rodzice“ – opisuje.

Amerykańskie życie

W momencie, kiedy w 2005 roku Alicja wylądowała w Nowym Jorku na walentynki, rozpoczęło się jej amerykańskie życie u boku Słowaka. Tu wiosną w 2006 roku wzięli z Ivem ślub cywilny, a kilka miesięcy później, już po narodzinach ich pierwszego syna, odbył się ślub kościelny oraz wesele, na które przylecieli i jej, i jego rodzice.

Kiedy dopytuję moich rozmówców, jak wygląda amerykańskie wesele, dowiaduję się, że zazwyczaj trwa maksymalnie 4 do 5 godzin. „Wtedy nam to odpowiadało, bo byłam karmiącą matką, ale i tak całe wydarzenie wspominamy bardzo ciepło, bo urządziliśmy je po swojemu, w obecności bliskich z Polski i nowo poznanych amerykańskich przyjaciół. W sumie było około 70 osób, ale brakowało mi babć, cioć, kuzynek…“ – wymienia Ala.

 

Amerykańska codzienność

Kiedy dopytuję się, jak Ivo znalazł się w USA, wyjaśnia mi, że pojechał tam w 1996 roku na zaproszenie swojej rodziny, która mieszkała w New Jersey. Jak twierdzi, dzięki temu, że miał w niej oparcie, miał lepszy start niż wielu jemu podobnych. Jego plan był taki, że skończy studia w Nowym Jorku – księgowość i finanse – a jednocześnie będzie pracować, by zarobić na siebie. I tak się stało. Ivo wymarzone studia skończył i pracował w finansach….

Ala, która do niego dołączyła, również szła swoją ścieżką zawodową – pracowała w księgowości w jednym z amerykańskich ośrodków opieki.

Mimo że żyło im się dobrze, ich myśli często wracały do Europy. „Zawsze wiedziałam, że chcę wrócić, tęskniłam za rodzicami, rodziną i nie wyobrażałam sobie, że zostanę w Ameryce na stałe“ – wyznaje Ala, a jej mąż dodaje, że większość przybyszy w Ameryce myśli podobnie, lata jednak lecą, a im brakuje odwagi czy impulsu, by zdecydować się na powrót do swojego kraju.

On tam w takim zawieszeniu spędził 14 lat. W przypadku państwa Zimów impulsem do powrotu był ich syn. „Wiedzieliśmy, że kiedy Marcus będzie miał 5-6 lat, musi pójść do amerykańskiej szkoły, a to by oznaczało głębsze zapuszczanie korzeni“ – wyjaśnia Ala. Zdecydowali więc o powrocie do Europy.

Lądowanie w Europie

Był koniec października 2010 roku, a państwo Zimowie wylądowali w Polsce i zatrzymali się u rodziców Ali. Potem, co jakiś czas pomieszkiwali raz u jednych, raz u drugich rodziców, czyli na przemian w Opolu i w Kamience. Wierzyli, że praca dla nich się znajdzie. Marzyli o Pradze.

„Miało być sprawiedliwie – ani w Polsce, ani na Słowacji“ – mówią z uśmiechem i choć Ivo nawet podjął pracę w czeskiej stolicy, to jednak w tym samym czasie Ala rozpoczęła pracę we wrocławskim oddziale IBM. To oznaczało życie na odległość i weekendowe spotkania.

Okazało się też, że adaptacja w starej, ale jednak nowej rzeczywistości, wcale nie była taka łatwa. Moi rozmówcy przyznają zgodnie, że dla Iva ten powrót był trudniejszy, gdyż on opuszczał Słowację w 1996 roku, więc nie zdawał sobie sprawy do jakiego stopnia wszystko się tu pozmieniało.

„Zaskoczyło mnie to, jak nasza część Europy jest rozwinięta. Kiedy opuszczałem Słowację, to tu nawet jeszcze nie było galerii handlowych. Po powrocie czułem się jak obcokrajowiec we własnym kraju“ – kwituje nasz bohater.

 

Na walizkach

W rozjazdach przeżyli kolejne dwa lata. Ala zastanawia się głośno, że być może ich start byłby łatwiejszy, gdyby oboje byli z tego samego kraju. Możliwości zatrudnienia zdecydowały o ich dalszych losach – Ivo dostał pracę w międzynarodowej firmie w Bratysławie, z kolei Ala dowiedziała się, że może się przenieść w ramach firmy IBM właśnie do Bratysławy.

„Co ciekawe, żadne z nas wcześniej tu nie mieszkało“ – opisuje moja rozmówczyni. Jej mąż przyjechał do stolicy Słowacji najpierw sam, by przygotować rodzinne gniazdo przed przyjazdem pozostałych członków rodziny, która w między czasie powiększyła się o kolejnego synka Alexa.

W ten sposób od połowy 2013 roku zaczął się pisać nowy rozdział ich życia w Bratysławie.

Słowacka rzeczywistość

Kiedy pytam Alę, czy trudno jej było odnaleźć się w słowackiej rzeczywistości, odpowiada, że od początku czuła się tu jak u siebie, bo przecież trochę pomieszkiwała już u teściów w Ľubovňi, słowacki znała, a pracować mogła na odległość, z domu dla wrocławskiej centrali.

„Paradoksalnie to ja chyba miałem gorzej, gdyż często borykałem się ze słowacką biurokracją, załatwiając obywatelstwo dla dzieci, zgłoszenie ich do szkoły itp.“ – skarży się Ivo, ale zaraz potem oboje dodają, że jednak tu, w Europie bardziej im się podoba.

„Żyje nam się tu lepiej, wolniej, bez takiego typowo amerykańskiego biegu“ – wyjaśnia Ala, która w Nowym Jorku codziennie dojeżdżała do pracy godzinę, czasami dwie. „Tu wsiądę w autobus i za 15 minut jestem w centrum“ – chwali Ivo, a Ala cieszy się, że za cztery godziny jest w stanie dotrzeć do Polski.

Poza tym oboje zgodnie oceniają, że w Ameryce niewielu Europejczykom udaje się osiągnąć sukces. „Na Polaków i Słowaków nie czekają najlepsze oferty pracy, trzeba się mocno przebijać, co też oczywiście wiele człowieka uczy“ – podsumowują.

 

Podwójna emigracja

Pod koniec naszego spotkania w uroczym bratysławskim mieszkaniu państwa Zimów dowiaduję się, że w stolicy Słowacji znaleźli swoje szczęście, choć są otwarci na to, co przyniesie im życie. „Nie ukrywam, że tęsknię za Polską“ – wyznaje Ala. Może dlatego pozytywnie reaguje i włącza się w różne działania Klubu Polskiego, np. w organizację dużej imprezy „Z Polską na Ty“.

Rodzina Zimów stara się łapać wszystko to, co najlepsze im życie przynosi. „Nasz starszy syn, który się urodził w Stanach Zjednoczonych, ma trzy obywatelstwa, młodszy dwa – polskie i słowackie – i tylko my mamy po jednym“ – śmieją się i dodają, że starają się rozmawiać z dziećmi  w trzech językach: po polsku, słowacku i angielsku. „Czasami się umawiamy, że podczas weekendu mówimy do siebie wyłącznie po polsku, co nie zawsze nam wychodzi, ale staramy się“ – opisuje z uśmiechem Ala.

„Potrafimy cenić sobie to, co nam los podarował. Oboje przeżyliśmy emigrację i to aż dwa razy – pierwszy raz do Ameryki, potem po wielu latach do Europy, wiemy więc, jak to jest stawiać gdzieś pierwsze kroki, a to uczy człowieka pokory“ – podsumowuje naszą rozmowę Ivo.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Archiwum i Stano Stehlik

MP 2/2019