post-title Marzyła o Australii, a swój raj znalazła pod Bratysławą

Marzyła o Australii, a swój raj znalazła pod Bratysławą

Marzyła o Australii, a swój raj znalazła pod Bratysławą

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Justyna i Peter Pilipowie to małżeństwo, które spotkać można na różnych wydarzeniach Klubu Polskiego, w których oboje biorą czynny udział (Justyna na przykład wystąpiła w teledysku do piosenki „Walc dla motyla“) . Ona – ze względu na nieprzeciętną urodę i otwartość – od razu wpada w oko, on, trochę bardziej powściągliwy, zyskuje przy  bliższym poznaniu, a ich opowieść o harmonijnym zbliżaniu się dwóch światów, w których żyli, zanim się poznali, jest ujmująca. Podobnie jak gościnność, której doświadczyliśmy z ich strony, będąc u nich w domu.

 

Blisko natury

Mieszkają w jednym z najpiękniejszych domów, które odwiedziłam. Przeprowadzili się tu w ubiegłym roku, a w tym roku powstał ich precyzyjnie zaprojektowany ogród, po którym nas oprowadza Justyna. Najpierw po części ozdobnej, gdzie roślinność zakwita w momencie, kiedy inna przekwita, tworząc wspaniałe kompozycje. „Wiosną zakwitło tu tysiąc tulipanów“ – mówi z dumą gospodyni.

Potem przechodzimy do części uprawnej, gdzie możemy spróbować pomidorów prosto z krzaczka, malin, truskawek, a później, podczas rozmowy, gotowanej kukurydzy. „Pielenie czy doglądanie upraw to mój codzienny rytuał“ – informuje moja rozmówczyni. Kiedy podziwiam jej zapał i zdolności ogrodnicze, zdradza, że wychowywała się na wsi, więc praca w ziemi nie jest jej obca.

 

Z Wielkopolski do wielkiego świata?

Wyrastała w Wielkopolsce, koło Wrześni. Później ukończyła studia na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, kierunek polityka gospodarcza i strategie przedsiębiorstw na Wydziale Ekonomii. „Zawsze marzyłam o tym, by podróżować, więc zaraz po studiach postanowiłam wyjechać do Irlandii, gdzie chciałam przygotować się finansowo do dalszych podróży. Celem była Australia“ – wspomina. Pracowała jako kelnerka, uczyła się w szkole IT i doskonaliła znajomość języka angielskiego w lokalnych szkołach językowych.

 

Bratysława? Niekoniecznie!

Kiedy w 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej i możliwości zatrudnienia w zawodzie odpowiadającym zdobytym kwalifikacjom się uatrakcyjniły, Justyna pomyślała, że czas podjąć pracę, do której była przygotowana na studiach. Po krótkich poszukiwaniach okazało się, że jedna z czołowych światowych korporacji w zakresie aplikacji biznesowych poszukuje pracownika ze znajomością języka polskiego, angielskiego i rosyjskiego.

Był tam mały haczyk – pracodawca szukał pracownika, który byłby chętny przenieść się do Bratysławy. „Nie byłoby źle mieć w życiorysie zatrudnienie w takiej firmie. Na początek może być w Bratysławie. Popracuję tam półtora, góra dwa lata“ – myślała sobie wtedy Justyna. Niezbyt była przekonana do wyjazdu na Słowację, więc nawet rozmowę kwalifikacyjną załatwiła sobie przez Internet. Okazało się, że tę pracę dostała i do Bratysławy pojechała. Był rok 2004.


Z misją w Indiach?

Justyna wpadła w wir pracy i życia towarzyskiego w Bratysławie, którą coraz bardziej odkrywała dla siebie. W 2007 roku zrodził się w jej sercu plan i głębokie przekonanie, że wybierze się na misję do Indii, do Manvii. Widziała siebie w roli osoby, wspierającej małe dzieci, pomagającej innym, poświęcającej się i czerpiącej z tego radość.

Związała się ze społecznością przy kościele Jezuitów w Bratysławie. Tam właśnie przygotowywano do takich misji, ale ponieważ wszyscy chętni do wyjazdu byli mężczyznami, mającymi pomagać w budowaniu szkoły dla dzieci, dla Justyny właściwie nie było miejsca w ich ekipie.

Ona jednak była na tyle pewna, iż chce wziąć udział w tej wyprawie, że przekonała o tym decydentów. Z niedowierzaniem przyglądam się tej drobnej osóbce i pytam, czy rzeczywiście widziała się w roli pracownika na budowie, a ona potwierdza. Do wyjazdu jednak nie doszło.

 

Ranne ptaszki

Justyna i Peter – oboje pracujący w tej samej korporacji – spotykali się każdego rana w firmowej kuchni na kawie. „I ja, i Peťo jesteśmy rannymi ptaszkami, byliśmy więc w pracy, zanim przyszli inni, te spotkania przy kawie były nam więc pisane“ – wspomina Justyna z uśmiechem.

„Zaczęliśmy się kolegować, jakbym bał się ją poderwać, choć od razu mi wpadła w oko, ale wolałem zbliżać się do niej wolnymi krokami“ – wspomina Peter, który w tamtym czasie rozstał się z dziewczyną. Zaprosił Justynę do kina raz, potem drugi.

 

Przełom

„Niezobowiązujące wyjścia we dwoje były przyjemnym urozmaiceniem codzienności“ – ocenia moja rozmówczyni i dodaje, że jej kompan długo nie zdradzał tego, że mu na niej zależy, choć spotkania były coraz częstsze. Mało tego, chłopak nawet zapisał się na kurs języka polskiego, prowadzony przez Instytut Polski!

„Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, że poproszę ją o rękę, a także jej tatę o rękę córki w języku, który będzie dla nich niezrozumiały“ – zdradza Peter, któremu już wtedy chodziły po głowie poważniejsze plany życiowe. „Prawdą jest, że wyjawił swoje zamiary wtedy, kiedy mu powiedziałam, że niebawem wyjeżdżam na misję do Indii” – wspomina Justyna. Był 2007 rok i to był przełom w ich związku, dla budowania którego młoda Polka porzuciła plany wyjazdowe do Azji.

 

Samo życie

Peter zrobił bardzo dobre wrażenie na rodzicach Justyny. Ślub we Wrześni był dużym wydarzeniem w rodzinie i wśród znajomych. Od tego pamiętnego dnia – 10 września 2010 roku – łączyła ich już nie tylko praca, ale i węzeł małżeński. Potem przyszły na świat dzieci –  w 2011 roku Peter, a w 2014 Leonard.

„Dzieci zupełnie odmieniły moje postrzeganie świata“ – przyznaje Justyna i opisuje, jak z odważnej dziewczyny, która nie mogła usiedzieć na miejscu, której marzyły się podróże po całym świecie, stała się bardziej przewidywalną, odpowiedzialną kobietą.

„Z myślą o dzieciach planuję niemalże wszystko, a każdą podróż analizuję również pod kątem tego, czy nic mi się nie stanie, aby synowie nie zostali bez mamy“ – opisuje. Kiedy dopytuję ją, czy udało się jej zrealizować coś ze swoich marzeń o podróżach, rozpromienia się i jednym tchem wymienia wyjazdy z plecakiem do USA, Ekwadoru, Peru, Tajlandii, na Kubę, Dominikanę, do Egiptu, Turcji czy Wenecji.

 

Dwa bieguny

Państwo Pilipowie wyglądają na bardzo dobraną parę, choć trochę się przekomarzają w mojej obecności. „Ja miałem dobrze zaplanowane życie, wiedziałem, czego chcę i realizowałem to według tego scenariusza, ale pojawiła się Justynka i wszystko wywróciła do góry nogami“ – twierdzi Peter i dodaje z uśmiechem, że każdego dnia zmienia swój świat pod wpływem żony.

„Ja się najbardziej obawiałam połączenia dwóch różnych biegunów“ –  wyjawia Justyna, która – w odróżnieniu od męża niepraktykującego katolika – jest głęboko wierzącą katoliczką. „Ale jeszcze przed ślubem zrozumiałam, że dzielimy te same wartości, że Peter jest uczciwszym człowiekiem niż niejeden zagorzały katolik“ – mówi nasza bohaterka.


Dom odzwierciedleniem harmonii

O ich różnorodności, ale jednocześnie harmonii świadczy też ich dom, będący wspólnym dziełem. „To drugi dom wybudowany przeze mnie, ale ten precyzyjnie przemyślałem, by nie popełnić błędów, które mi przeszkadzały w tym poprzednim“ – opisuje Peter i wspomina, jak planował to duże przedsięwzięcie z uwzględnieniem najnowocześniejszych rozwiązań, jak obliczał, ile tysięcy śrubek powinien kupić, ile kilometrów kabli i innych materiałów, a celem było zbudowanie niskoenergetycznego, wręcz pasywnego domu.

Z kolei Justyna zajęła się aranżowaniem imponujących wnętrz i trzeba powiedzieć, że zrobiła to z takim gustem, że aż się chce przystanąć koło każdego mebla czy detalu.

 

Twórcze poszukiwania

Oboje państwo Pilipowie regenerują swoje siły właśnie w tym domu, a zmęczenie pracą zawodową rekompensują sobie, uprawiając sport. Najnowszą pasją Justyny jest gimnastyka Pilates, Peter z kolei w ubiegłym roku wybrał się pieszo do Santiago de Compostela. Połowę trasy pokonał w samotności i w zawrotnym tempie, ale z uwagi na kontuzję wyprawę musiał przerwać.

Justyna szuka miejsca dla siebie i ujścia dla swojego twórczego „ja“. Pracuje zawodowo,  ale też współpracuje z amerykańską firmą kosmetyczną Mary Kay, interesuje się wizażem i stylizacją (skończyła kilka kursów nie tylko w tym zakresie, ale i aranżacji wnętrz), zgłębia też tajniki psychologii i uwielbia piec słodycze – jej torty to małe arcydzieła!Ale to nie jest jej ostatnie słowo, wciąż szuka możliwości wyrażenia siebie w różnych dziedzinach sztuki.

W przypadku tej pary wydaje się, że wszystko, czego potrzebuje, ma na wyciągnięcie ręki, choć może jeszcze nie wszystko odkryła.

Historia tej uroczej rodziny rozgrywa się w raju, którą stworzyła dla siebie w pewnej podbratysławskiej wsi.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 10/2020

Zdjęcia: Stano Stehlik, archiwum rodzinne