post-title Młodzieńcza miłość na resztę życia

Młodzieńcza miłość na resztę życia

Młodzieńcza miłość na resztę życia

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Beata Wojnarowska i Piotr Starosielec, pochodzący z Mielca, znają się od dziecka. Pobrali się ponad pięć lat temu. To jej czwarty mąż, ona jest jego drugą żoną, ale oboje zgodnie twierdzą, że są dla siebie swoją pierwszą miłością. O ich love story, którą pisze życie, rozmawialiśmy w ich podbratysławskim domu.

 

Na skrzyżowaniu

„Kiedy skończyłam 50 lat i walczyłam z chorobą nowotworową, zrobiłam sobie listę osób, które były dla mnie bardzo ważne w życiu, i obiecałam sobie, że się z nimi skontaktuję“ – wspomina swoje postanowienia sprzed siedmiu lat Beata. Na tej liście znalazł się między innymi Piotr, jej miłość z dzieciństwa. Poprosiła siostrę z Mielca o zdobycie numeru telefonu do niego.

Siostra zadanie wykonała, a Beata to, co sobie obiecała. „Mieszkałem wtedy na brytyjskiej wyspie Jersey i właśnie prowadziłem samochód, kiedy zadzwoniła. Od razu ją poznałem po głosie“ – wspomina Piotr, który znajdował się właśnie na rozstaju dróg – życiowych. Musiał zdecydować, czy pozostać na Jersey, czy wyruszyć do Australii.

 

Zalotnik

„Wpadła mi w oko na obozie zuchów. Pamiętam nawet, że była wtedy ubrana w pomarańczowy sweterek“ – uśmiecha się Piotr, wspominając czas, kiedy oboje z Beatą mieli po 10 lat. Z kolei ona opisuje go jako blondynka ze sterczącymi włosami i buzią usianą piegami, który obserwował ją na każdym kroku, a podczas konkursu wiedzy historycznej jej podpowiadał.

„Becia miała wtedy tylu zalotników…“ – opisuje mój rozmówca, a Beata dodaje, że Piotr był najwytrwalszy. Tak bardzo był zakochany, że nawet rozważał możliwość zmiany szkoły podstawowej na tę, do której chodziła wybranka jego serca, ale nie zgodził się na to dyrektor szkoły, czyli dziadek naszego bohatera.

 

Złote lata disco

„Jak większość nastolatek chodziłam wtedy naburmuszona i udawałam, że mi nie zależy“ –  opisuje Beata przełom lat 70. i 80., kiedy spotykali się z Piotrem niby przypadkiem, na przykład w dyskusyjnym klubie filmowym. Gdy pytam ich, kiedy nastąpił przełom, odpowiadają, że połączyła ich miłość do tańca. To były szalone lata disco.

Oboje chętnie tańczyli, wychodziło im to doskonale, o czym przekonali się na dyskotece w mieleckim domu kultury, kiedy to zatańczyli razem po raz pierwszy. Potem królowali na wszystkich dyskotekach w mieście. Zanim ktoś inny odważył się wyjść na parkiet, wykorzystywali go nasi bohaterowie, którzy w ten sposób rozkręcali wieczory w rytmie disco. I tak stali się jedną z najbardziej znanych par w Mielcu w tamtych czasach.

 

Rzeszowiacy

Beata tańczyła też w ludowym zespole Rzeszowiacy, który często wyjeżdżał w zagraniczne trasy koncertowe. Wtedy nie było jej w Mielcu nawet kilka miesięcy. Po powrocie próbowali nadrobić czas rozłąki, więc Piotr nie odstępował na krok swojej wybranki. „Odprowadzał mnie do szkoły, czekał na mnie po lekcjach, niektórzy śmiali się z nas, że jesteśmy jak małżeństwo“ – opisują zgodnie. Później, by być jeszcze bliżej niej, także zaczął tańczyć  w Rzeszowiakach.

 

Pod jednym dachem

„Miałam bardzo napięte relacje z mamą, którą denerwowała moja samodzielność, dojrzałość, to, że zarabiałam pieniądze na tanecznych wyjazdach z Rzeszowiakami i która po jakiejś kłótni wyrzuciła mnie z domu“ – tak nasza bohaterka wyjaśnia, dlaczego tuż przed maturą zamieszkała pod jednym dachem ze swoim chłopakiem.

„Z kolei moja mama zdecydowała, że udostępni Beci swój pokój, a sama zamieszka w moim“ – wspomina Piotr. Beatka do dziś pamięta smak jajecznicy na pomidorach, którą na otarcie łez przygotowała jej wtedy mama chłopaka.

 

Żona… innego

Po zdaniu matury Beatka nie dostała się na wymarzone studia, więc przez rok pracowała w szpitalu jako salowa, chcąc w ten sposób zdobyć dodatkowe punkty przed kolejnym podejściem do egzaminów wstępnych na położnictwo w Krakowie. Nie zdążyła. Życie zamieszało w jej kartach i wylądowała na porodówce w Bratysławie. Zagrożona ciąża przykuła ją do łóżka na kilka miesięcy. Była już wtedy żoną…, ale innego.

 

Chłopak z kuszetki

„Moja mama zawsze była bardzo przedsiębiorcza, więc co jakiś czas wyjeżdżała turystycznie do krajów byłego bloku socjalistycznego. Podczas takich wyjazdów potrafiła też coś sprzedać, kupić i zarobić w ten sposób na pięcioosobową rodzinę“ – opisuje Beata. Któregoś razu na trasie do Bułgarii znalazła się ze swoimi córkami w jednym przedziale z pewną kobietą z Bratysławy, która też podróżowała ze swoimi dziećmi.

Jednym z nich był Ernest, któremu nasza bohaterka wpadła w oko. Obie rodziny bardzo się zaprzyjaźniły i często odwiedzały, choć był to okres, kiedy do socjalistycznych krajów można było jeździć wyłącznie na zaproszenia. „Przysyłali nam takie zaproszenia, nawet dla Piotra, więc byliśmy ich gośćmi, razem więc poznawaliśmy uroki Bratysławy“ – wyjaśnia. Z kolei Ernest, widząc, że jest na przegranej pozycji w zabiegach o względy pięknej Polki, wybrał seminarium duchowne.

„Podczas mojego kryzysu w związku z Piotrusiem, kiedy w Bratysławie szukałam ucieczki od uwierającego mnie wówczas życia, od apodyktycznej mamy, znalazłam zrozumienie, współczucie u Ernesta i coś między nami zaiskrzyło“ – przyznaje Beata. W wieku 21 lat  wyszła za mąż za sześć lat starszego Słowaka, który dla niej porzucił teologię.

Ostatni spacer

„Czułem, że pojechała i nie wróci już do mnie“ – opisuje traumę sprzed wielu lat Piotr. Kiedy Beata przyjechała do Polski, żeby załatwić dokumenty przed ostateczną przeprowadzką do Czechosłowacji, umówili się na pożegnalne spotkanie.

„Było to bardzo trudne, oboje płakaliśmy“ – Beata wspomina ostatni spacer, kiedy Piotr odprowadzał ją na dworzec w Mielcu. „Tak ładnie się ubrał, jakby mnie chciał pożegnać honorowo“ – dodaje. Widziała go jeszcze przez szybę autobusu – stał ze zwieszoną głową, smutny i zrezygnowany. Właśnie zamykał się pewien etap życia obojga.

 

Ucieczka

„Długo nie mogłem się otrząsnąć po tym rozstaniu“ – wyznaje Piotr. A kiedy związał się z inną dziewczyną, to wciąż jednak wracał myślami do niespełnionej pierwszej miłości. Jakiś czas po ślubie podjął pracę za granicą. W Niemczech pracował przy karuzelach, w Czechosłowacji w Mladej Boleslav w Škodzie, we Francji był poławiaczem krabów.

Ostatnim jego przystankiem była Anglia, gdzie najpierw pracował na zmywaku i jako pomoc w kuchni, potem kucharz z papierami, a na koniec dla firmy prowadzącej sprzedaż internetową jako techniczna obsługa linii wysyłkowej. „Oprócz aspektów finansowych widziałem w tych wyjazdach możliwość ucieczki od świata, w którym nie czułem się najlepiej“ – wyznaje.

Przyjście na świat syna i córki było jeszcze większą motywacją, by zarabiać na ich utrzymanie i wysyłać do Polski pieniądze. Finansowo rodzina Starosielców stała całkiem dobrze. Z czasem wymienili mieszkanie w Mielcu na piękne, duże w Bytomiu. Ale powodzenie finansowe nie gwarantowało szczęścia rodzinnego. Po 12 latach to małżeństwo się rozpadło.

 

 Trzy wesela

„Był taki moment, gdy pracowałem w Mladej Boleslav, że chciałem zadzwonić do Beci“ – wyznaje Piotr. Kilka razy stał w budce telefonicznej i obracał w palcach karteczkę z jej numerem telefonu. Zabrakło mu odwagi.

Przez tych wiele lat rozłąki Beata układała sobie życie na Słowacji – za każdym razem z nową nadzieją, z nową energią. Trzy razy wychodziła za mąż za Słowaków i trzy razy się rozwodziła. Z pierwszym mężem Ernestem ma syna Bartosza, dziś dorosłego mężczyzną.

 

Telefon

Piotr zaczynał zapuszczać korzenie na Jersey, gdzie mieszkał i pracował blisko 9 lat. Brakowało mu 8 miesięcy, by uzyskać wszelkie prawa obywatela tej wyspy. Wtedy zadzwoniła Beata. „Pewnie, że to przeżywałam. Ręce mi się trzęsły, kiedy wybierałam jego numer“ – wspomina moja rozmówczyni.

Piotr właśnie jechał samochodem, więc zatrzymał się na parkingu. Rozmawiali przez trzy godziny, dopóki im się nie rozładowały telefony. O czym? „O wszystkim! Tak, jakbyśmy ostatnio rozmawiali wczoraj“ – twierdzą zgodnie oboje. „Już po tej pierwszej rozmowie zdecydowałem, że pojadę do niej“ – zdradza Piotr.

„To był jedyny moment w moim życiu, kiedy nie miałam nikogo – ani męża, ani partnera, a i Piotruś był sam“ – wyjaśnia Beata i dodaje, że żadne z nich nie popsułoby życia drugiemu, gdyby było w związku z kimś innym.

 

Obawy

„Nie spałem po nocach, główkowałem, jak to będzie. Nie chciałem się sparzyć. Miała przecież trzech mężów! Nigdy nie przyszło mi do głowy, że jest nieatrakcyjna“ – wyrzuca z siebie Piotr. Kolejną obawą była przeprowadzka na Słowację, gdzie Beata miała ustabilizowaną pozycję, a on musiałby znów zaczynać od nowa.

Rozmawiali ze sobą każdego dnia. Czasami nawet w nocy, kiedy Piotr miał dyżury i odwoził Anglików z barów do ich domów. Te rozmowy pomogły mu poukładać sobie wszystko w głowie. Obawy topniały, ciekawość rosła wraz z adrenaliną. Do spotkania miało dojść po 33 latach!

 

Podejście pierwsze

Beata była bardzo podekscytowana przyjazdem swej miłości sprzed lat. Właśnie zbliżała się Wielkanoc 2014 roku, którą mieli spędzić razem. Wszystko zaplanowali. Piotr wyruszył samochodem i kiedy zbliżał się do promu, którym miał się dostać do Francji, zadzwonił jeszcze do Beaty. A potem? Kontakt się urwał. Na długie godziny. „Nie odbierał, nie dzwonił, nie odpisywał na maile, a ja myślałam, że zwariuję“ – wspomina Beata.

Czekała niecierpliwie dwa dni. Dopiero potem okazało się, że przed wjazdem na prom nieostrożny Francuz wjechał w jego samochód. Niby tylko stłuczka, ale Piotra zabrało pogotowie i w szpitalu okazało się, że przeżył zawał. Komórka i laptop zostały w samochodzie. Kiedy dotarł do nich, minęły dwa dni.

 

Podejście drugie

Po jakimś czasie, gdy Piotr doszedł do siebie, wyruszył ponownie w podróż. Tym razem przeprawa promem przebiegła sprawnie. Ale we Francji czekała go nieprzyjemna sytuacja –  podczas rutynowej kontroli tamtejsza policja zauważyła błąd w wystawionym w Anglii dokumencie prawa jazdy i nie zezwoliła mu na dalszą podróż. Piotr znów musiał wrócić na Jersey, gdzie czekało go wyrobienie nowego dokumentu.

 

Podejście trzecie

Za trzecim razem już nie chciał ryzykować tak długiej trasy za kierownicą, zdecydował więc, że pojedzie autobusem do Mielca, a potem, przesiądzie się na autobus do Wiednia i wysiądzie na Słowacji.

Niestety, ani tym razem nie obyło się bez niespodzianek. Autobus, którym jechał, zaczął się palić na terenie Niemiec, tuż przed polską granicą. Pożar udało się ugasić, nikt nie ucierpiał na zdrowiu, ale wszyscy podróżni musieli spędzić noc w niemieckim pensjonacie, czekając na pojazd zastępczy.

 

Po 33 latach

„Moi znajomi już ze mnie kpili, że chyba sobie wymyśliłam tego Piotra, który wciąż do mnie jechał i dojechać nie mógł“ – opisuje Beata. Kiedy ten dotarł wreszcie na Słowację, cieszyli się oboje. „Przekroczyliśmy próg domu i było tak, jakbyśmy się rozstali wczoraj“ – twierdzą oboje i dodają, że coraz bardziej im się wymazuje z pamięci tych 33 lata rozłąki.

„My się znamy od dziecka i jesteśmy wdzięczni losowi, że możemy kontynuować tę znajomość“ – mówią. Beata wspomina, że w życiu przeprowadzała się wiele razy i z każdą przeprowadzką redukowała rzeczy z przeszłości, ale te, dotyczące Piotra, towarzyszyły jej w każdym mieszkaniu czy domu.

„Do dziś mam książkę, którą kiedyś Piotrunia przepisał dla mnie odręcznie – książkę kucharską z włoskimi przepisami, ponieważ w tamtych czasach nie można było jej kupić?“ – wzrusza się nasza bohaterka i z czułością spogląda na Piotra.

 

 

Wymarzony ślub

„Nam się spełniły marzenia z dzieciństwa“ – uśmiechają się do siebie i wspominają, że jako nastolatkowie planowali sobie, że się kiedyś pobiorą. I tak się stało! Nie przypuszczali tylko, że plany zrealizują po pięćdziesiątce. Piotr rozbrajająco wyznaje, że kilka miesięcy po jego przeprowadzce do Beatki, zdecydował się, że poprosi ją o rękę, choć nie był pewnie, czy wybranka jego serca zgodzi się wyjść za niego

„Zaskoczyłem ją, bo przygotowałem romantyczną kolację i w ogrodzie, przy świetle świec zadałem jej to pytanie“ – wspomina. Beata oświadczyny przyjęła i rok później, w sierpniu 2015 roku odbył się ich ślub. Taki, jak sobie wymarzyli: we własnym ogrodzie, w obecności rodziny, przyjaciół – tych z dzieciństwa i tych obecnych.

Tak miało być?

„Może tak miało być?“ – zastanawia się Beata, która jest przekonana, że ktoś nad ich losem czuwa. „Może, gdyby to się stało wcześniej, nie umielibyśmy siebie docenić?“ – ciągnie i argumentuje, że teraz patrzą na siebie. inaczej „Jeszcze nie mamy po 80 lat, ale wiemy, co jest w życiu dla nas ważne“ – mówią zdecydowanie.

Kiedy pytam ich, dlaczego zdecydowali się mieszkać na Słowacji, argumentują, że zadecydowała o tym praca Beaty, prze 30 lat tworzącej renomę swojego biura podróży. W nim też zobaczyli miejsce dla Piotra, który zrobił kurs przewodników wycieczek i pomagał jej w obsłudze polskich turystów.

 

Wspólny raj

Beatka, jeszcze zanim się skontaktowała z Piotrem, kupiła dom z ogrodem w okolicy Dunajskiej Stredy. „Mieszkałam w nim sama i wszyscy moi znajomi się dziwili, a ja podświadomie przygotowywałam miejsce na przyjazd Piotrusia“ – mówi.

Trzy lata po ślubie ze względu na dojazdy w szczycie sezonu turystycznego, które zabierały im zbyt dużo czasu, zdecydowali się jednak na zmianę miejsca zamieszkania. Znaleźli domek w okolicach Malacek, który spełnia ich wyobrażenie o wspólnym raju.

 

10 razy ugryźć się w język

Poprzedni rok był dla nich dużym wyzwaniem, ponieważ kryzys spowodowany pandemią najbardziej uderzył w branżę turystyczną. Piotr szukał pracy dorywczej. Pomógł mu wówczas trzeci mąż Beaty, dzięki któremu jeździł jako pomocnika geodety do Czech. Kolejne obostrzenia uniemożliwiły mu wykonywanie i tej pracy, więc teraz pracuje jako hydraulik.

Korzystając z tego, że moi rozmówcy sami wspomnieli poprzedniego męża Beatki, dopytuję o ich wzajemne relacje. „Z Ernestem znają się jeszcze sprzed 30 lat, z trójeczką się zakolegowali. Nie było jeszcze okazji, by Piotruś poznał osobiście dwójkę, ale już są umówieni na spotkanie, gdy tylko skończy pandemia“ – mówi z uśmiechem Beata, która zawsze dbała o dobre związki z mężczyznami swojego życia.

Według niej najtrudniej jest ugryźć się w język, kiedy wszystko w związku się wali. Ale trzeba. Nawet dziesięć razy. „Trzeba podejść do tego logicznie: przecież tego człowieka kiedyś się wybrało, kochało, przeżyło z nim fajne chwile. Kryzys rozstania należy przetrwać, przeboleć tak, by się nie poranić śmiertelnie słowami ani czynami, by móc się potem spotykać na kawie“ – wyznaje i dodaje, że tą zasadą stara się kierować we wszystkich relacjach międzyludzkich. A że to prawda, dowodzi jej historia.

Małgorzata Wojcieszyńska

zdjęcia: Stano Stehlik, archiwum rodzinne

MP 2/2021