post-title Bliźniacy: maszynista i prawnik w kabinie tłumaczy

Bliźniacy: maszynista i prawnik w kabinie tłumaczy

Bliźniacy: maszynista i prawnik w kabinie tłumaczy

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Od jakiegoś czasu żyje wydarzeniami dotyczącymi Polaków na Słowacji, choć ma słowackie obywatelstwo. Urodził się w Czechach, w polsko-słowackiej rodzinie. A właściwie należy powiedzieć „urodzili się“, gdyż Andrej Ivanič jest jednym z bliźniaków – tym pierwszym, który przyszedł na świat parę minut wcześniej niż jego brat Radek. I może to właśnie dlatego Andrej jest tym, który toruje życie tej dwójki. Przy czym słowo „toruje“ jest tu kluczowym określeniem, ponieważ mowa o człowieku zafascynowanym koleją i jej wieloletnim pracowniku.

 

Wakacje z polskim elementarzem

Pani Alicja wyjechała z Konina w 1973 roku do pracy w zakładzie obuwniczym w Třebíču na Morawie, gdzie poznała Słowaka węgierskiego pochodzenia z Nitry. Rok później wzięli ślub, a w 1976 roku przyszli na świat ich synowie. Przez jakiś czas mieszkali 60 kilometrów od Brna, w małym, ale przepięknym miasteczku Náměšť nad Oslavou, gdzie ich tata pracował w wojskowej bazie lotniczej.

Potem przeprowadzili się na Słowację. Chłopcy wyrastali więc w trzech językach: czeskim, słowackim i polskim. „Pamiętam wakacje u babci w Koninie, które spędzaliśmy z bratem nad książką, bo babcia dbała o to, byśmy się uczyli z polskiego elementarza“ – wspomina z uśmiechem Andrej, choć wtedy nie było mu do śmiechu – wiadomo, wolałby bawić się z innymi dziećmi niż uczyć zawiłych zasad polskiej pisowni.

Dziś jest za to wdzięczny babci, bo ten trud zaowocował i obaj bracia zajmują się tłumaczeniami zwykłymi i przysięgłymi z języka polskiego na słowacki i odwrotnie.  Co ciekawe, ich dwie młodsze siostry przyrodnie, też znają polski, choć nie w takim stopniu jak oni.

 

Fascynacje braci

Bracia wspierają się w wyzwaniach zawodowych: Radek jest doktorem prawa, ma w małym palcu słownictwo prawnicze właśnie, zaś Andrej jest magistrem polonistyki i wieloletnim pracownikiem kolei, w związku z czym do perfekcji opanował słownictwo z zakresu transportu. Co ciekawe, obaj skończyli technikum transportowo-kolejowe w Trnawie.

Andrej przyznaje, że pociągi fascynowały go od najmłodszych lat. „Pamiętam, jak będąc na wakacjach u babci, razem obserwowaliśmy międzynarodowe pociągi, jadące z Berlina przez Konin do Warszawy. Te składy z czasów PRL miały w sobie jakąś niesamowitą magię“ – opisuje mój rozmówca.

 

Studia w Polsce

W 1997 roku obaj bracia, dowiedziawszy się, że z racji polskiego pochodzenia, mogą zdawać na studia do Polski, zdecydowali się, że zawalczą o indeks do Katowic. Radek wybrał studia prawnicze, Andrej filologię polską. Ale, niestety, jeden z nich ze swoich studiów w Polsce musiał ze względów zdrowotnych i finansowych zrezygnować.

„W 1999 roku zachorowałem na przewlekłe zapalenie oskrzeli, potem zapalenie wyrostka robaczkowego i czteromiesięczna choroba spowodowała, że musiałbym powtarzać rok“ – wspomina Andrej i dodaje, że tego nie zniósłby ich rodzinny budżet, więc studia w Polsce dokończył tylko Radek, zaś drugi z braci przeniósł się na polonistykę do Bańskiej Bystrzycy.

Obaj, jeszcze będąc studentami, dorabiali sobie jako tłumacze. „Moja kariera tłumacza rozpoczęła się dużo wcześniej, kiedy na koloniach, spędzanych w Polsce w 1989 roku, zacząłem na żywo tłumaczyć innym dzieciom z Czechosłowacji film oglądany w polskiej telewizji“ – śmieje się Andrej.

 

Zamiast togi kabina

Zanim bracia zostali tłumaczami, Radek przez pięć lat pracował w swoim zawodzie w Polsce. Zrobił doktorat, a u Polaka dr. Ireneusza Giebla w Trnawie, był koncypientem adwokackim. Jednak na drogę adwokacką czy sędziowską się nie zdecydował. Wybrał drogę tłumacza. Pozyskał wielu klientów i swoją działalność tak rozwinął, że namówił do współpracy również brata bliźniaka, który w tym czasie realizował się w zupełnie innym miejscu.

 

W lokomotywie

Zaraz po szkole średniej Andrej na trzy lata podjął pracę na kolei jako pomocnik maszynisty. Porzucił ją ze względu na studia, ale powrócił do niej i przez 10 lat pracował jako maszynista w Czechach. Stało się to możliwe po 2006 roku, kiedy przeszedł laserową operację oczu. „Kandydat na maszynistę w Czechach jest poddawany takim samym testom psychologicznym jak pilot, byłem więc dumny, że udało mi się je zrobić“ – wspomina.

Zjeździł całe Czechy wzdłuż i wszerz, prowadził pociągi osobowe i pospieszne. Szkolił też polskich maszynistów, którzy obsługiwali czeskie składy, oraz prowadził kursy kolejowe dla Czechów, którzy w Kotlinie Kłodzkiej jeździli do Polski. Ponadto prowadził kursy specjalistyczne dla polskich maszynistów, odbywające się w Warszawie, Ostrawie; był też egzaminatorem kolejowym.

 

Człowiek na torach!

Oprócz wielu uroków zawód maszynisty ma też tę ciemną stronę, co dla wielu jest nocnym koszmarem: człowiek na torach na trasie rozpędzonego pociągu. Z takimi koszmarnymi sytuacjami spotkał się też Andrej. Do dziś pamięta samobójcę na torach, którego na szczęście tylko potrącił i który wypadek przeżył. Niestety, drugi wypadek miał tragiczny koniec – pijany człowiek, który zasnął na torach, zginął na miejscu.

W takich momentach wyszkolony maszynista dokładnie wie, co ma robić, i zachowuje się automatycznie, z zimną krwią, według odgórnie ustalonych zasad: musi zatrzymać pociąg, udzielić pierwszej pomocy osobie na torach, pasażerami w tym czasie zajmuje się kierownik pociągu. „Wszystko dzieje się błyskawicznie, oczywiście, kiedy maszynista zauważy kogoś na torach, zaczyna natychmiast hamować, tak było też we wspomnianych przypadkach“ – mówi Andrej, ale dodaje, że były też dwa przypadki, kiedy udało mu się wyhamować pociąg i uniknąć wypadku.

„Kiedy wyobraziłem sobie, że to ja miałem być oprawcą tych ludzi, czułem się okropnie“ – opisuje. Po tych wydarzeniach dojrzał do zmian życiowych, coś w nim pękło. Tego typu sytuacje w znaczący sposób wpływają na psychikę. „W chwili wypadku nie ma czasu na analizowanie sytuacji, ale kiedy wróciłem do domu i ochłonąłem, odtwarzałem te sceny w pamięci“ – relacjonuje.

Według lekarzy w takich sytuacjach organizm produkuje nadmiar adrenaliny, przez co ulega wyniszczeniu. „Po przebudzeniu następnego dnia po wypadku, czułem się, jakbym wrócił z szychty w kopalni“ – wyjaśnia. I nie pomogą tu trzy dni wolnego ani nawet tydzień.

 

Zmiany

Radkowi w końcu udało się przekonać Andreja, że na Słowacji znajdzie się i dla niego praca jako tłumacza. I choć temu drugiemu dobrze się mieszkało w Nymburku, w środkowych Czechach – miał tam wielu przyjaciół – to czuł, że śmiertelny wypadek, do którego doszło właśnie w miejscu jego zamieszkania, zbyt mu ciążył. „Z okien mieszkania widziałem tory kolejowe.

Wcześniej mnie ten widok cieszył, potem smucił“ – wspomina. Czuł też, że praca na kolei zbyt mocno go pochłonęła – nie założył nawet własnej rodziny. Zmiany zaczął realizować stopniowo: zdał egzaminy na tłumacza przysięgłego, kupił mieszkanie w Novych Zamkach, skąd jeszcze przez jakiś czas dojeżdżał do pracy w Czechach, aż wreszcie rozpoczął własną działalność gospodarczą jako tłumacz.

 

Maszyna do tłumaczenia

Kolej nadal zajmuje w jego sercu ważne miejsce. Jego mieszkanie zdobią tabliczki i  akcesoria z pociągów. Lokomotywę zamienił na biurko.

Czasami spotykają się z bratem w pracy, w kabinach. „Gdyby brat nie nosił okularów, to sądzę, że niektórzy klienci nawet by nie spostrzegli, że pracuje dla nich dwóch tłumaczy“ – żartuje na temat podobieństwa do brata, ale zaraz potem przechodzi do poważnych tematów. „Często wydaje mi się, że mogę mieć dzień wolny, ale wystarczy jeden telefon i wszystkie plany biorą w łeb“ – opisuje i jako przykład podaje pilne tłumaczenie dla słowackiej NAKA (Narodowa Agencja Przestępczości Zorganizowanej), kiedy to spłonęła nielegalna wytwórnia dopalaczy, z którą związany był Polak.

Często tłumaczą rozprawy sądowe, na policji, jeżdżą do aresztów śledczych czy zakładów penitencjarnych. Radek dodatkowo udziela porad prawnych dla swoich klientów oraz dla kolegów z branży. „Staram się przystępnym językiem wytłumaczyć zawiłości prawne“ – przekonuje Radek, a Andrej dodaje, że  praca tłumacza, podobnie jak ta jego poprzednia, wymaga higieny psychicznej. „Dlatego kiedy przechodzę przez próg mieszkania, wszystkie problemy zostawiam za drzwiami, powtarzając sobie – by nie obciążać psychiki – że jestem tylko maszyną do tłumaczenia“ – dodaje na koniec.

Małgorzata Wojcieszyńska

zdjęcia: archiwum rodzinne Andreja i Radka Ivaničów

MP 7-8/2020