post-title Tańcowała Bogna z… nitką

Tańcowała Bogna z… nitką

Tańcowała Bogna z… nitką

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Odwiedzamy Bognę Zając w Pieszczanach, dokąd przeprowadziła się trzy lata temu z Bratysławy. Wita nas z młodszą córką na rękach. Wydawać by się mogło, że obecnie życie tej energicznej Polki ze Śląska upływa powoli – jak to na urlopie macierzyńskim. Nic bardziej mylnego, bo Bogna oprócz opieki nad dwiema córkami sporo czasu poświęca szyciu i projektowaniu ubrań dla dzieci oraz akcesoriów dla mam. Nowe umiejętności odkryła w sobie wtedy, kiedy okazało się, że narodziny dziecka niosą za sobą nowe potrzeby.

 

Dwie pierwsze spódniczki

„Moja teściowa jest z zawodu krawcową i to ona mi podpowiedziała, że sama mogę uszyć jakieś ciuszki dla dziecka, zamiast wyrzucać majątek na ich kupowanie“ – wspomina Bogna. Wtedy zgodnie ze wskazówkami teściowej uszyła dwie pierwsze spódniczki dla córki. „To było rzeczywiście banalnie łatwe i tak się rozkręciłam, że z tego samego materiału uszyłam dla Tosi jeszcze opaski na głowę“ – dodaje.

Potem uszyła zasłony do pokoju dziecka. „Co ciekawe, w moim rodzinnym domu zawsze była maszyna do szycia, ale nigdy nie było czasu, by mama pokazała mi, jak z niej korzystać“ – wspomina. Sama Bogna też wiodła życie, które nie pozwalało jej dłużej usiedzieć na jednym miejscu.

Tanecznym krokiem

Od ósmego roku życia przez 10 lat poświęcała się tańcowi towarzyskiemu. „Nie miałam szczęścia do partnerów, większe sukcesy odnosił mój brat Ariel“ – mówi. Życie jednak dało jej wiele okazji, by mogła swoje umiejętności i wdzięk zaprezentować przed innymi, ponieważ kilka lat pracowała jako animatorka kultury dla wczasowiczów w Hiszpanii, Grecji i na Słowacji.

Z wykształcenia ekonomistka, zdobyła też licencjat na Akademii Wychowania Fizycznego, ukończyła zarządzanie w zakresie gastronomii i hotelarstwa. Nic więc dziwnego, że praca w turystyce ją pochłonęła na kilka sezonów, tym bardziej, że po skończeniu studiów magisterskich w Śląskiej Międzynarodowej Szkole Handlowej (zarządzanie projektami międzynarodowymi) nie mogła znaleźć pracy w swoim zawodzie.

„Byłam więc dziewczyną od aerobiku w wodzie, jogi, zajęć ruchowych dla dorosłych i dzieci, a wieczorami wraz z kolegami przygotowywaliśmy wieczorne show“ – wspomina pracę w luksusowych ośrodkach w Grecji i Hiszpanii. I mimo że była to atrakcyjna praca, w pięknych miejscach, Bogna uświadamia nas, że był to ciężki kawałek chleba.

Poza tym taki pracownik niemalże wcale nie dysponuje swoim czasem. Kiedy była na 10-miesięcznym kontrakcie na Krecie, dotarła do niej smutna wiadomość o śmierci babci. Nie mogła przerwać pracy, bo do końca kontraktu zostało półtora miesiąca. „Nawet nie mogłam pojechać na pogrzeb! Każdego wieczoru wychodziłam na scenę i odgrywałam swoją rolę uśmiechniętej tancerki. Dopiero po powrocie do Polski zaczął się mój czas żałoby“ – opisuje ze smutkiem.

 

Z głową Tary

Kiedy zbliżał się kolejny sezon, zdecydowała ponownie, że będzie ubiegać się o pracę w którymś z zagranicznych ośrodków. Żeby skrócić sobie czas oczekiwania na letnie oferty, podjęła pracę w słowackim ośrodku Tatralandia w Liptowskim Mikulaszu, gdzie właśnie był potrzebny fachowiec, mówiący po polsku.

Do jej zadań należało przygotowywanie dyskotek dla dzieci, prowadzenie aerobiku w wodzie i opiekowanie się gośćmi hotelowymi. „Chodziłam tam często przebrana za maskotkę Tarę, na szczęście ubierałam tylko jej głowę, a nie cały strój, jak to miało miejsce w Hiszpanii, gdzie musiałam nosić cały kostium różnych bajkowych bohaterów“ – opisuje.

Kiedy pytam ją, jakie role już w życiu odgrywała, Bogna z uśmiechem wspomina, że była  Cindy, towarzyszącą scenicznemu Johnowi Travolcie, syrenką Arielką, małpką z Alladyna i wieloma innymi bajkowymi postaciami.

Śmiejąc się, wspomina też swoje pierwsze językowe faux paux, kiedy prowadząc zabawę w Tatralandii, zachęcała gości przez mikrofon, by „szukali” swoich partnerów. „Zorientowałam się, że to chyba niecenzuralne słowo i żeby uratować sytuację, oddałam mikrofon słowackiej koleżance, prosząc o tłumaczenie na słowacki“ – opisuje z uśmiechem.

Chłopak z tunelu aerodynamicznego

Tatralndię wspomina z sentymentem nie tylko ze względu na pracę w ciekawym gronie kolegów, ale i ze względu na pewnego przystojnego Słowaka, który korzystał z tunelu aerodynamicznego. Któregoś dnia ów chłopak wraz z kolegami z pracy wybrał się na obiad. Tam, przy wspólnym stole, spotykała się większość pracowników Tatralandii. Była tam więc i Bogna. Słoawk wpadł jej w oko, ale nie była pewna, czy i ona spodobała się jemu. „Siedziałam tam w wielkiej pomarańczowej bluzie, czyli moim ubraniu roboczym.

Przyszłam spocona, prosto z pracy, bez makijażu“ – wspomina nasza bohaterka. Okazało się, że chłopak się nią zainteresował, dopytywał o nią, a kiedy Bogna wróciła do Polski, przyjechał za nią. „Miałam już podpisany kontrakt na pracę w Hiszpanii, ale ze względu na niego, przesunęłam termin wyjazdu“ – zdradza Bogna.

 

Porodówka zamiast Dubaju

Termin zagranicznego wyjazdu przesuwała kilkukrotnie, a w międzyczasie – za namową przystojnego Słowaka – pojechała do Bratysławy do pewnej międzynarodowej firmy na rozmowę kwalifikacyjną. Był rok 2014.  „Myślałam wtedy, że jeśli dostanę tę pracę, to będzie znak, że mam się zdecydować na przeprowadzkę na Słowację“ – opisuje. I tak się stało. Podjęła pracę w firmie „Henkel”. „Z poprzedniej pracy kuszono mnie jeszcze wyjazdem do Dubaju w charakterze animatorki, ale ja już jechałam na salę porodową“ – śmieje się Bogna.

Mama 4-letniej Tosi i półrocznej Zosi wygląda na szczęśliwą. Wraz z partnerem zdecydowali się na przeprowadzkę do Pieszczan, gdzie znaleźli ładny domek z ogrodem, który wynajmują. Milan najczęściej pracuje w domu jako network inżynier. Bogna jest na urlopie wychowawczym. Dzięki temu rodzina spędza sporo czasu razem.

Szycie dla relaksu

„Okazało się, że szycie stało się moim sposobem na odstresowanie i wyciszenie. Mój facet dobrze wie, że wtedy musi się zająć dziećmi, bym ja mogła usiąść przy maszynie“ – opisuje moja rozmówczyni i pokazuje nam swoją pracownię, w której oddaje się swojej nowej pasji.

Tu powstają ubranka dla dzieci, plecaczki, akcesoria dla mam, torby ze specjalnymi wykończeniami, sukienki dla kobiet karmiących piersią i wiele innych. „Raz w miesiącu staram się uszyć coś dla siebie“ – dodaje. Sukienka, w której nas wita, też jest jej dziełem. Kiedy dopytuję, skąd czerpie inspiracje, wyjaśnia, że nauczyła się szyć według wykrojów z „Burdy”, no i bacznie obserwuje nie tylko, co jest modne, ale na co jest zapotrzebowanie.

Nowy kierunek

Bogna zaczęła przywozić z Polski oryginalne materiały, dobrej jakości, które cieszą się na Słowacji powodzeniem. Nie wyklucza, że właśnie to będzie nowy kierunek zainteresowania jej firmy, którą powoli rozkręca. Do tego całe kolekcje uszytych ubranek czy akcesoriów. Szyje nie tylko dla najmłodszych, ale i dla swojego partnera i pokazuje mi jego ulubioną bluzę męską i spodnie dresowe.

Kiedy pytam, co w najbliższym czasie planuje uszyć, wspomina, że córki nie mają kurtek przeciwdeszczowych, więc prawdopodobnie to będzie jej kolejne wyzwanie. „Kiedy już zdecydujemy się zalegalizować nasz związek z Milanem, może uszyję sobie sukienkę ślubną?“ – zastanawia się na głos.

Pytam ją jeszcze, czy zdarzyło się, że coś popsuła, a ona przytakuje i przywołuje sytuacje, kiedy musiała wyrzucić materiały, z których miały powstać sukienki. „Niestety, czasami coś nie wychodzi, może to nie ten dzień, nie ta pora i trzeba się pożegnać z marzeniami o nowej kreacji“ – wyjaśnia z uśmiechem.

Po słowacku

Na decyzje o ewentualnym powrocie do pracy w korporacji ma jeszcze półtora roku. Wszystko zapewne zależeć będzie od tego, jak rozwinie się jej biznes. Póki co Bogna z rodziną mieszka w Pieszczanach, choć zdradza, że nie jest to jej miasto marzeń.

Na przeprowadzkę do Polski się nie zdecydowali, choć rozważali taką alternatywę, ale uznali, że na Słowacji mają lepsze warunki. „Uczę się języka słowackiego, oglądając telewizję, na placu zabaw, rozmawiając z innymi mamami“ – śmieje się Bogna, która jeszcze do niedawna posługiwała się tylko polskim lub angielskim. „Nawet do ginekologa musiał ze mną chodzić Milan, żeby tłumaczyć wszystko, co mówi lekarz, prowadzący moją ciążę“ – wspomina.

Obecnie w języku słowackim prowadzi swoją grupę na portalu społecznościowym – grupę oczywiście dla osób zainteresowanych szyciem i jej produktami. Na koniec pytam ją, czy tęskni za domem rodzinnym. Bogna nie widzi problemu w odległości – od Zabrza dzieli ją 330 kilometrów, a to w jej ocenie blisko. „Nawet moi rodzice to tak widzą, ja ich do moich podróży przyzwyczaiłam już wcześniej, zresztą na pewno wiedzieli, że z moim charakterem długo nie usiedzę na miejscu“ – kwituje z uśmiechem.

Małgorzata Wojcieszyńska
zdjęcia: Stano Stehlik, archiwum domowe

MP 9/2019