post-title Posplatani sznurami

Posplatani sznurami

Posplatani sznurami

czyli jak polska para dzieli się swoim hobby ze Słowakami

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Umawiamy się w Centrum Svet Možností, mieszczącym się przy ul. Tehelnej w Bratysławie, gdzie Ewa i Wojtek zaraz zaczną zajęcia rękodzielnicze. To nie pierwsze tego typu warsztaty, które prowadzi dwoje Polaków! I, co ciekawe, chodzi o makramę, która wiele lat temu była na Słowacji bardzo popularna!

 

Hiszpańskie inspiracje

Z zewnątrz to niepozorne miejsce, ale kiedy Katka Velebná – szefowa ośrodka, gdzie mieszkańcy Bratysławy spędzają twórczo swój czas wolny, otwiera drzwi, widzimy, że jest ono urządzone przytulnie i funkcjonalnie, a emanującą z niego energię wydają się wnosić ludzie, którzy tu się spotykają. Menedżerka proponuje nam kawę i przechodzimy do sali, gdzie odbędą się zajęcia. Na rozmowę mamy godzinę. Potem  przyjdą kursantki.

Ewa Pliszczyńska, pochodząca z Bystrzycy Kłodzkiej, i Wojtek Koszewski spod Warszawy będą odpowiadać na moje pytania i jednocześnie przygotowywać miejsca pracy. Para ta mieszka na Słowacji od dziesięciu lat. „Jesteśmy razem od dwudziestu lat i zanim zamieszkaliśmy w Bratysławie, pojeździliśmy sobie i pomieszkali w różnych krajach“ – zaczyna opowieść Wojtek i wymienia miejsca, gdzie podejmowali pracę, by poznać codzienność i ludzi, gdzie też podpatrywali styl życia i uczyli się języków. Były to: Anglia, Szwajcaria, Szkocja, Niemcy, Hiszpania.

Kiedy rozpoczął się kryzys ekonomiczny, zdecydowali, iż nie będą za każdą cenę walczyć o pracę, ale za zarobione pieniądze pomieszkają w Hiszpanii. Wybrali Malagę. „Dobrze trafiliśmy, bo ceny nieruchomości poszły w dół, więc mogliśmy sobie pozwolić na mieszkanie przez pół roku w centrum miasta za niewielkie pieniądze“ – opisuje Wojtek, a Ewa dodaje, że to był okres, kiedy podpatrywali, jak sobie w życiu radzą inni.

Zafascynował ich do pewnego stopnia hiszpański luz i otwartość. Poza tym zrozumieli, że podróżujący po świecie i osiedlający się w różnych krajach Hiszpanie profitują z tego, co hiszpańskie, ucząc swojego języka, gotowania tradycyjnych dań czy flamenco. „My też chcieliśmy spożytkować to, co potrafimy“ – kwituje Wojtek i wyjaśnia, że postawili na dwa kraje, w których można się łatwo porozumieć ze względu na pokrewieństwo języków, czyli na Czechy i Słowację.

Tu czas płynie wolniej

Zajmujemy miejsca przy stole, a Ewa i Wojtek krzątają się wokół niego. Przygotowując stanowiska pracy, rozkładają styropiany w kształcie kwadratu i mocują je taśmą klejącą do blatu stołu. „To podstawa dla prac, które dziś powstaną.  Żeby się sznurki nie ślizgały, muszą być przymocowane szpilkami do takiej podstawy, którą tworzy właśnie styropian” – wyjaśniają. Przyglądam się temu, z lekkim zdziwieniem.

Kiedy szkoleniowcy zajmują się przygotowaniami, kontynuujemy rozmowę i wracamy do wydarzeń sprzed dziesięciu lat. Wówczas to  okazało się, że CV, wysłane przez Ewę i Wojtka do kilku firm w Bratysławie, spotkało się z szybkim odzewem – w przeciągu pół godziny otrzymali trzy oferty pracy! Wybrali tę w firmie Dell, gdzie obsługują dział napraw pogwarancyjnych. Ta Słowacja z 2010 roku to zupełnie inny kraj, nie taki, jaki zapamiętali z czasów studiów, kiedy zrobili sobie wyskok na Orawę.

„Nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej, na granicy były kontrole paszportowe, płaciło się tu inną walutą, ale i tak wtedy czuliśmy sympatię do tego miejsca i do ludzi, bo widzieliśmy, że tutaj jakoś wolniej czas płynie“ – wspomina Wojtek i tym samym odpowiada na moje pytanie, dlaczego właśnie zdecydowali się na przeprowadzkę do tego kraju. Po wieloletniej wędrówce po Europie tu właśnie znaleźli swoje miejsce i zdecydowali się osiąść na dłużej.

„Pamiętam pierwszy sierpniowy spacer po bratysławskiej starówce, skąpanej w 40-stopniowych upałach, i prawie żadnych ludzi na ulicach, co nas bardzo zdziwiło. Dziś już wiemy, że to tutaj normalne“ – opisują stopniowe odkrywanie i przyzwyczajanie się do tutejszych realiów.

Od drutu do sznurka

Ewa wyciąga przygotowane grube sznurki w kolorze szarym i beżowym. Z nich powstaną ozdoby na ścianę. Każda z kursantek będzie tymi sznurami oplatać obręcz, wiążąc specjalne węzły. Póki co jeszcze nie bardzo sobie to potrafię wyobrazić, ale dopytuję moich rozmówców, jak to się stało, że zainteresowali się tego rodzaju rękodziełem. „Kiedy byliśmy pierwszy raz na Słowacji, bardzo mi się spodobały wyroby z drutu.

Wzięłam nawet udział w zajęciach rękodzielniczych“ – wspomina Ewa. Niestety, okazało się, że drut to dość trudny materiał, z którym Ewa nie radziła sobie tak, jakby sobie tego życzyła. „Nadal chciałam robić coś podobnego, więc wydedukowałam sobie, że lepszym materiałem będie sznurek. I tak natrafiłam na makramę, czyli wiązanie różnego rodzaju węzłów, bez narzędzi, tylko za pomocą rąk, tak jak marynarze wiążą liny – opowiada.

Techniki pracy ze sznurkiem nauczyła się z Internetu. Dziś już sama wymyśla wzory, a potem uczy ich na kursach, które prowadzi od czerwca ubiegłego roku. Pierwszym zadaniem dla kursantek było zrobienie breloczka w kształcie sowy. „Bardzo trudna i misterna praca, ale okazało się, że to nie zniechęciło moich podopiecznych, wręcz przeciwnie“ – konstatuje.

Makrama w męskim wydaniu

Ewa prowadzi zajęcia raz w miesiącu, ale obecność Wojtka w całym procesie przygotowawczym i potem szkoleniowym jest nieodzowna. „Jestem swego rodzaju królikiem doświadczalnym, na którym Ewa wypróbowuje trudność zadania i wie, że jeśli ja je wykonam i zmieszczę się w czasie, to znaczy, że i kursantki podołają“ – wyjaśnia.

Pytam go więc, czy i jego zafascynowała makrama. Mówi, że na początku było to dla niego bardzo trudne, ale dziś już panuje nad zręcznym pleceniem węzłów. „Na pewno nie mógłbym być dla Ewy konkurencją, bo ja po prostu jestem odtwórcą wzorów, które ona wymyśla, poza tym często jeszcze zapominam, jak wykonać niektóre, zdawać by się mogło, już opanowane sploty“ – mówi z rozbrajającą szczerością.

Przyglądam się z podziwem splecionym sznurom, z którymi zgrabnie daje sobie radę Ewa. „To może taka tęsknota za morzem, bo przecież niektóre z tych splotów i węzłów są takie same, jak te, które muszą znać marynarze“ – dodaje.

 

Makrama – wspomnienie z dzieciństwa

Zbliża się czas rozpoczęcia zajęć. Do centrum schodzą się panie. Ewa z każdą wita się serdecznie. Okazuje się, że niektóre z nich są stałymi bywalczyniami centrum. „Ciekawe, że dla niektórych to wspomnienie z dzieciństwa. Makrama bowiem była tu kiedyś bardzo popularna“– zdradza Wojtek i pokazuje mi stary podręcznik „Makramé“, napisany przez Słowaczkę – Alžbetę Brezinovą, który został nawet przetłumaczony na język polski.

Kursantki z ciekawością przyglądają się leżącym przed nimi sznurkom i obręczom. Oczywiście wiedzą z wyprzedzeniem, czemu poświęcone będą trzygodzinne zajęcia. Ewa częstuje je przywiezionym z Polski ptasim mleczkiem i spokojnie przechodzi do zajęć. Zgrabnie posługuje się językiem słowackim, choć wcześniej mówiła, że jeszcze go zbytnio nie opanowała. „W pracy odpowiadamy na reklamacje i mamy kontakt z polskimi klientami, pracujemy też, posługując się angielskim, ale ponieważ mamy i słowackich kolegów, więc uczymy się ich języka właśnie od nich“ – wyjaśniają.

Relaks twórczy

Podopieczne Ewy mają za zadanie naśladować ją i przepleść sznurki w odpowiedni sposób, potem część z nich przypiąć szpilkami do styropianu. Te przypięte będą czekać na swoją kolej, kiedy znów zostaną wplecione do ozdoby. Ewa z cierpliwością podchodzi do każdej z pań, by pomóc, coś podpowiedzieć. Również Wojtek jest uważnym pomocnikiem. Podczas prac ręcznych obecni prowadzą konwersacje na różne tematy, wymieniając się doświadczeniami z innych kursów, chwaląc swoje dzieła, wspominając poprzednie zajęcia.

To rodzaj relaksu twórczego, który pozwala się oderwać od rzeczywistości. Ewie i Wojtkowi również. „To nasze hobby i relaks jednocześnie“ – precyzują. Był czas, kiedy Ewa zwolniła się z pracy w Dellu i zajmowała się tylko makramą. Okazało się jednak, że musiałaby wykonać bardzo dużo modeli, by zarobić na życie, a przecież nie chodzi o to, by hobby przeobrazić w fabrykę, więc wróciła do firmy na pół etatu. Wśród kolegów i koleżanek z pracy ma też swoich klientów, zafascynowanych jej pracami.

 

Sznurki w wersji mikro

Mimo, że makrama jest na Słowacji bardzo popularna, to Ewa nie boi się konkurencji, choćby dlatego, że w tej chwili jest jedyną osobą w Bratysławie, prowadzącą kursy z tego zakresu. Poza tym produkty, w których się specjalizuje, to tak zwana mikromakrama, czyli małe ozdoby, np. kolczyki, broszki.

Te wymagają niesamowitej precyzji i cierpliwości. „Mimo że to dosyć trudne, to kursantki właśnie o to dopytują i chwalą te zajęcia, na których robiłyśmy broszki i bransoletki“ – mówi Ewa, która już ma pomysł, co będzie robić z kursantkami za miesiąc – będą to świeczniki, które powstaną poprzez odpowiednie oplatanie sznurkiem słoików.

 

Drugie imię – kreatywność

Prace Ewy można kupić od ponad roku na najbardziej popularnym słowackim portalu zrzeszającym twórców Sashe.sk. „To taki fenomen słowacki. To nie jest zwykły sklep internetowy, ale społeczność, której warto być częścią, bo wydarzenia przez tę społeczność organizowane urastają do rangi wydarzeń kulturalnych, jak na przykład targi w Hali Targowej na starówce“ – opisuje Wojtek i z zadowoleniem dodaje, że udało im się już w tej społeczności trochę zadomowić“. Chwali też poszerzające się dzięki twórczej pracy grono znajomych.

Pytam Ewę, czy pamięta jakieś trudne wyzwanie, które musiała podjąć, a ona przypomina sobie o kolczykach, opisanych przez pewną kobietę: miały być z lnianych nitek koloru musztardowego i mieć ogon w stylu etno. „Zrobiłam je tak, jak sobie je wyobraziłam na podstawie opisu klientki, ale ona była nieco zaskoczona przy odbiorze zamówienia Na szczęście potem informowała mnie, że to jej ulubione kolczyki, które zwracają uwagę wielu osób“ – wspomina.

Ewa i Wojtek odważnie podchodzą do nowych wyzwań – na przykład w grudniu para ta wraz z uczniami Szkoły Polskiej w Bratysławie przygotowała ozdoby choinkowe właśnie techniką makramy. Ciekawe, co przygotują na twórcze zajęcia Klubu Polskiego, które odbędą się podczas zaplanowanych na czerwiec Zielonych Świątek. Z pewnością będą to kreatywne doświadczenia dla każdego uczestnika.
Ja zaś, widząc zaangażowanie kursantek bratysławskich i oglądając ich prace, powstające pod okiem Ewy i Wojtka, jestem pewna, że kreatywność to drugie imię tej pary.

Małgorzata Wojcieszyńska
zdjęcia: Stano Stehlik

MP 4/2020