post-title Bajka o pewnej płycie

Bajka o pewnej płycie

Bajka o pewnej płycie

 CZUŁYM UCHEM 

Dziś już nie wiem, czy miałem sześć, siedem, a może osiem lat, gdy na Osiedlu Słonecznym w Bochni, szumnie zwanym „Słoneczkiem”, w mieszkaniu wujostwa, w pokoju starszych ode mnie kuzynów znalazłem na półce płaskie, kartonowe pudełko z pięknie namalowanym samochodem stojącym pod palmą. Błyszczący czerwony kabriolet i sterczące z niego gryfy gitar sprawiły, że coś we mnie drgnęło.

Ciekawość szybko złamała cienką jeszcze gałązkę zdrowego rozsądku kilkulatka i pchnęła go w stronę zuchwalstwa. Wścibskie paluszki złapały obiekt pożądania i delikatnie wysunęły go z półki. I wtedy nastąpiła katastrofa, bo z pudełka wypadło takie czarne coś i upadło na podłogę.

Nie pamiętam, co było dalej. Mogę sobie jedynie wyobrazić ciocię, jak kręciła głową nade mną. Historia w każdym razie miała szczęśliwy koniec. Dzięki swojemu zuchwalstwu poznałem Artura, a żadnego Artura wcześniej nie znałem. Artur był gramofonem. Oprócz talerza miał cztery guziki, w tym jeden groźnie czerwony, trzy zabawne suwaki i dwa czerwone głośniki z czarnymi maskownicami. To właśnie Artur odkrył przede mną magiczne właściwości czarnego dysku, który wypadł z pudełka.

Od tej pory w świecie chłopca miało się pojawić sporo nowego…

Zimowe ferie roku 1988, tajemnicza orkiestra Towarzystwa Przyjaciół Chińskich Ręczników, znana również jako Voo Voo, wspomagana przez przyjaciół, wchodzi do studia z ambitnym zamiarem nagrania pierwszej w Polsce prawdziwie rockowej płyty dla dzieci. Cała historia owiana jest tajemnicą. Niewiele wiadomo i niewiele się o tym mówi. Pisano, że to dzieło nowatorskie, że pierwszy raz w Polsce wykorzystano rap i skrecze (z taśmy magnetofonowej), że muzyka jest wielokulturowa, a dziecięcych wykonawców potraktowano w nagraniach zupełnie na serio.

Podkreślano świetne kompozycje Waglewskiego i spółki, mocne, prawdziwe dziecięce teksty autorstwa Jerzego Bielunasa i postać Leszka Rybarczuka, który stworzył okładkę oraz projekt gry, gdyż album zawierał również grę planszową, w której obrazkach doszukiwałem się nawiązań do tekstów piosenek. To dzięki niej poznałem smak frustracji. Do dzisiaj nie wiem, czy w zestawie były pionki, czy nie, a jak były, to w jaki sposób mieściły się w tak wąskim pudełku.

Gdy się w niebie zrobi dziura / To w tę dziurę dawaj nura / Już szybujesz w głębi toni / Nikt cię tutaj nie dogoni

Przy każdej wizycie u wujostwa zanurzałem się w dźwiękach zaklętych na czarnym dysku. Dzięki nim poznawałem nowe emocje, te nieobecne jeszcze i te jeszcze nienazwane. Słyszałem je w piosence Skacze ślimak, śpiewa żaba, w piosence Planetarium w akwarium albo wtedy, gdy w samym środku rockandrollowej Czwartej klasy na obcasachzaczyna śpiewać dziewczynka.

Pewnego dnia Artur przestał się kręcić. Odkryłem wtedy, że obracając palcem płytę na talerzu, cichutki dźwięk wydobywa się z wkładki gramofonu. Z uchem przyłożonym do martwego urządzenia starałem się kręcić w miarę równo, żeby można było rozpoznać piosenkę. Cichy, zakłócony przekaz z innego świata. Czasem straszny, innym razem śmieszny. Nie pamiętam dnia, gdy zrobiłem to po raz ostatni.

Chłopiec rósł, wchodził w życie, stawał się dorosłym. Potem wyjechał i już nigdy nie wrócił. Pewnego dnia tam, gdzie teraz jest, zobaczył na ekranie wesoły obrazek ze lśniącym czerwonym samochodem stojącym pod palmą. Wtedy poczuł to puste miejsce, które znajduje się zaraz pod sercem i przypomniał sobie Artura, pokój i płytę. Przypomniał sobie, że to wtedy pierwszy raz w życiu dowiedział się o tajemniczej dziurce znajdującej się pod sercem. Tylko wtedy była ona bardzo malutka i nie wiedział jeszcze, czym tak naprawdę jest.

Łukasz Cupał

MP 1/2021