post-title Kiedy ciągnie wilka do lasu

Kiedy ciągnie wilka do lasu

Kiedy ciągnie wilka do lasu

 ROZSIANI PO POLSCE 

Pracuję jako leśnik w jednym z pomorskich nadleśnictw. Na początku, po przyjeździe do Polski, wcale nie było tak różowo. Zaczynałem za kasą na stacji paliw, później siedziałem w korporacji i brałem udział w wyścigu szczurów. Nigdzie dłużej nie zagrzałem miejsca. Można by powiedzieć – ciągnie wilka do lasu. Tak, tak! Miałem dużo szczęścia, bo już po pół roku, od kiedy przeprowadziłem się do Polski, dostałem pracę w swoim zawodzie.

 

Z brudnymi rękami

Przyjechałem tu praktycznie zaraz po skończeniu studiów na Słowacji, a studiowałem leśnictwo na politechnice w Zvoleniu. Tuż przed wyjazdem obroniłem jeszcze doktorat. Przed przeprowadzką udało mi się na chwilę popracować w leśnictwie na Słowacji, ale ważnego doświadczenia zawodowego nabyłem wcześniej, podczas rocznej przerwy w studiach, kiedy pracowałem w firmie budowlanej jako kierowca ciężarówki.

Tę praktykę bardzo sobie cenię, bo w sumie był to szczególny czas w moim dotychczasowym życiu, kiedy pracowałem poza lasem i wykonywałem pracę fizyczną. Uczyłem się wtedy od murarzy, spawaczy, mechaników. I nauczyłem się szanować pracę tych ludzi. Tego brakuje dziś młodym, którzy podejmują pracę po studiach na kierowniczych stanowiskach. Z takim doświadczeniem, którego wtedy nabyłem, inaczej patrzę na robotników w lesie, z którymi każdego dnia jestem w kontakcie. Oni też traktują mnie inaczej, bo wiedzą, że ja nie boję się ubrudzić sobie rąk.

 

Czego się nie robi dla dziewczyny!

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego słowacki leśnik podjął pracę w Polsce. Co tam, w tej Słowacji nie mają dostatecznie dużo lasów? Pewnie, że mamy! I to jakie! Te słowackie, położone na terenach górskich, znacznie różnią się od tych polskich, nizinnych, w których przyszło mi pracować. No, ale czego się nie robi dla dziewczyny! Poznałem ją w 2015 roku, kiedy przyjechała w ramach wymiany studenckiej na moją uczelnię w Zvoleniu.

Pojechałem więc za głosem serca, choć – jak teraz sięgam pamięcią wstecz – myślę, że zawsze mnie jakoś ciągnęło na północ.Od dzieciństwa oglądałem polskie filmy, rozmawiałem z polskimi kierowcami spod Katowic, którzy przyjeżdżali do ojca po drewno z tartaku. Parę razy byłem w Polsce – jak większość Słowaków – na targach, raz na wycieczce w Oświęcimiu.

 

Podróż przez całą Polskę

Jechałem do Niej przez całą Polskę. Chyba na zawsze zapamiętam tę podróż. Trwała cały dzień, bo wybrałem się autostopem. I to trochę na wariata. Spotykałem różnych ludzie, wśród których przeważali chętni pomóc obcokrajowcowi, kaleczącemu ich język ojczysty. O tej podróży można by książkę napisać. Na przykład do Łodzi podwiozła mnie dziewczyna, która dopiero co wróciła ze Słowacji!

Jechałem też z kierowcą tira, którego w ogóle nie rozumiałem, bo albo mówił jakimś dialektem, albo zapomniał zębów. Ale dotarłem szczęśliwie na Pomorze! I tu właśnie mieszkam wraz z moją polską rodziną. Tu dostałem pracę. A Sztum, leżący 10 kilometrów od Malborka na Pojezierzu Iławskim, stał się moim domem.

 

Mniej liryczni leśnicy

Pracuję w lesie. To bardzo specyficzna praca. Trochę się różni od sposobu pracy w górach. No i leśnicy w Polsce wydają mi się ciut inni niż ci nasi – jakby mniej liryczni. W ogóle moje spostrzeżenia co do stylu życia Polaków są takie: może są bardziej pracowici, ale i żyją w większym stresie, bardziej się spieszą, nie potrafią żyć na luzie. W górach to jednak czas płynie wolniej.

Oczywiście, że mnie czasami ciągnie na Słowację. I to bardzo. Myślę, że każdego, kto miał szczęśliwe dzieciństwo, ciągnie do domu. Trudno mi powiedzieć, za czym tak naprawdę tęsknię najbardziej. Tęsknię za rodzicami, przyjaciółmi, górami, folklorem, językiem i innymi rzeczami. Ale chyba najbardziej tęsknie za tym uczuciem bycia w domu. Przed wyjazdem tego nie czułem.

Ale teraz, kiedy wracam na Słowację i rano wychodzę na podwórko, rozglądam się wokoło, popatrzę na wioskę i góry, które ją otaczają, wszystkie te znane mi z dzieciństwa miejsca… Dziwne uczucie, które napełnia serce radością i smutkiem jednocześnie.

 

Raj na Ziemi?

Czy Słowacja jest atrakcyjniejsza od Polski? Ma piękne góry, wino, zamki, lasy, w których można się zgubić. Nie mówię tu o Tatrach. Jeżeli miałbym Polakom polecić wycieczkę w góry, to wcale bym ich nie wysyłał w Tatry czy do Słowackiego Raju, bo ciekawsze wydają mi się Polana, Wielka czy Mała Fatra. Oczywiście, opowiadam tu o mojej ojczyźnie, ale bez upiększania. Opowiadam o niej prawdziwie. Nie ma idealnego miejsca na Ziemi. Nie jest nią ani Polska, ani Słowacja. Ale oba kraje są przepiękne. Raj na Ziemi każdy musi sobie wytworzyć sam. Najpierw w głowie, potem w ogródku i tak dalej, i dalej.

 

Sekrety polskiej i słowackiej kuchni

Bardzo mi się podoba polska wieś – ze swoimi porozrzucanymi gospodarstwami, kępkami lasów, oczkami wodnymi i krzykiem żurawi. Może to wygląda trochę jak jakiś nierealny pejzaż, ale ja go widzę codziennie w pracy i, jak na razie, jeszcze mi się nie znudził. Jestem z przyrodą za pan brat. Miasta, budynki czy jakieś imprezy wcale mnie nie interesują.

Pokochałem polski krupnik, zupę pomidorową, różne kasze, dorsza, ale brakuje mi słowackich wędlin. Przepraszam, ale dla mnie kiełbasa bez czerwonej papryki, kminku i czosnku to nie kiełbasa.

Ze słowackich ciekawostek kulinarnych wymieniłbym – może trochę dziwną dla Polaków – zupę kminkową. Żona przestraszyła się, jak o niej usłyszała, ale jak posmakowała, to ją polubiła. I to bardzo! Szczególnie dlatego, że okazała się idealna dla karmiącej matki, ponieważ kminek pobudza laktację.

Potrawy po obuch stronach Tatr to temat rzeka, ale gdyby chcieć dokonać opisu naszych kulinarnych sekretów na skróty, to przepis byłby taki: jak ktoś chce przygotować polską potrawę, to powinien dodać do niej koperku i śmietany, a jak po słowacku to kminku i czerwonej papryki. A koperek zastąpić pietruszką.

 

Między Dunajem a Bałtykiem

Kiedy ktoś pyta mnie, czy Sztum to moje miejsce na Ziemi, odpowiadam zdecydowanie, że nie. Bo moje miejsce na Ziemi jest gdzieś między Dunajem a Bałtykiem. Nie mógłbym żyć bez powrotów do rodzinnych stron, ale tak samo bez Pomorza. Mieszkałem już w wielu miejscach i każde z nich jakoś się we mnie wpisało, a pewnie i część mnie tam, gdzie byłem, została.

Moi rodzice bardzo przeżyli wyjazdy swoich dzieci: mój – do Polski, siostry – do Stanów Zjednoczonych, a brata – do Niemiec. Kiedy rodzina mnie odwiedza na Pojezierzu podziwiają tutejsze krajobrazy – są one przecież dla Słowaków niecodzienne i tak bardzo odmienne od tych rodzimych.

 

Kręcić „trupem“

Języka polskiego nauczyłem się dzięki żonie, która wręcz znęcała się nade mną przy odmianie przez przypadki. Skończyłem też kurs na Akademii Języka Polskiego w Gdańsku. Oczywiście nie obeszło się bez wpadek i zaskoczeń. Pamiętam swoje zdziwienie, kiedy oglądałem film „Stara Baśń, kiedy słońce było bogiem” i scenę, gdy Popiel, obudziwszy się ze snu, krzyczał coś o „trupach”. Trochę mnie to zdziwiło, kiedy dowiedziałem się, co to słowo znaczy, ale myślę, że większe zdziwienie przeżywają Polacy na Słowacji, gdy na przykład na lekcjach wf ktoś im każe kręcić „trupem“ (słow. ‘tułowiem’).

Innym razem bardzo się przeraziłem, kiedy moja żona zadzwoniła do mnie z informacją, że prawie miała wypadek. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że na szczęście nasze práve po polsku nie oznacza ‘właśnie’. Bardzo mi wtedy ulżyło.

Przykłady można by mnożyć, dlatego zwrócę uwagę jeszcze tylko na jedno słowo. U nas, na Słowacji to jeden czasownik ruchu, zaś polski dysponuje bogatszą ich ofertą. Nic więc dziwnego, że Polaków śmieszy, kiedy Słowacy mówią, iż gdzieś „idą”, choć mają na myśli jazdę którymś ze środków transportu.

No i przyznam się, że stałem jak wmurowany, kiedy jakiś czas temu żona mnie poprosiła, żebym posprzątał „pościel z łóżka” – jakoś wydawało mi się to dość zagmatwane, żeby „łóżko” (słow. posteľ) uprzątnąć z… łóżka.

 

Sport narodowy: marudzenie

Czy my, Słowianie, jesteśmy do siebie podobni? Na pierwszy rzut oka tak. Potem człowiek dostrzega pewne różnice. Mnie zaskoczyło to, że Polacy nie są zbyt bezpośredni. Po słowacku ich zachowanie byśmy opisali jako „chodzenie koło gorącej kaszy“. Po prostu, według mnie, Polacy nie mówią wprost o wielu sprawach, a potem są zaskoczeni, a nawet zdenerwowani, że ktoś inny nie domyśla się, o co im chodzi.

No i ten sport narodowy, czyli marudzenie! Jednak, w moim odczuciu, sporo ludzi woli narzekać zamiast rozwiązać problem. A z drugiej strony – spotkałem tu tylu ludzi gotowych nieść pomoc! Bezinteresownie. Bez podawania nazwisk, anonimowo. Na szeroką skalę przykładem tego jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.

 

Piraci drogowi

I wreszcie sprawa, która wydaje mi się bardzo ważna: polscy kierowcy – do tego się nie da przyzwyczaić! – lekceważą zasady ruchu drogowego. Za nic je mają w swoim kraju, ale – co ciekawe – za granicą potrafią ich przestrzegać!

No i ten patriotyzm, który wręcz krzyczy z każdej strony? Niepodległość i niekończące się debaty o wojnie, choć przecież nie ma żadnych rzeczywistych wrogów i kogokolwiek, kto by niepodległość Polski kwestionował! To chyba taki jakiś straszak z szafy, którego się wyciąga wtedy, kiedy to komuś pasuje. Ale z drugiej strony spotkałem tylu Polaków, którzy na wieść o tym, że jestem Słowakiem, łowili w pamięci i opisywali swoje doznania z wyjazdów do mojego kraju. To było bardzo miłe!

Nie ma idealnego miejsca na Ziemi, i mnie się zdarzało, że chciałem się pakować i wracać na Słowację, ale powstrzymywało mnie to, że tu mam żonę i córkę. Tylko one się liczą, cała reszta jest nieważna.

 

Jeziora zamiast gór

Tak sobie układałem życie, żeby być blisko Zvolena, a jednak wymieniłem góry na jeziora. Rzeczywistość jednak płata figle i uczy, że można sobie planować, ile starczy sił i fantazji, a wszystko i tak będzie inaczej. Spotkałem bowiem pewną „planistkę”, która wręcz codziennie zmienia moje plany, ale tym samym daje mi szczęście.

Paľo Peniaško, Sztum
MP 10/2019MP 11/2019