post-title Widz, nie sługa

Widz, nie sługa

Widz, nie sługa

 KINO OKO 

Czemu ja to robię? Oglądam polskie komedie romantyczne, tracę zwykle dwie godziny cennego życia, a potem zgrzytam zębami, że wiedziałam, że tak będzie, że po co mi to było, a przy następnej okazji znów kupuję popcorn, zasiadam przed ekranem i powtarzam w myślach: „Tym razem się uda, tym razem musi się udać”. Czy to masochizm? Wolę nazywać to wszak niegasnącą wiarą i nadzieją.

Jednak nie od wczoraj wiadomo, czyją matką jest nadzieja. Ja – głupia – zobaczyłam plakat, który przypominał setki innych i był ewidentnie kopią czegoś, co już wielokrotnie widziałam. Ujrzałam na nim twarze, które znałam już ze wszystkich złych komedii i różnych seriali oraz serwisów plotkarskich, ale znowu jakiś kinowy diabeł mnie podkusił i… dałam się nabrać.

„Serce nie sługa” w reżyserii Filipa Zylbera według koszmarka scenariuszowego Karoliny Szymczyk-Majchrzak to coś, co chciałoby nas, widzów, zaskoczyć, złapać za gardło, rozbawić i wzruszyć. Tak podejrzewam, bo pewności nie mam. Ale od początku. Mamy dobry, choć stereotypowy szkielet historii: on playboy i bawidamek, ona szara myszka, singielka. Nie są parą, ale bardzo się przyjaźnią, wręcz kumplują. On jej opowiada o swoich podbojach, ona traktuje to z lekką ironią, ale gdy trzeba, przykrywa go kocykiem.

Przy okazji on się dziwi, że ona jest singielką, bo jest taką fajną babką. Już Państwo wiecie? Tak, oni są sobie przeznaczeni, ale nie zauważyli, że prawdziwa miłość jest tuż obok. Już podejrzewacie, że na końcu się zakochają w sobie na zabój? Wiadomo, na tym schemacie opiera się większość komedii romantycznych, więc Ameryki nie odkrywamy.

Czekamy jednak na to, co wypełni nam ten znany szkielet, jakieś zwroty akcji, zabawne sytuacje pełne pomyłek, bawiące do łez dialogi, cokolwiek! A tu papka i do tego zjełczała. Przewidywalna do bólu z sucharami zamiast zabawnych dialogów, z postaciami, które mają po dwie cechy charakteru. I na tym mogłoby się to właściwie skończyć.

Takich mało udanych komedii romantycznych mieliśmy wiele; ładne obrazki, przyjemna muzyczka w tle, papka, żeby wyłączyć głowę i odpocząć wieczorem, odmóżdżyć się. Tego typu filmom można wybaczyć ich jakość, bo nie pretendują do bycia czymś innym. Tymczasem twórcy filmu „Serce nie sługa” postanawiają uraczyć nas czymś, co miało być przełamaniem konwencji i przejściem w melodramat wyciskający z nas strumienie łez. To byłoby możliwe, ale do takich akrobacji trzeba mistrzostwa empatii lub hollywoodzkiego warsztatu.

Kontra do gatunku jest nieudolna, ciężka jak słoń, drewniana i po prostu żenująca. Miałam wrażenie, że twórcy uważają widza za idiotę, który kupi ich talon na balon, że jak kogoś ukatrupią rach-ciach to będzie to film o czymś ważnym, a odbiorca przed ekranem się wzruszy. Zamiast fontanny łez pojawiają się jednak ciarki żenady.

Zwrot ku innemu gatunkowi miał wyciągnąć film na wyżyny „czegoś ambitnego”, a zrobiło się niesmacznie. Melodramat okazał się dramatem twórców. Ten scenariusz mogli zrealizować Anglicy lub choćby Czesi – oni potrafią pakować do jednego wora smutek z dowcipem i zrobić komedię o umieraniu, która nie jest żenująca, lecz wzrusza, nie przekraczając granicy dobrego smaku. Zylber i Szymczyk-Majchrzak tego nie unieśli.

Aktorzy (Roma Gąsiorowska, Paweł Domagała, Borys Szyc, Magda Różczka) robią, co mogą, ale z pustego to i Salomon nie naleje. Zresztą film otrzymał 7 nominacji do Węży, nagród dla najgorszych polskich filmów, co oznacza, że nominowany był chyba we wszystkich kategoriach. Ja podpisuję się przynajmniej pod jedną: najbardziej żenujący film na ważny temat.

Magdalena Marszałkowska

MP 5/2019