post-title Legenda Czarnego Anioła

Legenda Czarnego Anioła

Legenda Czarnego Anioła

Ewa Demarczyk nie żyje. Polska scena muzyczna straciła wybitną piosenkarkę, olśniewającą interpretatorkę wierszy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Juliana Tuwima i Bolesława Leśmiana oraz twórczości kompozytora Zygmunta Koniecznego. Straciła ją po raz drugi i tym razem nadziei na to, że Ewa Demarczyk wróci do śpiewania, już nie ma.

Do tej pory wielbiciele talentu Czarnego Anioła łudzili się, że jeszcze zobaczą go na scenie, choć z każdym rokiem szanse na spektakularny powrót malały. Ostatniego wywiadu artystka udzieliła w 1998 roku, ostatni koncert dała 8 listopada 1998 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Później stopniowo wycofywała się z życia publicznego, aż wreszcie zniknęła z niego zupełnie.

Nikt tak naprawdę nie wie, co sprawiło, że Ewa Demarczyk, uwielbiana przez publiczność, ceniona przez krytyków, mająca na koncie wiele artystycznych sukcesów i występy na najważniejszych scenach świata – paryskiej Olimpii, Variety Arts Center w Londynie czy słynnej nowojorskiej Carnegie Hall – zdecydowała o przedwczesnym zakończeniu swojej kariery.

Poza zawirowaniami w życiu osobistym najbardziej prawdopodobnym powodem wydaje się skrajny perfekcjonizm wokalistki, która miała w środowisku muzycznym opinię osoby bardzo trudnej, niezwykle wymagającej i niezdolnej do artystycznych kompromisów. Impulsywna, chcąca za wszelką cenę zachować niezależność i decydujący głos, pracowała na własnych warunkach albo wcale. O uporze Ewy Demarczyk przekonał się Bruno Coquatrix,  dyrektor wspomnianej Olimpii, który widział w niej gwiazdę na miarę Edith Piaf.

Jak wspominał Zygmunt Konieczny, Coquatrix na klęczkach (!) proponował artystce dwuletni kontrakt i nagranie płyty w języku francuskim. Odmówiła, twierdząc, że nie zamierza śpiewać po francusku. Zresztą jej negocjacje z polskimi wydawcami również były trudne. Mocno ograniczała dostęp do swojego repertuaru; nie godziła się na wznowienia płyt, jedynej autoryzowanej przez nią reedycji (w 1999 roku) doczekała się płyta Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego z 1967 roku. To właśnie z tego wydawnictwa pochodziły niezapomniane, ba!, nie bójmy się tu użyć słowa kultowe, utwory: Czarne anioły, Karuzela z madonnami, Grande Valse Brillante oraz Groszki i róże.

Artystyczna spuścizna Ewy Demarczyk bez wątpienia jest najwyższej próby, choć dyskografia jest dość skromna – obejmuje zaledwie trzy albumy wokalistki: dwa studyjne (Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego oraz Ewa Demarczyk, nagrany częściowo w języku rosyjskim) i koncertowy Live, wydane na przestrzeni lat 1967-1979. Pozostałe płyty, na których znajdują się różne utwory w wykonaniu Ewy Demarczyk, to kompilacje, związane głównie z Piwnicą pod Baranami oraz festiwalami w Sopocie i Opolu. Wiadomo jednak, że Ewa Demarczyk dysponowała prywatnym archiwum niepublikowanych nagrań koncertowych.

Przez lata konsekwentnie odmawiała ich upublicznienia, choć propozycje ich wydania pojawiały się wielokrotnie. Niewykluczone, że teraz, po śmierci artystki, te materiały ujrzą światło dzienne. Z pewnością cieszyłyby się olbrzymim zainteresowaniem, bo Ewa Demarczyk już za życia stała się legendą i zapewniła sobie miejsce w krajowym panteonie najwybitniejszych wokalistów.

 

Charyzma, ekspresja i doskonały głos Ewy Demarczyk wciąż uwodzą kolejne pokolenia melomanów, a jej nazwisko to synonim najwyższej muzycznej jakości. To wokalistka, której w pewnych kręgach, aspirujących do bycia elitarną bohemą, po prostu słuchać wypada. Aura tajemniczości, od lat otaczająca Ewę Demarczyk, czyni tę postać jeszcze ciekawszą.

Poprzez swoje niespodziewanie wczesne zakończenie kariery w świadomości słuchaczy zapisała się jako zawsze młoda; w doskonałej formie, magnetyzująca głosem i kocimi oczami, obrysowanymi charakterystyczną czarną kreską. Konsekwentnie niezależna i bezkompromisowa: nie szukała współpracy z artystami młodszego pokolenia, nie próbowała odnaleźć się w ich stylistyce, i nie odcinała kuponów od swoich wcześniejszych dokonań. Nie ulega wątpliwości, że choć starała się, by o niej zapomniano, jej legenda przetrwa kolejne lata.

Katarzyna Pieniądz

MP 9/2020